ROZDZIAŁ 11

660 44 12
                                    

"Jak znosisz bycie niewolnikiem?"

Raven opuścił gabinet cesarza, skanując nowy budżet, który otrzymał na kolejny kwartał. Jego część wciąż wymagała dopracowania, ale w większości obszarów wszystko było, jak należy. Poza tym istniał spory margines błędu ze względu na to, że budżet był tylko orientacyjny. Jedną z zalet służby dla najpotężniejszego człowieka na świecie było to, że miał nieomal nieograniczone środki. W tym roku nieco przekroczono planowany budżet w zakresie kosztów utrzymania niewolników, bo na wiosnę wybuchła prawdziwa epidemia wśród nich. Dwa tuziny niewolników wymagało leczenia po przebytej chorobie no i zwolnienia od pracy, a później przesunięcia na mniej męczące zajęcia.

Jednym z jego zadań dbanie o potrzeby innych niewolników, a także w razie potrzeby, kupowania nowych. Właśnie zaszła taka potrzeba, choć i tak szybko zareagował i została nałożona kwarantanna na chorych, bo gdyby nie to, w pałacu zapanowałaby prawdziwa masakra. Kupno nowych niewolników należało do absolutnie koniecznych i akceptowalnych wydatków. Nikt nie przejmował się, że zaplanowany budżet nijak się nie spiął. Na dworze cesarskim się nie oszczędzało.

Westchnął, sprawdzając godzinę na telefonie. Technicznie nie był to telefon, ale profesjonalna nazwa była zbyt długa i skomplikowana, aby ją spamiętać. Miał zbyt wiele na głowie, by pamiętać takie pierdoły. Dla niego liczyło się tylko to, że urządzenie posiadało kalendarz, notatnik i budzik. Urządzenie było bardziej ograniczone niż prawdziwy telefon, nawet połączenia, które mógł wykonywać, były ograniczone, bo telefon działał w systemie zamkniętym, a to oznaczało, że mógł odbierać połączenia tylko z pałacu, z interkomów między innymi księcia i jego rodziców, mógł również na nie dzwonić. Oczywiście mógł połączyć się także w razie konieczności z Cesarskimi Służbami Ratunkowymi. Wszystkie wykonywane operacje na urządzeniu trafiały na specjalny serwer, gdzie ktoś na zlecenie cesarza mógł im się przyjrzeć. Nic nie dało się ukryć. Bo i co by miał ukrywać?

Nadszedł czas na śniadanie. Szybko wrzucił papiery do swojego biura i udał się do jadalni. Chwycił miskę z jedzeniem z blatu i rozejrzał się za miejscem do siedzenia. Axel siedział sam w jednym z kątów, wpatrując się beznamiętnie w swoją miskę. Był zaskoczony widokiem chłopaka. Po wybuchu wściekłości księcia założył, że ten nie żyje. Trzy dni bez jakiegokolwiek śladu po nim w zasadzie potwierdziły jego obawy. A jednak był tutaj, siedział, wyglądając na przygnębionego, ale jednak żywy.

— Mogę się dosiąść? — zapytał, podchodząc do niego.

Axel spojrzał w górę, jego oczy rozszerzyły się. Miał wyraźnie posiniaczoną i zapłakaną twarz. Chyba, a raczej na pewno, nie czuł się zbyt dobrze. Spojrzał w dół, pochylając głowę i zaciskając dłonie w pięści na stole.

— Przepraszam... To moja wina, że się dowiedział... Tak mi przykro...

— W porządku — odparł Raven, siadając obok niego. — Nie schowałem książki, znałem ryzyko.

Młodszy oparł łokieć na stole, trzymając się za prawe oko, jakby odczuwał ból. Widział już, jak robił to wcześniej. Mógł to być jakiś naturalny odruch lub mogło być to spowodowane jakimś urazem, lub traumą. Wiedział, że lepiej o to nie pytać.

— Więc cię nie zabije? — zapytał z nadzieją w głosie.

Uśmiechnął się, kładąc prawą rękę na stole.

— Dał mi tylko małe przypomnienie, co oznacza lojalność.

Jego dłoń była owinięta bandażami, palec wskazujący i serdeczny zostały mu odcięte mniej więcej do takiej samej wysokości jak mały palec. Nawet teraz bolało to jak cholera. Był jednak zmuszony to ignorować, więc robił to. Axel wpatrywał się w okaleczoną dłoń, a jego twarz bladła. Opuścił głowę na stół, patrząc z takiej pozycji, widocznie przytłoczony tym, co zobaczył.

The Captive Prince. Yaoi. 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz