LIII

3.8K 231 7
                                    


  Hermiona szła korytarzem, jak zwykle zaczytana w książce. Martwiła się o swojego przyjaciela. Mimo, iż był jedną z najsilniejszych osób, jakie znała, nie była pewna, czy aby na pewno da sobie radę w Turnieju. Zostało już niewiele czasu. Do 24 czerwca został ledwie miesiąc. Barty miał co prawda ochraniać Harry'ego, w razie czego, jednak wciąż była niespokojna. Zielonooki był jedną z najbliższych osób dziewczyny. Nie chciała, aby cokolwiek mu się stało, a wiedziała, iż ten cały Turniej nie jest bezpieczny. Westchnęła, obiecując sobie znaleźć kilka książek, które mogłyby pomóc czarnowłosemu.

Potter całkowicie spokojny chodził po korytarzach.
- Jestem pewien, że to się stanie podczas trzeciej rundy! - usłyszał głos Karkarow'a z za drzwi składziku na miotły.
- Ciszej, idioto - warknął drugi głos, po którym zielonooki poznał Snape'a. - Nie bądź żałosny.
- Jestem pewien, iż na pewno to czujesz, Severusie! Czarny Pan...
- Czarny Pan zaginął trzynaście lat temu, Igorze - syknął Mistrz Eliksirów, kończąc dyskusję.
- Ale...
- Żegnam cię. Jeżeli tak się boisz, uciekaj. Ja cię tu nie zatrzymuję - położył dłoń na klamkę i pociągnął w dół. Brunet szybko nałożył na siebie Zaklęcie Zwodzące, czekając aż długowłosy pójdzie.
- "Po czyjej ty stronie stoisz, co, Snape?" - pomyślał, po czym zaśmiał się cicho.

Turniej miał zacząć się za dwie godziny. Harry chyba dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo będzie to niebezpieczne. Nie wiedzieli co czeka reprezentanta. Barty też nie wiedział. Kruczowłosy czytał jedną ze swoich ulubionych książek o największej ilości przydatnych w pojedynkach klątw. Na dodatek ustalał z Marvolo'em każdy, nawet najmniejszy szczegół jego powrotu. Trochę mu się niektóre sprawy nie podobały, ale to jedyne wyjście. Do tego musieli uwzględnić Severusa, który mógł być nie do końca wierny Voldemort'owi.
- Moi drodzy - rozpoczął dyrektor. - Z racji tego, że trzecia część Turnieju Trójmagicznego rozpoczyna się już za chwilę, lekcje zostają odwołane, a was, moi drodzy, zapraszam na boisko do Quidditcha.

Cała szkoła czekała już godzinę. Malfoy wraz z przyjaciółmi powoli zaczynali się denerwowali. Dracon walił palcami w drewnianą barierkę, czekając, aż jego przyjaciel raczy wreszcie przyjść na start razem z resztą. Zauważył Moody'ego, który szykował się do pilnowania młodego czarnoksiężnika. Brązowowłosa chwyciła go za dłoń.
- Zaraz tutaj będą - zapewniła.
W końcu reprezentanci pokazali się, a Ślizgoni odetchnęli z ulgą.
- Posłuchajcie mnie - zaczął Dumbledore przyciszonym głosem. - W labiryncie czeka was coś niezwykłego, choć strasznego. Tam nie będzie smoków, czy trytonów. Czekają was niebezpieczeństwa, którym niewielu podoła. Szukajcie zwycięstwa, jednak uważajcie, aby nie zgubić życia. Panie Filch - dodał głośno, a armata chociaż raz postanowiła zadziałać poprawnie. - Harry, ty pierwszy - zwrócił się do avadowookiego.
Chłopak wbiegł w zarośla. Gdy wyjście zostało zablokowane, uśmiechnął się przebiegle. Dokładnie wiedział, gdzie Puchar się znajduje. Do tego mógł używać nawet Zaklęć Niewybaczalnych, jeżeli tylko będzie rzucał je na zwierzęta, a nie na ludzi. Przemienił się w swą zwierzęcą formę i pognał przed siebie. Crouch dobrze się spisywał. Zatrzymał go dopiero bogin, który pokazał mu martwą Ginny. Jakby od niechcenia machnął różdżką, niszcząc stworzenie. Dalej postanowił nie ryzykować i podążył dalej nieco ostrożniej, nie wracając do wilczego ciała. Reagował na najmniejszy dźwięk. Kilka razy minął się z innymi reprezentantami, jednak nie atakowali się. Potter zauważył u Kruma skutki Imperiusa.
- "Barty nie próżnuje" - pomyślał.
Nagle trafił na jezioro.
- Co to do cholery jest? - mruknął. Zanurzył w wodzi dwa palce. Nagle za nadgarstek chwyciła go chuda ręka topielca. - Inferius - wyszeptał. Człekokształtne stwory zaczęły wychodzić z cieczy. - Szatus - syknął, a z jego różdżki wytrysnęło jaskrawo-pomarańczowe światło, formując się w ognistego węża, który natarł na istoty. Nie zatrzymując się dłużej, przeleciał nad jeziorem.
Kolejną przeszkodą, jaka go czekała, była ogromna sklątka. Westchnął, widząc ją.
- Avada Kedavra - mruknął, zabijając ją. poszedł dalej. Już zobaczył błysk Pucharu na końcu ścieżki, gdy drogę zagrodziła mu jakaś paskudna roślina. - Descelled - warknął, zniecierpliwiony. Już był tak blisko, a jednak...
Pędy zielska zamarły. Czarnowłosy wyjął sztylet i przeciął je, przedostając się dalej. Wycelował w świetliste naczynie. - Accio.

Poczuł, jak świat wiruje. Wciąż trzymał mocno rączkę Pucharu. Leciał, chociaż bariery Hogwartu nie za bardzo chciały go puścić. Mimo to bez problemu przedostał się wraz ze Świstoklikiem. Poczuł, że temperatura znacznie spadła, a krajobraz zmienił się. Znajdował się na cmentarzu, a kiedy spoglądał w górę, na północ, mógł dostrzec miejsce, gdzie się wychował. Usłyszał czyjeś kroki.
Z zadziwiającym refleksem obrócił się, mierząc owej osobie różdżką między oczy.
Lord Voldemort podniósł ręce w obronnym geście, uśmiechając się lekko.
- Nie strasz, Tom - poprosił Hłopak, chowając patyk.
- Dobrze, skoro już tu jesteś, to chyba możemy zacząć? Nie mogę się doczekać - dodał jeszcze, zacierając ręce.
- Niepotrzebnie chowałem - jęknął, oddając czarnoksiężnikowi swoją broń. Podszedł do nagrobka i pozwolił figurę, żeby go unieruchomiła. - W zamian za to poświęcenie, tłumaczysz mi dokładnie na czym polegają Horkruksy - oświadczył.
- Jasne - zachichotał czarnoksiężnik.
- O co tyle krzyku. Harry, mam nadzieję, że Turniej był prosty.
Chłopak dopiero zauważył pupilkę Toma.
- Tak, jasne, Nagini. Bułka z masłem.
- Pogadacie sobie później, dobrze? - zdenerwował się Marvolo.
- Tak, tak - westchnął nastolatek. - Zaczynaj, to strasznie niewygodna pozycja.
Lord zachichotał. Podwinął swój rękaw szaty, przytykając palec do własnego znaku.
- Za kilka minut powinni się tutaj zjawić wszyscy - oznajmił cicho.
Po dwóch minutach Złoty Chłopiec dostrzegł pierwsze czarne smugi, lądujące na ziemi, wokoło ich Pana.
- Witajcie, moi drodzy - zaczął cichym głosem. - Jakże dobrze, znów was widzieć - zironizował, a zielonooki wyczuł ironię w wypowiedzi. - Jednakże przez te całe trzynaście lat tylko jedni Malfoy'owie zadali sobie ten trud, aby mnie odnaleźć. Czy naprawdę jesteście taką bandą idiotów, aby sądzić, że mógłbym nie zabezpieczyć się przed śmiercią? Jestem wami rozczarowany.
- Panie mój, my... gdybyśmy tylko mieli jakiekolwiek przesłanie, to natychmiast... - zaczął jeden z zamaskowanych.
- Milcz, Avery. Gdybyś mi nie był potrzebny, z pewnością wylądowałbyś w lochach za zbytnią bezczelność.
Ślizgon przyciśnięty do nagrobka nagle zrozumiał, co to znaczy być Śmierciożercą i dlaczego Tom nie chciał, aby nim został. Voldemort traktuje swoich podwładnych jak zabawki, pionki w grze z Dumbledore'em. A więc tym różnią się Tom Riddle i Czarny Pan.
- Wybacz mi, proszę, Panie... - kontynuował, padając mu do stóp.
- Crucio - warknął, unosząc swoją cisową różdżkę. Mężczyzna zaczął wrzeszczeć, aż uszy bolały. - Jesteś wybitnie żałosny - syknął, nie przejmując się resztą Wewnętrznego Kręgu. Pochylił się nad swoją ofiarą, nie przerywając klątwy. Chwycił go mocno długimi palcami za szczękę i podniósł do góry. - Prawdziwy czarodziej nie dość, iż nie powinien wydawać żadnych dźwięków, to od wszystkich Śmierciożerców Wewnętrznego Kręgu wymagam stania na nogach podczas rzucania tej klątwy. Jeżeli zaś chodzi o wybaczenie - spojrzał mu głęboko w oczy - Nie sądzisz, że trzynaście lat to wystarczająco długo, abym miał na to czas? - zapytał sarkastycznie, wykrzywiając usta w drwiącym uśmiechu.
Stanął ponownie prosto, patrząc na czarodzieja z góry.
- Ty także Severusie się nie postarałeś - zwrócił się do Mistrza Eliksirów.
- Na twoje polecenie, mój Panie, zostałem w szkole i wciąż szpiegowałem Albusa Dumbledore'a, zaś później - jego wzrok skierował się na podopiecznego - pana Potter'a.
- Ach tak... W takim razie złożysz mi z tej misji szczegółowy raport. Jeżeli informacji będzie naprawdę wiele i będą przydatne, a także pokryją się z tym, o czym wiem od mojego zaufanego informatora, ominie cię kara, jeżeli zaś nie... Zobaczę co będę mógł zrobić - ostrzegł, twardym głosem. Snape zawsze potrafił go zadziwić. Jako jedyny z tej bandy umiał wyśmienicie oklumencję, a nie tylko fragmenty. Nigdy też nie zauważył u tego mężczyzny drżących nóg, czy jakiejkolwiek emocji na twarzy.
- Rozumiem, mój Panie.
- Co zaś tyczy się reszty z was... Przesłucham was wszystkich po-ko-le-i - oznajmił, przeciągając ostatni wyraz. - A teraz - obrócił się w stronę swojego ucznia. - skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, może przedstawię wam naszego gościa. Harry James Potter, Chłopiec, Który Przeżył. Nigdy bym nie pomyślał, że możesz zostać Ślizgonem, mój drogi Harry. Rodzice byli takimi wzorowymi Gryfonami...
- Zamknij się - syknął, chociaż przez połączenie wysłał mu ciche "Wybacz".
- "Nie masz za co przepraszać. Ta zabawa zaczyna mi się coraz bardziej podobać" - dostał odpowiedź. Nagle oboje poczuli się o wiele lepiej w swoich rolach. Młodemu Potter'owi tak chciało się śmiać, że aż zaciskał dłonie w pięści wbijając sobie paznokcie w skórę.
Lucjusz Malfoy cieszył się jak głupi, że ma maskę, ponieważ nikt nie widział jego szerokiego uśmiechu i rozbawienia w oczach.
- Och, wybacz, uraziłem cię? - syknął, naprawdę dobrze się bawiąc.
- Jesteś żałosny, Voldemort - odwarknął chłopak i rzucił się do przodu, chcąc jakoś się wydostać. Miał nadzieję, że szybko przejdą do pojedynku bo miał wrażenie, jakby był u kresu wytrzymałości. Chciał się śmiać, ale nie mógł, dopóki był tam Severus, a zanim Marvolo go odprawi, musiał jeszcze zobaczyć, jak Czarny Pan go torturuje. - Bawi cię cierpienie innych? To się powinno leczyć. Mogę dać ci namiary na psychiatrę.
- Bezczelny gówniarz - warknął mężczyzna, chociaż w duszy obiecał sobie obejrzeć później wspomnienie. - W tym nie różnisz się ani trochę od ojca. Obydwoje butni i pewni siebie. zabiję cię dokładnie tak, jak twoich rodziców, a gdy to zrobię, nikt już nigdy nie zaprzeczy, mojej potędze.
- Żart. Nie udało ci się, jak miałem rok, a chcesz to zrobić teraz? Teraz, kiedy już jestem dość wyszkolony? Skoro z piętnastomiesięcznym dzieciakiem nie dałeś sobie rady, to przy czternastolatku podołasz? - zakpił, spoglądając na niego z taką nienawiścią, na jaką było go stać.
- "Nieźle, Harry" - pochwalił go Marvolo.
- A więc przekonajmy się - wysyczał, uwalniając podopiecznego. - Bierz swoją różdżkę, Potter. Zaczynamy pojedynek - uśmiechnął się ironicznie, rzucając mu kawałek drewienka.
Harry poczuł twardy grunt pod stopami i ugiął lekko kolana. Złapał swoją własność. Wpatrywał się w Toma.
- "Uważaj, Harry" - ostrzegł go opiekun, wysyłając pierwszego Cruciatusa. Brunet zgrabnie wyminął klątwę, wysyłając Drętwotą.
Czarny Pan jakby od niechcenia odbił zaklęcie, zasypując go gradem przekleństw. Nastolatek bez problemu się przed nimi chronił.
- "Chyba czas na koniec" - stwierdził i pozwolił, aby trafił w niego Cruciatus. Jego moc była tak słaba, że musiał wykazać się naprawdę sporymi umiejętnościami aktorskimi. Zwinął się na ziemi i zaczął wrzeszczeć. - "Zedrę sobie gardło" - pomyślał, niezadowolony. Nagle niewielki dyskomfort odszedł.
- Mała przerwa - oświadczył Tom, patrząc z widocznym dla dzieciaka bólem w szkarłatnych oczach. - Boli, prawda? Jestem ciekaw ile wytrzymasz - zaśmiał się cicho. - Severusie - zwrócił się do nauczyciela.
- Tak, Panie?
- Poinformuj naszego dyrektora o sytuacji jego Złotego Chłopca.
Mówiąc to przeciągnął długim palcem po policzku chłopca.
Snape zacisnął szczękę, jednak nic ni odpyskował.
- Oczywiście, mój Panie.
Zniknął z trzaskiem.
Voldemort poderwał się na równe nogi, blokując cmentarz zaklęciem antydeportacyjnym i kilkoma innymi czarami. Zielonooki nie podnosił się z ziemi, tylko spokojnie czekał, aż Lord skończy ze wszystkimi zabezpieczeniami na wypadek niepowołanych gości.
W końcu Marvolo opuścił różdżkę i wrócił do swojego wychowanka.
- Skoro nie ma z nami Severusa - zaczął cicho. - Mogę wyjawić wszystkim istotę tego spotkania. Podejrzewam Snape'a o szpiegostwo, jednak nie jest to pewne w stu procentach. Harry, wstań - poprosił delikatnie.
- Mówiłeś, że chcesz wypierdzielić kogoś jeszcze - jęknął, podnosząc się z ziemi.
- A-Ale co... - zaczął jeden ze Śmierciożerców.
- To takie istotne? - syknął Ślizgon. - Wydaje mi się, że mamy trudniejsza sprawy na głowie, prawda? - zwrócił się do Riddle'a, który spojrzał na niego z góry.
- Masz rację. Po pierwsze. Harry od dzisiaj jest naszym sprzymierzeńcem - zaczął. - Po drugie, ma prawo was karać. Po trzecie, jego słowo jest ta samo ważne, jak moje. I zapewniam was, iż nie minie pół dekady, kiedy osiągnie moc równą mojej.
Harry spojrzał na niego z powątpiewaniem, jednak nie odezwał się. Większość zebranych nie mogło doprowadzić się do "stanu używalności".
Nagini też postanowiła coś zrobić. Wślizgnęła się chłopakowi na ramiona i zaczęła cicho syczeć.
- A więc jak ten Turniej? Co było?
- Barty się postarał
- odparł, aż podskoczyli. - Było niewiele przeszkód, jednak ciężko byłoby niektóre pokonać. Ja się spotkałem nawet z inferiusem.
- Dumbledore postarał się o inferiusa? A to ci dopiero -
wtrącił się Riddle.
- Opowiem wam za kilka dni. Chyba będę musiał się zbierać - westchnął już po ludzku.
- Też tak uważam - przytaknął czarnoksiężnik.
Harry uśmiechnął się, wyciągając sztylet i przykładając go sobie do twarzy.
- Co ty robisz? - zapytał go Avery, który najwyraźniej jako jedyny (nie licząc Lucjusza, oczywiście) zdążył się otrząsnąć.
- Mam wyglądać jak po pojedynku na śmierć i życie, a nie mam ani jednego zadraśnięcia - odpowiedział. Przejechał ostrzem po policzku, tworząc paskudne rozcięcie. Zrobił sobie jeszcze ranę na boku, prawym ramieniu oraz długą na udzie. Po skończonej robocie praktycznie cały w krwi zwrócił się znowu do Toma.
- Będę za cztery dni, kiedy skończy się rok - oznajmił, po czym chwycił w dłonie Puchar.
Wracał.  

Ciemna Strona Złotego Chłopca. /H.P ~ KiminariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz