ROZDZIAŁ 43

232 29 4
                                    

"Axel jest jak wyjątkowo piękne dzikie zwierzę, trzeba go oswajać metodą małych kroczków..."

Obserwował, jak Axel śpi, skulony przy drzwiach samochodu. Uśmiechnął się. Dziś były jego urodziny chłopca. Kończył dziś dwadzieścia jeden lat. Chciał zrobić coś specjalnego na urodziny Axela. Przeprowadzka w dużej mierze to zepsuła. Nie wiedział, czego się spodziewać, więc nie mógł niczego zaplanować.

Zmierzali do siedziby Kesida Tesgara, obecnego zarządcy Acolii. Formalnie był jej królem, ale de facto podlegał jego ojcu. Acolia była tak naprawdę kolonią Cesarstwa Sahidy. Alvar nie spotkał tego człowieka osobiście więcej niż kilka razy, ale podobno był dobrym przyjacielem jego ojca. Wierzył w to, bo ojciec nie powierzał tak ważnych stanowisk komuś, do kogo nie miał zaufania.

Alvar wyjrzał przez okno. Byli daleko na zachodzie, praktycznie na drugim końcu świata. Wszystko wyglądało inaczej. Ludzie, rośliny, budynki.

Pałac w formalnej stolicy Acolii był zbudowany w dziwny, anachroniczny sposób. Wyglądał prawie jak forteca z wysokimi, spiczastymi dachami psuły ten efekt duże okna. Wszędzie było pełno detali, przez co nie wiadomo było, gdzie patrzeć.

Potrząsnął Axelem, gdy wjechali na dziedziniec. Chłopak przeciągnął się, wyglądając przez okno. Spojrzał w górę na budynek, zdumiony.

— Będziemy tu mieszkać?

— Tak. Ten budynek jest trochę... przestarzały, ale...

— Jest zajebisty, Alvar — odparł Axel. — Przecież to istna architektoniczna perła! Jak w jakimś filmie fantasy!

Alvar przytaknął, chichocząc.

— Mówi to dzieciak, który dorastał w zamku.

Axel zmarszczył brwi.

— Skąd to wiesz?

— Odwiedziłem stolicę twojego kraju, podczas gdy ty byłeś w obozie. Poza tym istnieje coś takiego jak internet.

Axel chrząknął z irytacją. Samochód podjechał do głównego wejścia i zatrzymał się przed schodami. Axel wysiadł i otworzył drzwi Alvara, stając z boku, jak należało. Alvar poprowadził go po schodach do masywnych drzwi wejściowych. Axel stał za nim, patrząc z podziwem.

Majordomus ukłonił się, otwierając drzwi i wpuszczając Alvara do środka. Wyglądał zupełnie inaczej niż Raven. Przede wszystkim był wielki. Przewyższał Alvara o pół głowy i był może dwa razy grubszy, czy raczej, masywniejszy.

— Dzień dobry, Wasza Książęca Mość — powiedział mężczyzna głębokim głosem.

Gdy to mówił, dwa masywne psy wybiegły im na powitanie. Axel krzyknął ze strachu, przyciągając tym dźwiękiem psy bezpośrednio do siebie. Skoczyły na niego, powalając go na ziemię i obwąchując.

Axel wyglądał na przerażonego, kuląc się pod nimi.

— Mekenes, Kenit, do nogi! — zawołał niewolnik.

Psy natychmiast zostawiły Axela skulonego na ziemi, siadając u boku majordomusa. Axel drżał i dyszał z przerażenia.

— Przepraszam. To są psy pana. Ten — poklepał mastifa po głowie — to Mekenes. A ten — wskazał na doga sahidzkiego — to jest Kenit — kontynuował. — Ja nazywam się Hamad. Jestem majordomusem.

Alvar patrzył, jak Axel podrywa się na nogi, przysuwając się do niego w poszukiwaniu ochrony. Jego oczy nie zjeżdżały ani na chwilę z psów. Był cholernie uroczy, nerwowo miętoląc rąbek koszulki. Nie lubił psów. Interesujące...

The Captive Prince. Yaoi. 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz