Rozdział ~13

6.6K 363 46
                                    

To co kochani 13 - pechowy rozdział...?

*POV Ariana*

Mike cały czas próbował mnie jakoś uspokoić. Niestety bez skutku. Teraz nic nie będzie takie samo.

Wyrwałam się że szczelnego uścisku chłopaka i spojrzałam na lekarza. Wzięłam głęboki oddech i wytarłam oczy z łez.
- Ale skonczyłeś i tak tą operację, prawda? - Nie wiem na co była mi ta informacja. Po prostu chciałam wiedzieć czy lekarz również się poddał.
- Wahałem się, ale tak skończyłem. Jeżeli chcecie mogę ogarnąć pokój i pożegnacie się z nim. - Słysząc to kolejna fala łez uderzyła we mnie szybciej niż się tego spodziewałam. Mike znowu mnie przytulał. Chciałam żeby to był Justin. Tak bardzo brakowało mi jego przytulenia. Gdyby wszystko było tak jak na przykład dwa dni temu, dzisiaj rano podszedłby do od tyłu, zamknął w szczelnym uścisku i wymruczał, tym swoim cudownym, melodyjny głosem, do mojego uch dzień dobry Shawty...
A teraz...
Teraz go nie ma...
Po jakiś 20 minutach mężczyzna w szpitalnym stroju znowu pojawił się w naszym salonie.
- To jak kochani, kto pierwszy? - Spojrzeliśmy się na siebie. Żadne z nas nie wiedziało co teraz zrobić. Po chwili milczenia Tonny wstał z kanapy i powiedział ledwo słyszalnym głosem, że on chce być pierwszy. Zdecydowałam, że będę ostatnia. W ten sposób zyskam trochę czasu na napisanie dla niego listu. Tak dokładnie, listu. Chcę się z nim w ten sposób pożegnać...
Szybko wstałam z kanapy i pobiegłam do sypialni Justina. Jego zapach od razy wypełnił moje nozdrza. Emocje znowu dawały o sobie znać. Schowałam twarz w dłonie i zsunęłam się po drzwiach. Siedziałam na ziemi nadal nie mogąc zrozumieć, dlaczego to zrobił. Gdyby nie ja, on by teraz żył...

*POV John*

Kiedy lekarz zapytał kto pierwszy pójdzie się z nim pożegnać, chciałem to zrobić. Chciałem , ale nie wiedziałbym co powiedzieć. Teraz kiedy Tonny poszedł jako pierwszy mam chwilę aby się zastanowić, nad tym co mu powiem.

Minęło jakieś 15 minut. Tonny wszedł do salonu. Był najbardziej wrażliwy z nas wszystkich. Nie umiał długo ukrywać emocji. Podziwiam go za to. Serio, dla mnie to trudność pokazać emocje przy kimś.

Nadeszła moja kolej. To mój czas. Moje dwadzieścia minut na pożegnanie się z kimś, z kim spędziłem prawie całe moje życie...

Wszedłem do pokoju gdzie leżał Killer. Sądziłem, że powstrzymanie kilku łez smutku będzie prostsze. Zająłem miejsce na krześle, obok łóżka, na którym leżał Justin. Wziąłem kilka głębokich wdechow. Ok John, zaczynasz...
- Siema stary... Domyślam się dlaczego teraz tutaj lezysz. Chciałem powiedzieć, że na twoim miejscu też bym ją obronił. Też przyjąłbym ten pocisk za nią. - Musiałem na chwilę przerwać. Czułem, że jak nie zrobię pauzy, to głos mi się załamie. Nie mogę na to pozwolić. Muszę być twardy. - Pamiętasz jak byliśmy mali i zbudowalismy, sami, domek na drzewie? - Zaśmiałem się lekko pod nosem na to wspomnienie - Ta ja też. Pamiętam jak trzymaleś gwóźdź a ja miałem go przybliżyć, ale zamiast w niego, trafiłem w twój palec. Ja się z tego śmiałem, a ty płakałeś. O stary darłeś jape na pół ulicy, aż w końcu przyszła nasza stara sąsiadka. Zaczęła na ciebie krzyczeć, że zagłuszasz cieszę. Wtedy jeszcze mocniej zacząłem się śmiać. - Kochałem to wspomnienie. Nastala cisza. Nie wiedziałem co powiedzieć. Emocje cały czas rosły. Bałem się, że jeszcze jedno słowo i wyjdą na światło dzienne. - ... Nie chce dużo mówić, bo wtedy nie poradzę sobie z tymi pieprzonymi emocjami. Robiłeś wszystko co w twojej mocy, żeby ją uratować, i właśnie to zrobiłeś. W tym momencie, udowodniłeś nam, jak bardzo ją kochasz. I myślę, że jej też to pokazałeś. - Znowu ta cisza. Mówiąc to chciałem mu przekazać, że jestem z niego cholernie dumny. Cały czas patrzyłem się na jego ręce. Po pewnym czasie zmęczenie dawało o sobie znaki. Moje powieki stawały się coraz cięższe, ale jeszcze ich nie zamykalem. Nagle palce Justina poruszyły się. Moja reakcja była natychmiastowa. Szybko przetarłem twarz dłońmi. Moje zmęczenia od razu odeszło. Zdecydowałem, że poczekam chwilę, jeżeli ruch się powtórzy zawołał ich. Niestety zero, nic, ani nie drgnęły. - Będzie nam cie brakowało stary, ale proszę, jeżeli mnie słyszysz... Walcz. Nie odpuszczaj. Nie rób nam tego, ale przede wszystkim nie rób tego Shawty. Ona coś do ciebie czuje, ale wciąż się ciebie boi. W bardzo malutkim stopniu ale boi. Nie patrz jednak na to. Po prostu ugh.... Justin cioto, masz walczyć! Słyszysz?! - pogrozilem mu palcem, jak ojciec synowi. Po tych słowach szybko pociągnąłem nosem. - Kocham cie bracie. Pamiętasz? Zawsze razem i teraz też tak jest... Nie daj się Justin. - Przybiłem mu żółwika i wyszedłem.

Greedy//J.BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz