XXXVII

4.2K 223 7
                                    


Potter zszedł do Pokoju Wspólnego. Powitały go spojrzenia pełne zrozumienia i chłodnej logiki zarazem.
- Emm... - zaczął. W pomieszczeniu zrobiło się cicho jak makiem zasiał. – Pytaliście mnie wczoraj, jak to możliwe, że wraz z paroma przyjaciółmi stoję za atakiem na Weasley'a. Niestety, nie mogę wam tego powiedzieć. Jedyne, co mogę zdradzić, to to, czym jest Potwór Slytherina...- każda osoba w pokoju nadstawiła uszu. – Jest to bazyliszek, olbrzymi wąż. Jestem, jak wiecie wężousty, więc mogę nim kierować. To, gdzie znajduje się wejście zostanie jednak moją słodką tajemnicą – tymi słowami zakończył, wychodząc z pomieszczenia. I dalej dzień toczył się rutynowo. Przy stole Ślizgonów panowała miła atmosfera. Była sobota, a więc cały dzień mieli wolny. Za pięć dni mieli wyjechać na przerwę świąteczną. Nasz bohater zamyślił się. – Ciekawe, czy po oficjalnym odrodzeniu Toma też będzie tu tak wesoło – zastanawiał się. – Hej, Marvolo? – zapytał.
- Taa?
- Nie uczysz nas w przyszłym roku?
- Niestety... A co?
- Wiesz może, kto będzie kolejnym nauczycielem?
- Jeszcze nie wybrał. Powiedziałeś Ślizgonom?
- Tylko o bazyliszku – potwierdził.
- Dobra. Muszę kończyć. McGonagall czegoś ode mnie chce.
- Bye – rozłączył się. Wstał od stołu i wyszedł, nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać. Chciał porozmawiać z Darkiem. Nie widział węża pół roku. Nigdy nie rozstawali się na tak długo. No i chciał poznać małego Evila. Pobiegł na drugie piętro, a konkretniej do Łazienki Jęczącej Marty. Ducha na szczęście jeszcze nie spotkał. Otworzył wejście i zleciał na dół. Przebiegł do Komnaty Głównej. Spojrzał na podobiznę Slytherina. Usiadł na wilgotnej posadzce. Zapatrzył się przed siebie. Siedziałby tak dłużej, gdyby nie dźwięk otwieranych wrót. Odwrócił się. – Tom – mruknął. Voldemort podszedł bliżej, siadając obok niego.
- O co chodzi, młody?
- Nie czuję się najlepiej – przyznał. Istotnie, miał mdłości i bolała go głowa.
- Powiedz mi... Kiedy używałeś Mrocznych Sztuk?
- Gdzieś... z cztery miesiące temu? Ja wiem? Jakieś tam pomniejsze klątwy, to nie wiem, ale coś silniejszego... Dawno – zakończył. Położył głowę na ramieniu czarnoksiężnika.
- To dlatego. Chodź za mną – wstał. Czarnowłosy posłusznie ruszył za nim. Marvolo podszedł do jednej ze ścian i rozkazał jej się otworzyć. Weszli do środka. Była tam sala... Sala cała we krwi, pentagramach i pełna porozwalanych ksiąg.
- Co to za miejsce? – zapytał zielonooki, oglądając jedne ze zmasakrowanych zwłok jakiegoś zwierzęcia.
- Kiedyś się właśnie tu uczyłem Czarnej Magii. Raz nie używałem jej przez pół roku, bo Dumbledore zbyt dobrze mnie pilnował. Nie wytrzymałem. Złamałem wszelkie zasady bezpieczeństwa i tu zszedłem. To jest scena, którą zrobiłem w ledwie dwie minuty. Musisz używać Mrocznych Sztuk. Inaczej dostaniesz takiego kilkuminutowego szału. Nie panujesz nad ciałem. Możesz skrzywdzić nawet przyjaciół. Na razie tu zostań – polecił, a czarnowłosy skinął głową. – Przyniosę ci jakiegoś zwierzaka. Musisz się wyżyć – zaśmiał się. Zniknął na pół godziny. Potter dokładnie zaczął oglądać książki na podłodze. Prawiły o Czarnej Magii, do której on jeszcze nie doszedł. Marvolo też ich wtedy nie tknął. Wziął jedną w dłonie i przeczytał kilka stron. Była ciekawa. Pokazywała, jak wykorzystać Mroczne Sztuki do panowania nad dementorami. Zawierała też parę rytuałów. Czarnoksiężnik wrócił po piętnastu minutach z niewielkim kufrem. Bez słowa otworzył jedną przegrodę i wskoczył do środka. Potter wszedł za nim. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu o polu około 5 m². Do ściany przywieszony został dorosły człowiek.
- Jest mój? – upewnił się kruczowłosy.
- Tak... - Czarny Pan cofnął się o krok, dając uczniowi pole do popisu. Zielonooki wybudził mężczyzna i nie zważając na jego krzyki, rzucił Cruciatusa. Trzymał go pod klątwą parę minut, gdy stwierdził, że mu się znudziło. Machnął różdżką jeszcze raz.
- Ferventis Gore* – syknął. Ciało mężczyzny zrobiło się całe czerwone i pokryło się wieloma bąblami oraz ranami otwartymi. Jego krew wrzała. Mugol krzyczał w niebogłosy, błagając swojego oprawcę o litość. Za to Harry czuł się coraz lepiej. Zniknęły mdłości i ból głowy. Rzucił jeszcze parę klątw i postanowił to zakończyć. – Avada Kedavra – machnął różdżką od niechcenia, pozbawiając swoją ofiarę życia. – Dzięki, Marvolo – zwrócił się do czerwonookiego.
- Nie ma za co – uśmiechnął się. Razem wyszli z kufra. Riddle wyczyścił ich machnięciem ręki. Wydostali się na „powierzchnie". Chłopak ruszył do PW Ślizgonów, a Lord do swojego gabinetu.Harry wparował przez tajemne wejście jak burza. Hermiona i Ginny spojrzały na niego.
- Co jest, Harry? Wyglądałeś na wściekłego – zainteresowała się rudowłosa, siadając mu na kolanach.
- Poszedłem do Komnaty. Oczywiście Marvolo nie byłby sobą, gdyby nie pobiegł za mną. Pokazal mi miejsce, gdzie sam opanowywał Czarną Magię. To z powodu tego, że długo nie używałem Mrocznych Sztuk... Miałem czasem mdłości i bolała mnie głowa. Rzuciłem parę klątw i przeszło.
- I dobrze – stwierdził Draco, przysiadając się. – Fred i George zapraszają nas na imprezę u Lwów. Idziemy?
- Czemu nie? – zgodził się avadowooki.
- Jestem za – powiedziały naraz dziewczęta.
- Więc dobra. Jest dzisiaj wieczorem. Powiedzieli, że to głównie impreza alkoholowa... Więc jakoś specjalnie mamy się nie odstawiać...
- Taaa... Ja tylko bardziej poczochram grzywę i wkładam cokolwiek – przystał na sugestię Potter. – O której?
- Za trzy godziny...
- Idziemy się szykować – kobiety znikły. Draco i Harry wzruszyli ramionami. Sami ubrali coś wygodnego i poszli załatwić parę litrów Ognistej, z którą Weasley'owie zawsze mieli problemy.Dwie i pół godziny później dziewczyny były wyszykowane, a chłopaki mocno zirytowani. Hermiona miała na sobie czerwono-białą sukienkę dobrze przylegającą do ciała. Do tego ślicznie upięte włosy. Ginny za to wcisnęła się w jasną, pistacjową suknię z delikatnymi falbankami na dole i miętowym paskiem. We włosy wpięła sobie srebrną spinkę z błękitnym ptakiem. Harry wziął po prostu luźną, wygodną, szaro-błękitną bluzkę i ciasno przylegające jeansy. Grzywę miał jeszcze bardziej rozczochraną, niż zwykle. Blondyn wyglądał podobnie, z tym wyjątkiem, że jego góra była szaro-czarna, a włosy jak zwykle przylizane. Wyszli, odprowadzani przez zdziwione spojrzenia. Przy końcu zatrzymali ich Blaise i Pansy.
- Gdzie idziecie? – spytała dziewczyna.
- Na imprezę do Lwiaków. Fred i George nas zaprosili – wyjaśniła Granger.
- Aaaa! No coś tam słyszałem – przyznał Zabini. – Nie przeszkadzam – odszedł, a Ślizgoni opuścili swój Pokój Wspólny. Przeszli pod portret, gdzie czekali ich sprzymierzeńcy bliźniaki.
- Różana Różdżka – mruknęli i weszli do środka. Był tam niezły sprzęt muzyczny, do którego chłopaki natychmiast dopadli, parę napoi i żarcia nie do końca zdrowego. – Jak zwykle nici z procentów – westchnął jeden z rudzielców.
- Nie załamuj się, brat. Mamy coś ze sobą.- Wyciągnęła worek bez dna i wytrząsnęła z niego trzydzieści butelek ognistej i dwadzieścia z Miodem Dębowym. Węże rozejrzeli się po pomieszczeniu. Zdecydowanie prezentowali się najlepiej ze wszystkich. I się zaczęło. Tańce, zabawa, alkohol litrami się lejący. Gdy została uruchomiona wieża (która jakimś cudem tu działała) i głośnik, Potter postanowił rzucić Muffiliato. Ni przypominało to imprez w Slytherinie, które były pełne ironii i prawie że nagich dziewczyn. Tu było... grzeczniej. A jeżeli grzeczniej, to i gorzej. Nie wprowadzali podziału na elitę i plebs, lecz Ślizgonów omijano z daleka. Najstarszy z Weasley'ów w Hogwarcie rzucał im nienawistne spojrzenia. Cała zabawa miała trwać do trzeciej, ale Potter i przyjaciele zwinęli się o pierwszej. Zdecydowanie woleli swój dom. Przeszli przez prawie pusty PW do dormitorium i poszli od razu spać. Cóż z tego, że jutro też wolne, jak kiedyś trzeba będzie wstać?


* Ferventis Gore - klątwa powodująca gotowanie, a raczej wrzenie krwi. Nazwa z łaciny.  

Ciemna Strona Złotego Chłopca. /H.P ~ KiminariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz