XLII

4K 230 45
                                    


Śniadanie jak zwykle okazało się być przepyszne. Udali się na Wróżbiarstwo. W wieży było okropne powietrze. Ukradkiem Harry rzucił zaklęcie bąblogłowych. Nauczycielka wygląda jak nietoperz w wielkich okularach.

- Dzisiaj wróżymy z fusów – oznajmiła.- Weźcie z kredensu po filiżance – poprosiła. – Ach, Neville, proszę cię, weź tę niebieską. Do różowych jestem zbyt przywiązana – mruknęła. Chłopak skinął głową. Za chwilę rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Nauczycielka spokojnie sprzątnęła porcelanę. Usiedli przy stolikach. Zaparzyli herbatę i wypili. Natępnie zaczęło się wróżenie. Tralawney chodziła pomiędzy uczniami.
- Daj no mi to – poprosił Harry Draco. Wziął filiżankę blondyna. – Dobra, to jest zdecydowanie... - przerzucał kartki. – O, już wiem... Z tej strony wygląda to trochę jak lew... a tak jak żołądź... za to w takiej pozycji do złudzenia przypomina fusy z herbaty – warknął.
- Dobra. Mamy żołądź i lwa... A to oznacza bogactwo... Jakbym już tego nie miał... Za to lew oświadcza... - zaczerwienił się.
- Hej, Draco, co jest?
- A lew odważna waleczną kochankę – wydukał. Zielonooki ledwo nie wybuchnął śmiechem.
- Dawaj swoją – syknął szarooki. W fusach Potter'a dopatrzyli się miecza i róży, co oznaczało, że w jego życiu będzie wiele walk i wyzwań, a także, że jego miłość będzie długo, szczera i bardzo mocna. Cóż, niczego nowego się nie dowiedzieli. W końcu Sybilla do nich podeszła. Wzięła najpierw filiżankę Smoczka i stwierdziła, że rzeczywiście dobrze stwierdzili, lecz pominęli, że nim do tego dojdzie, będzie musiał przejść przez wielkie cierpienie i mnóstwo zawodów miłosnych. Malfoy wywrócił oczami. Za to, gdy tylko spojrzała w fusy Potter'a, upuściła porcelanę.
- Ponurak... - szepnęła i upadła. Chwilę później ocknęła się. – Chłopcze... Ty... Niedługo umrzesz. Omen śmierci cię ściga... - wyszeptała. Harry uniósł brew w parodii zaskoczenia.
- Ach tak... - jego głos był tajemniczy. – Za to ja twierdzę, iż pożyję sobie jeszcze kilkadziesiąt lat – warknął. Akurat w tamtym momencie zabrzmiał dzwonek, a uczniowie rozeszli się na inne lekcje. Następnymi zajęciami okazała się być transmutacja.

Wszyscy jakoś dziwnie patrzyli się na Harry'ego. Przerabiali animagów, lecz nikt nie słuchał paplaniny McGonagall. Sam Potter doskonale umiał ową sztukę, więc również miał jej gadaninę w głębokim poważaniu. Nikt nie zareagował nawet, kiedy profesorka zmieniła się w kota, co powinno wywoływać sztorm braw.
- Mogę wiedzieć, co się dzisiaj z wami dzieje? – zapytała zirytowana. – Nie, żeby mi na tym zależało, ale zwykle moja transformacja przynosiła burzę oklasków, a teraz...
- Bo my mieliśmy wcześniej wróżbiarstwo, pani profesor...
- Nie musisz nic mówić, panno Patil. To kto ma zginąć w tym roku? – rzuciła niezbyt zainteresowana. Cała klasa spojrzała na Harry'ego. Ten bez cienia strachu skrzyżował z nauczycielką spojrzenia.
- Ja, pani profesor – oznajmił spokojnie.
- Panie Potter, proszę się tym nie przejmować. Jasnowidze to rzadkość, a profesor Tralawney jest tego wyśmienitym przykładem, tak więc...
- Pani profesor – przerwał jej. – Kto pani powiedział, że ja się tym przejmuję? – zadał pytanie retoryczne.
- Wydawałeś się nieobecny, panie Potter, więc...
- Ponieważ myślałem nad czymś innym. Wiem wszystko na temat animagii. Poza tym wróżbiarstwo to najmniej pewny skrawek magii. Jasnowidzenie jest cechą centaurów, które istotnie przewidują to, co ma nastąpić. Za to czarodzieje... Jeżeli nie mają daru, który jest wyraźnie i łatwo rozpoznawalny, niech się do tego w ogóle nie zabierają, gdyż, za przeproszeniem, gówno im to da – stwierdził.
- W porządku. Tak więc Ministerstwo Magii...

Po lekcji udali się na ONMS. Nauczycielem nowego przedmiotu został przygłup Hagrid.

- Witam na pierwszej lekcji – przywitał się. – Dzisiaj mam dla was coś extra! Poczekajcie se tu – zniknął. Za chwilę wrócił z dziwnym stworzeniem o głowie przerośniętego orła, a tułowiu konia. Miał olbrzymie skrzydła. – To jest hipogryf – powiedział z dumą gajowy. – Najpierw musicie wiedzieć, że to cholernie honorowe stworzenia. Nigdy ich nie lekceważcie, cholibka, bo potrafią chapnąć. To kto pierwszy spróbuje? – zapytał. Nikt się nie kwapił. – Harry, może ty? – zielonooki chcąc nie chcąc, wyszedł. – Dobrze... Musisz mu się pokłonić – oświadczył. Chłopakowi ani to było w głowie. Podszedł do stworzenia, rozsiewając wokoło aurę wyższości. Nie musiał nic robić. Zwierzę samo wyrwało się Rubeusowi i pognało na bruneta. Ten tylko wyciągnął dłoń. Hipogryf zatrzymał się, uginając kolana. Chłopak uśmiechnął się zimno i poklepał stworzenie po dziobie i szyi.
- Jak się nazywa? – jego głos był pusty. Całkowicie bez uczuć. Na jego dźwięk wielu się wzdrygnęło.
- Ha-Hardodziob... Jak ci się to udało? – zdziwił się.
- Mam rękę do zwierząt – oświadczył. – Pozwolisz mi na tobie polecieć? – szepnął Hardodziobowi do ucha ten tylko opadł na ziemię. Avadowooki przerzucił jedną nogę i usadowił się na jego grzbienie.
- Zejdź z niego, Harry! – wykrzyknął nauczyciel. Chłopak zignorował to. Mężczyzna rzucił się w stronę ucznia. Harry lekko uderzył obcasami od butów w boki zwierzęcia. Hipogryf popędził przed siebie, a następnie wzbił się w powietrze. Chłopak pokierował go nad jezioro, gdzie nikt nie mógł go już zobaczyć. Tam wzbili się w chmury. Harry zszedł na olbrzymiej wysokości z jego grzbietu. Utrzymując się w powietrzu dzięki Czarnej Magii, pogłaskał pół konia. Przestał wydzielać magię i zaczął spadać z zawrotną prędkością. Zwierzę poleciało za nim chłopak wyhamował przed taflą jeziora. Na nowo dosiadł hipogryfa i wrócił do klasy. Tam zszedł z rzekomego potwora. Rozległy się brawa, na które nie zwracał zbytniej uwagi. Zwierzę polubiło go. Wyjął różdżkę i przywołał jakieś większe pożywienie z kufra. Wziął sporą fretkę i rzucił stworzeniu. Warto było wspomnieć, że zwierzę jeszcze żyło. Tak więc Hardodziob po chwili miał cały dziób w krwi. Posoka opryskała też odrobinę włosy Harry'ego, ale ten usunął posokę zaklęciem. Grupa patrzyła na to zdezorientowana i nagle zdali sobie sprawę, że przepowiednia jakiejś idiotki nie może być zagrożeniem dla tak bezwzględnego czarodzieja. Sam Hagrid był wyprowadzony z równowagi, iż trzynastolatek z zimną krwią dał fretkę na pożarcie. – N-No dobra, tu jest hipogryf dla każdego... Tylko nie róbcie tego tak, jak Harry. Ukłońcie się im i czekajcie. Jak się odkłonią, to wszystko w porządku, a jak nie... To trzeba szybko zwiewać – oświadczył. Herm i Draco postanowili ćwiczyć z Hardodziobem, do którego każdy bał się teraz podejść. Malfoy nawet nie uklęknął. Podszedł bardzo wolno do zwierzęcia z otwarta dłonią. Stworzenie, widząc jego czyste zamiary i czując na nim aromat zielonookiego, pozwolił się pogłaskać. Hermiona zrobiła to podobnie. W ten sposób Slytherin zyskał siedemdziesiąt punktów, gdyż byli jedynymi uczniami, którym się to udało. Weasley za to wyszedł z podartą szatą, kiedy uciekał przed pół koniem. Hardodzob został nagrodzony jeszcze jedną fretką, zanim ruszyli do lochów.

Lekcje eliksirów minęły standardowo, jeżeli nie liczyć tego, iż Neville był zmuszony otruć własną ropuchę, tracąc przy tym na wstępie dwadzieścia punktów. Razem z Gryfonami Genialna Trójca szła na zajęcia Obrony Przed Czarną Magią. Klasa znów była zmieniona. Nowy profesor postawił na kolory szare i jasnobłękitne. Usiedli w ławkach i zaczęli wyjmować potrzebne im rzeczy.

- Nie rozpakowywujcie się – polecił. – Dziś będziemy mieć zaklęcia praktyczne – to mówiąc, przeszedł przez salę za nim z krzeseł poderwali się uczniowie. Lupin prowadził ich do pokoju nauczycielskiego. Otworzył drzwi. W środku siedział Snape.
- Dzień dobry, Severusie – przywitał się mężczyzna.
- Witam, Lupin. Nie zamykaj drzwi. Nie zamierzam oglądać tej błazenady. Tylko dobrze ci radzę, nie dawaj niczego trudnego Longbottomowi chyba, że ci zależy na pogrążeniu chłopaka jeszcze bardziej, niż mnie – oświadczył. Ślizgoni cicho zachichotali, a wspomniany Gryfiak zaczerwienił się.
- Cóż, liczyłem, że to właśnie Neville będzie mi asystował i jestem pewien, iż podoła temu zadaniu.
- Jak chcesz. Aha, Harry, przyjdź proszę do mnie do gabinetu po zajęciach. Muszę z tobą porozmawiać na temat wycieczek do Hogsmade i pewnego nieszczęsnego kundla o nazwisku Black – mruknął.
- O moim ojcu chrzestnym? – udał zdziwienie. Wszyscy wytrzeszczyli oczy.
- Skąd... - zaczął Remus.
- Nie jestem idiotą, profesorze Lupin – głos Potter'a był chłodny, opanowany i przerażający. W pokoju zrobiło się chłodniej. Gryfoni cofnęli się o krok, a węże uśmiechnęły się. Owy zielonooki diabeł był w ich domu kimś w rodzaju władcy.
- Nie twierdziłem, że jesteś, Harry – oznajmił, drapiąc się po głowie. – Tylko dziwię się, że ktoś ci powiedział. I że jesteś taki spokojny.
- O co mam się wściekać? Że moi rodzice byli głupi i zaufali nie tej osobie? – wysyczał. Jego gniew był prawdziwy, lecz skierowany nie w stronę Syriusza, a Peter'a. Już poprzysiągł sobie, iż go zabije. Otoczyła go delikatna, czarna mgiełka. Malfoy dostrzegł niebezpieczeństwo i walnął go w żebra. Chłopak natychmiast opanował emocje i spojrzał w szare oczy mężczyzny przed sobą.
- Co ty...
- Żegnam – przerwał im czarnooki. Wyszedł, powiewając swoimi szatami. Niektórzy jeszcze gapili się na kruczowłosego, lecz każdy, który to zrobił, dostawał jego mordercze spojrzenie.
- Dobrze – kontynuował Remus. – Dzisiaj będziemy przerabiać bogina...

Po wyjaśnieniu, że bogin to istota żyjąca w cieniu i strasząca różne osoby, przyszedł czas na praktykę. Najgorszym koszmarem Weasley'a był pająk, Hermionie pokazał się Snape, który trzymał kartkę z wynikami sumów, którą oblała całkowicie i zostaje wydalona ze szkoły. Longbottom przeraził się Mistrza Eliksirów. Potem ubrał go co prawda w ubrania swojej babci, co Ślizgoni przyjęli z dość głośnym warknięciem. Blaise był nawet gotów przekląć idiotę, ale Harry go powstrzymał, podniesieniem ręki. Przyszła kolej na Draco. Ten stanął naprzeciwko szafy. Jego bogin przybrał postać trzech zwłok. Jego rodziców i Hermiony.

- Riddikulus – powiedział pewnym tonem. Twarze przybrały postać Ronalda, jego matki oraz Felixa. Widząc ten obraz Harry, Hermiona, Teodor Nott i sam Draco się roześmiali. Nauczyciel zaczął się martwić o uczniów. Nadeszła kolej Harry'ego. Był nieco zdenerwowany, bo być może chłopak wyobrazi sobie Lorda Voldemorta. Jednak to się nie wydarzyło. Bogin nie miał w co się przemienić, ponieważ chłopak... niczego się nie bał. A raczej bał się, jednak bariery go chroniące nie pozwalały na wejrzenie do środka. W końcu postanowił skupić się na zmasakrowanym ciele Ginny. Podobnie jak Draco zamienił tylko twarz na tę Rona. Uśmiechnął się mściwie, cicho chichocząc pod nosem. Lupin przypatrywał się synowi Jamesa. Był całkowitym przeciwieństwem swego ojca. Ciekawe co przyniesie przyszłość.  

Ciemna Strona Złotego Chłopca. /H.P ~ KiminariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz