Na twarzy nastolatka widniały krople potu,ale i szeroki uśmiech. W jego duszy wciąż brzmiał cichy, choć trwały, dźwięk dzwoneczków. Znów go odwiedziła...
Pomimo zmęczenia, jako że był to już trzeci dzień ich nieprzerwanej na dłużej podróży, czuł niezwykły spokój.
- Co u Hinaty-chan? – usłyszał obok spokojny głos Żabiego Mędrca. Spojrzał na starszego mężczyznę o długich siwych włosach,nie mogącego pochwalić się urodą bożyszcza. Ciemne oczy śmiały się do niego. –Skąd ta mina? To więcej niż oczywiste, że znów Cię odwiedziła. Twoja twarz po tych wizytach grozi rozszczepieniem. Tak przy okazji, który to już raz, odkąd opuściliśmy Świątynię Wody?
- Nie liczyłem. – odparł, udając obruszenie.Aby odciągnąć zainteresowanie Sannina od niego, spytał: – Jak daleko jeszcze do Kraju Ziemi?
- Hmm. Jeśli utrzymamy tempo, powinniśmy tam dotrzeć jutro w południe. Wkrótce wkroczymy na terytorium Kraju Deszczu. Nie możemy się tam wychylać, Naruto.
- Przecież wiem. Jak długo tam zostaniemy?Co w ogóle będziemy dalej robić?
- Myślę, że dobrze byłoby rozeznać się w obecnej sytuacji. Miejmy nadzieję, że Tsuchikage wywiązał się z obietnicy i nawiązał z nami sojusz. Więc tak, udamy się do Wioski Ukrytej Skały. Jednak,gdy przekroczymy granicę kraju, zrobimy sobie długi postój.
- Zgadzam się. – westchnął Naruto. Jemu także powoli dokuczało zmęczenie. Zacisnął jednak zęby i nie zwalniał.
Krajobraz Kraju Wody, pełen strumieni,jezior i wodospadów, zostawili za sobą. Ale woda ich nie opuściła. Kraj Deszczu podarował im chłodny, mało relaksujący prysznic. Narzekania i jęczenia Naruto nie zdołały zwolnić ich tempa.
Kraj Ziemi był już niedaleko. Oaza odpoczynku... i bezpieczeństwa. Coś jednak było nie tak.
W gęstym lesie, którego przestrzeń wykorzystywali, tonęła w przerażającej ciszy. Nawet nie wiał najcichszy wiatr.
Jiraiya i Naruto kiwnęli tylko głowami, w porozumieniu o czujność.
Ich niepokój pogubił rachubę kilometrów.Jednak nawet to odpadło w nicość zapomnienia, kiedy nagle obojgu zabrakło w płucach powietrza.
Shinobi zatrzymali się, próbując złapać oddech. Zlądowali na mały prześwicie, wolnym od drzew. Z przerażeniem dostrzegli,jak cała otaczająca ich zieleń znika, a to za sprawą czarnej mgły. Sunęła kunim leniwie, lecz nieustępliwie, odbierając życie wszystkiemu co je miało.Błękitne oczy z przerażeniem patrzały, jak źdźbła trawy czernieją, a z każdą kolejną chwilą ulegają degradacji do poziomu czarnej brei.
Nim się spostrzegł, ich zmysły zostały przytępione odorem zniszczenia. Ciemne oczy Jiraiyi, które nie widziały już zbyt wyraźnie, rozszerzyły się, kiedy dostrzegł wysokie postaci, w długich poszarpanych płaszczach, których kolorem była najczarniejsza czerń. Reakcje Naruto nie różniły się niczym.
Niczym jeden bliski zniszczenia organizm,zgodnie przyznali, że oto mają do czynienia z przeklętymi kapłanami, grożącymi Sukcesorce oraz całemu światu. Ganozue.
- Keishino Kyokuya wa doko ka? Kanojo ga hanashite!*
Trudno określić, co było straszniejsze. Te słowa czy głosy, panując w tej pozbawionej nadziei przestrzeni.
Te głosy i słowa wsiąkły w Naruto, powodując konwulsje. Jego szczęka była zaciśnięta, a nozdrza odmówiły wdychania powietrza. Blondyn miał wrażenie, że jeśli choć trochę rozchyli usta, jego dusza opuści ze strachu ciało.