Rozdział 31

2.3K 143 4
                                    

W jak zwykle wspaniałym humorze profesor eliksirów zmierzał na pierwszą lekcję dzisiejszego dnia. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego po za faktem spędzenia dwóch godzin z gryfonami i ślizgonami. Sam nie wiedział, który okres czasu wolał kiedy się nienawidzili czy teraz kiedy wręcz jedzą sobie z dzióbków. Ostatnio zaczął się nawet zastanawiać czy nie dosłownie, bo zauważył bardzo bliskie relacje Pottera z panną Parkinson. Może nie było to dziwne... chociaż nie, było i to cholernie. Parkinson od najmłodszych lat okazywała zainteresowanie dziedzicem fortuny Malfoy'ów, a tu proszę nagle zadaje się ze zbawcą czarodziejskiego świata. Ciekawe co powiedzą jej rodzice na to. Nie od dzisiaj wiadome, że Parkinsonowie to rodzina czystej krwi, popierająca działania Voldemorta. No cóż, zdarza się.
Wpuścił ich do sali zaczął skanować ich wzrokiem, każdego po kolei. Po wzrokowym zastraszeniu przemówił swoim aksamitnym lecz lodowatym głosem.
-Dzisiaj uwarzycie Amortencje. Ktoś wie co to?
Oczywiście nikt nie zaszczycił profesora odpowiedzią. Sam musiał tłumaczyć tym tępakom wszystko ledwo po kolei, gdyż żadne i postanowiło przejrzeć podręcznik do eliksirów przed zajęciami.
-Przepis macie w podręczniku na stronie 69, a ingrediencje są w magazynie. Macie na to dwie godziny.
W między czasie przechadzał się miedzy ławkami i komentował wszystkie wywary jako bezużyteczne. Po raz pierwszy w życiu mógł przejść obok kociołka Pottera i pozostawić to bez komentarza. Zdziwił go fakt iż ten arogancki dzieciak zaczął się w końcu uczyć. Nie żeby chciał go za to chwalić. Co to, to nie, ale nie dogryzł mu w sposób Snapeowski, a to już było coś.
Po pierwszej godzinie był zaskoczony, kiedy wywar wydawał się idealny jedynie przy stanowisku chłopca- który- przeżył. Nawet Draco miał nie lada trudności. Kiedy przyglądał się miksturze Pottera poczuł coś innego niż zwykle czuł przy wytwarzaniu tego eliksiru. Zwykle pachniał tak słodko, tak beztrosko, pachniał Lily. Polne kwiaty, herbatą z lipy i drewnem płonącym w kominku. Tak zwyczajnie i domowo. Teraz poczuł na razie tylko jeden, przy tej fazie tworzenia to było normalne. Poczuł fiołki. Był ciekawy dlaczego zapach się zmienił, jakie będą następne i dlaczego właśnie teraz.
Kolejne minuty lekcji mijały powoli. O dziwo nikt nie wysadził kociołka, chociaż to może być zasługa pana Longbottoma. Wreszcie przestał uczęszczać na eliksiry i chwała Merlinowi za to. Zdarzało się że komuś wyrósł ogromny balon i rozbił się na szacie roboczej zostawiając ogromną plamę śluzu, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Odjął parę punktów i niestety jego ślizgoni też oberwali.
Ciągnięty ciekawością podszedł do kociołka gryfona, któremu nadal wychodziła jego praca. Zaciągnął się zapachem i poczuł czekoladę. CZEKOLADA. Czemu właśnie czekolada? Cała ta lekcja wydawała się dziwna. Nie ma Granger, Potter robi dobrze eliksir, jego ślizgoni nie radzą sobie w ogóle i jeszcze zapach odczuwalny dla niego przy amortencji zmienił się. Świat stanął na głowie dzisiejszego dnia.
Mieli jeszcze pół godziny. Tak naprawdę powinno im wystarczyć jedynie półtora godziny, ale miał nadzieje, że może jakiś ślizgon ocali honor domu węża. Niestety tak się nie stało, pan Potter podniósł rękę na co Snape podniósł się ze swojego fotela przy biurku i podszedł ocenić całość.
-Jakiś problem panie Potter?- wysyczał jadowicie.
-Właściwie to chciałem tylko powiedzieć, że skończyłem.
-O czyżby?
Zaglądnął do kociołka i się przestraszył. Wmurowało go w podłogę. Jeśli gryfon i to w dodatku Potter potrafi uwarzyć całą miksturę poprawnie to chyba znak, że Snape musi iść na emeryturę. No dobra może nie przesadzając Granger zawsze robiła swoje eliksiry perfekcyjnie, ale on zawsze uważał, że powinna być w Ravenclaweie, a nie jakimś tak Gryffindorze. Zgoda miała swoją gryfońską odwagę, ale to wszystko. Dobra miała więcej gryfońskich cech, ale bez przesady z taką inteligencją powinna być domu ludzi mądrych, a nie gryfonów. Mniejsza o Granger. Zaciągnął się zapachem i teraz już wyczuł wszystko razem. Całe trzy zapachy. Fiołki. Czekoladę. I....i papierosy mentolowe? To nie mogła być prawda. Przecież nie mogły mu się zmienić upodobania od tak.
-Przelej do fiolki, podpisz i połóż na moim biurku.- powiedział od niechcenia.
Lekcja dobiegała końca i już wszyscy oddali swoje eliksiry. Teraz przyszedł czas na co lekcyjny ochrzan.
-Nie rozumiem kto was dopuścił do tej klasy. Jesteś bandą zidiociałych nastolatków, widzących jedynie czubek swojego nosa. Jest mi tym bardziej wstyd za was- zwrócił się w stronę swoich podopiecznych- dom Salazara szczyci się już od pokoleń najlepszym domem jeżeli chodzi o warzelnictwo. Co lekcje jedynie panna Granger choć trochę się stara. Dzisiaj jestem w stanie nie zamordować was wszystkich gdyż pan Potter okazał niecodzienną precyzyjność i uwarzył jako jedyny z całej klasy dobrze eliksir. Jeżeli teraz dostanę zawału to po prostu mnie zostawcie...-przerwał na chwilę i dokończył- pięć punktów dla Gryffindoru.
Profesor złapał się biurka by nie upaść chyba na prawdę go to zabolało. Cała klasa bez wyjątku siedziała nieruchomo nie wierząc co się właśnie stało. Dupek z lochów pochwalił przy wszystkich Granger i Pottera. Świat się naprawdę kończy. Parvati zemdlała gdy to usłyszała i leżała właśnie na ławce. Wreszcie zadzwonił dzwonek i wyszli nadal oniemieli z klasy.
-Harry co się właśnie stało?- spytała nadal blada Pansy.
-Ja... ja nie wiem.
-Potter czy on ci właśnie przydzielił punkty?- wtrącił się momentalnie Zabbini.
-Blaise błagam nie dobijaj mnie.
-Ale o co ty się martwisz stary?- kolejne pytanie padło z ust Rona.
-Jeżeli on przydziela mi punkty to znaczy, że mam niedługo umrzeć.
-Przesadzasz.
-Wcale nie. I jest coś jeszcze, ale nie teraz. Spotkajmy sie wszyscy o 17 przed Pokojem Życzeń.
-Gdzie to jest?- spytała Pan.
-Spoko ja wiem.- wtrącił się Draco.
-To do zobaczenia.
Pożegnali się i już każde ruszyło w swoją stronę. W umówionym miejscu wszyscy stawili się punktualnie. Harry jako inicjator tego spotkania przeszedł trzy razy wzdłuż ściany i po chwili pojawiło się przed nimi ogromne przejście. Weszli i zajęli miejsca na kanapach. Pokój wyglądał jak standardowy pokój wspólny, czyli kominek choć ten było nieco większy, fotele, stoliki na kawę mimo iż na tych stało coś innego i kanapy na których się rozsiedli. Żeby nikogo nie urazić kolorystycznie nie przywodził na myśl żadnego domu. Panowała czerń, biel i szary. Gospodarz polał wszystkim ognistej, sam najpierw napił się dwa łyki i przemówił spokojnym głosem.
-Chodzi o Hermionę.
-Co masz na myśli?
-Nie dziwi was jej nieobecność?
-Dobra, ale podobno wyjechała do rodziców.
-Tak Blaise, ale pisałem do niej i nie odpowiedziała na żaden list.
-Ale to jeszcze nie znak, że coś jej się stało. Może sowa pomyliła adresy czy coś...
-Diable, Potter ma racje.
-Chłopaki, a nie zauważyliście czegoś jeszcze?- wszyscy popatrzyli na nią jak na kosmitę.- Snape.
-Co Snape?- zapytał tępo Ron.
-Pochwalił ją dzisiaj na lekcji i wydaje mi się że odkąd jej nie ma jest jeszcze bardziej nerwowy.
-Chyba przesadzasz...
-Draco czy ty tego nie widzisz?
-Pansy wymyślasz sobie historyjki miłosne. Może ty lepiej już nie pij..- czarnoskóry chciał zabrac jej szklankę z trunkiem z ręki.
-Diabeł nie waż sie nawet.
-Ooo widzę, że kobiece dni.
-To chyba źle widzisz. Ludzie ogarnijcie sie i przejrzyjcie na oczy.
-Ona ma chyba rację.- pierwszy oprzytomniał Harry
-Pantofel.- Draco udawał że kaszle co mu nie wyszło, za co dostał po głowie od dziewczyny.
-Dobra powiedzmy, że masz racje i co z tym zrobimy?
-Na razie proponuje czekać. Może sytuacja sama się rozwinie. A tera się napijmy.- zawyrokowała Pansy co chłopcy przyjęli z wielkim entuzjazmem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem i jest rozdział. Czekam na głosy i komentarze. Sorki za błędy. Pozdrawiam☺

Sevmione - Wieczni?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz