Naruto poczuł, jak jego serce zapada się na samo nieistniejące dno Doliny Łez. Wśród szkarłatno-złotych płomieni dostrzegł swoje dłonie, którymi nie mógł zrobić nic. Hinata została wrzucona do Wulkanu Zniszczenia w przeświadczeniu, że była sama. Pustka wymiaru Doliny wypełniła jego duszę, nie mógł nic zrobić. Tyle treningów. Tyle wyrzeczeń. Tyle planów.
I wszystko na nic.
Tak jak zapowiedziały Sukcesorki minionych Pokoleń, znakiem szczególnym, ale i tym samym, objawiła się Ostatnia Próba Sukcesorki tego czasu. Postać Białego Feniksa ze światła górowała nad przepastną czernią Wulkanu Zniszczenia. Całe ciało ptaka emanowało tak potężnym światłem, że zdawało się ono oświetlać także tych zawieszonych w Dolinie Łez. A łez roniono wiele.
Niema rozpacz owładnęła Sayuri, która byłaby upadła niczym serce Uzumaki na nieistniejące dno Doliny Łez, widząc jak ta, której pomimo podobnej ciemności w sercu prorokowano inny koniec, skończyła dokładnie tak jak ona. Jej wieczni kochankowie wsparli jej boki, sami poszukując w swym żalu oparcia. Mogli jedynie patrzeć, pomimo zastępów poddanych im bestii. Świetliste skrzydła, ramiona skażonej bogini zdawały się muskać sferę odgrodzonego Wulkanu Zniszczenia.
Mikohidori z żalu próbowała wbić nieskutecznie swój kryształowy miecz, aż upadła na niewidzialną płaszczyznę i rozdarta próbowała odwrócić wzrok od egzekucji swojej potomkini, jednocześnie nie mogąc tego zrobić.
To był koniec. Ani Jinchuuriki, ani Uchiha, ani Hyuuga, ani Kage, ani inni nie chcieli zaakceptować rzeczywistości. Jak bowiem można zaakceptować przegraną bez możliwości podjęcia walki? W tej jednej chwili, w tej chwili końca, jakikolwiek miałby on nadejść, nie mogli nawet być sobą – być wojownikami, być shinobi, być kapłanami i kapłankami. Być ludźmi.
Hanami Musutsukime kiwała przecząco głową, próbując samą siebie przekonać, że to co widzi, to tylko sen. Kolejna wizja nadana przez boginię Księżyca, pomimo tego, że ta już od dawna nie pokazywała jej przepowiedni. Podniosła srebrzyste oczy, bezdenne studnie łez, na swojego męża, oczekując, że zaprzeczy rzeczywistości. Cóż mógł Uzumaki? Jedynie zamknąć ją w ramionach i czekać na koniec.
Ale czym miał być koniec? Mieli utonąć w świetle tego ptaka? Być pochłoniętymi przez ciemności? Zniknąć tak po prostu?
Rzeczywistość przed ich oczami była tak przerażająca, że wokół nich, ale i w ich głowach panowała pustka.
Cisza.
Odkąd świetlisty ptak zawisł na czarnym nieboskłonie minęły zaledwie minuty. Choć trwało to całą wieczność, jego istnienie zaczęło zanikać. Rozpacz i oderwanie od rzeczywistości, jako jedyna forma ucieczki, zamgliły osąd wszystkim wizytującym w Dolinie Łez.
Światło zaczęło rozsypywać się na cząsteczki. Zaczęło opadać niczym liście prowadzone wiatrem.
Dziesiątki cząstek.
Setki cząstek.
Tysiące cząstek.
Miliony cząstek.
Rozpłynęły się po całej sferze Wulkanu Zniszczenia, tańcząc pomiędzy zastygłymi w bezruchu oddziałami, otaczającymi kapryśnie Jashina i mijającymi przed nosami zakapturzonych Pięciu Mędrców.
Wreszcie poderwały się wyżej. I wyżej i wyżej. Dalej. Daleko ponad wszelkie bariery.
A wówczas, Pokolenia, Uzumaki, i wszyscy inni dostrzegli, że zmierzają ku nim pióra.
Świetliste białe pióra. Koniuszkami przebiły niewidzialną barierę potomka bóstwa, jakby były mieczem i wypełniły Dolinę Łez.
Naruto patrzył sparaliżowany jak przed oczami tańczyły mu miriady białych piór niczym niebiański kalejdoskop w ostatnim kręgu piekła. Jedno z pióro lawirowało w nieistniejącym powietrzu spiralami, aż ku jego zdziwieniu zniknęło w jego piersi.