Gdy zszedł na parter w holu stała wicedyrektorka Hogwartu – Minerwa McGonagal.
- Eee... - zaciął się zielonooki. – Dzień dobry, pani...
- Witam, panie Potter. Jestem pani profesor McGonagal. Zastępczyni dyrektora. Nie ma pan pojęcia gdzie zrobić zakupy, ani jak dostać się na właściwą ulicę. Został tylko jeden dzień, więc proszę cię, chłopcze, spakuj się – poleciła czarownica. Harry szybko wszedł na górę i zaczął wszystko pomniejszać, a następnie wrzucać do kufra. Przegrodę, gdzie trzymał czarnomagiczne rzeczy zabezpieczył hasłem wężomowy. Wyjaśnił wszystko gadowi. Pyton chcąc nie chcąc, a bardziej nie chcąc wlazł do bagażu. Terrarium wrzucił zaraz za nim. Chłopak wiedział jak działa ten kufer. Każda przegroda, to taki pokój. Dark miał specjalną przegródką tylko dla siebie i swoich rzeczy. Po piętnastu minutach kruczowłosy był już w salonie, gdzie czekała na niego profesorka. – Wspaniale, możemy iść – i ruszyła w stronę drzwi.
- Cześć! – rzucił Harry do Dursley'ów. Przed wyjściem z pokoju zrobił im psikusa. Każdy, kto wejdzie do pokoju był w nim zamykany na trzy dni. Mało tego zmniejszył pomieszczenie do tego stopnie, że miało może metr szerokości i dwa metry długości. Nie było tam oświetlenia, jedzenia, a nawet łazienki.
- No dobrze, panie Potter. Pokażę panu gdzie jest wejście na najbardziej znaną w Londynie ulicę czarodziejów – wyjęła różdżkę, machnęła nią i zaraz przed nimi pojawił się błędny rycerz.
- Witamy w...
- Daj spokój – warknęła Minerwa. – Do Dziurawego kotła. Ile płacimy?
- Razem? Dwadzieścia dwa sykle – oznajmił. Nauczycielka podała mu właściwą kwotę. Harry patrzył na to w milczeniu i oceniał, czy uda mu się zgubić profesorkę, żeby wpaść na Śmiertelny Nokturn. Wsiedli do autobusu. Na miejscu znaleźli się w dwie minuty. Po długich powitaniach ze strony wszystkich gości w barze wreszcie udało się od nich uwolnić. Chłopak musiał udawać, że nie wie o co chodzi. Nauczycielka oznajmiła, że będzie musiał zapytać się kogoś innego. Najlepiej dyrektora jego nowej placówki. Harry'ego szczerze zainteresował profesor Quirrell.
- Popatrz – poleciła McGonagal. Wyciągnęła magiczny patyk i zaczęła nim stukać w cegły. Dla Potter'a nie było to niczym nadzwyczajnym. Ostatnio sam tak często robił. Weszli na ulicę. Dookoła jak zwykle było mnóstwo sklepów. Zielonooki starał się sprawiać wrażenie podekscytowanego i zafascynowanego.
- Dokąd teraz? – zapytał starając się utrzymać wesołe iskry w oczach.
- Do banku Gringotta. Musimy wyciągnąć z twojej skrytki trochę pieniędzy, a ja muszę odebrać dla dyrektora pewną paczkę – i ruszyli do banku. Teraz był już trochę zdenerwowany. Co, jeżeli gobliny go przywitają jak starego klienta? Jak to wytłumaczy McGonagal? Zwłaszcza, że nie była ona głupią kobietą. Już wiem! Przy wejściu rzucę na każdego Imperiusa! W ten sposób nie pisnął ani słowa. Zadowolony ze swojego planu szedł za czarownicą. W banku wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Przed wyjściem Potter wycofał zaklęcie. I tak dłużej by go nie utrzymał. Bezróżdżkowy Imperius pochłania masę energii. Zwyczajny uczeń pierwszego roku już dawno byłby martwy.
- No to co, panie Potter? Trzeba zakupić panu podręczniki. W Esach i Floresach na pewno będą. Weszli do księgarni. Chłopak rzadko tu bywał i zawsze miał zakrytą bliznę. Nie miał się czego obawiać. Razem z pomocą nauczycielki wybrał właściwe książki. Patrząc po tytułach znalazł jeszcze jeden tom, który niezwykle go zaciekawił. „Animagia – od człowieka po zwierzę" . Bez zastanowienia wrzucił ją do koszyka. W tym samym czasie jego profesorka również przeglądał jakieś egzemplarze o transmutacji. Być może tego będzie uczyć – pomyślał. McGonagal właśnie skończyła wertować tytuły. Gdy zauważyła dodatkową lekturę zielonookiego podniosła ze zdumieniem brew. – Czy wiesz w ogóle co to znaczy animagia? – spytała.
- Eeee... - brunet doskonale to wiedział. – Nie, ale po prostu ciekawa nazwa – uśmiechnął się. – A z tego, co tu przeczytałem, to pozwala przemieniać się w zwierzęta, mam rację?
- Tak... Jednak muszę cię ostrzec, Potter, że zostanie animagiem to dużo ciężkiej pracy...
- Jest pani animagiem – przerwał jej.
- Tak. Opanowanie tej sztuki zajęło mi osiem lat pracy, ale było warto – oznajmiła.
- Pokaże mi pani? – poprosił.
- Za chwilę, panie Potter. Tą noc spędzimy w hotelu... Proszę nie robić takiej miny. W oddzielnych pokojach – Harry odetchnął z ulgą.
- Dobrze... Gdzie mamy teraz iść?
- Składniki do eliksirów. Wybacz mi, ale nie znoszę tej dziedziny magii. Dasz radę sam wybrać ingrediencje? – zielonooki pokiwał twierdząco głową. – Dobrze, ja idę jeszcze do jednej księgarni. Jeżeli nie będzie mnie jak już wszystko kupisz, czekaj na mnie pod sklepem.
- Dobrze – zgodził się. Jak tylko nauczycielka zeszła mu z oczy popędził na Nokturn po szaty. Kociołek już ma, a ingrediencji starczy mu chyba na cały rok. Wpadł do krawca jak burza.
- Dzień dobry – rzucił luźnym tonem.
- Witam, Harry. Czego sobie życzysz? – zapytała. Potter podał jej karteczkę. – Więc już idziesz do Hogwartu... Pamiętam, jak odwiedziłeś mnie po raz pierwszy... No, dość tych wspominek. Wskakuj na krzesło – przez te cztery lata krawcowa zrobiła się strasznie gadatliwa, ale brunetowi niespecjalnie to przeszkadzało. Harry miał już cały komplet ubrań. Płaszcz opatrzony był w zaklęcie ocieplające. Spakował wszystko do walizki, podziękował i poleciał z drobną pomocą magii pod sklep z eliksirami na ul. Pokątną. Wparował do sklepu udając, że szuka jakiejś ingrediencji. Nagle usłyszał podniesione głosy.
- Ale jak to nie macie korzenia piołunu! – wykrzyknął to na oko trzydziestoletni-czterdziestoletni mężczyzna z długimi, jasnymi włosami . W ręku trzymał laskę zakończoną głową węża. Jego twarz wyrażała wściekłość. Tuż obok niego, po lewej stronie stała jego kopia, tyle, że z krótkimi włosami.
- No tak... Wszystkie zostały już wyprzedane... Dostawa będzie za tydzień...
- A co mnie to obchodzi – wręcz wysyczał mężczyzna. Harry poczuł od niego czarną magię. Nie równała się ona z tą u Voldemorta, ale była nawet imponująca. Harry zastanawiał się, czy ten człowiek był Śmierciożercą. Musi tylko poznać nazwisko. Podszedł do nich powoli.
- Emm... Panie... Jak ma pan na nazwisko? – spytał grzecznie.
- Lucjusz Malfoy, bachorze – warknął. Potter chciałby mocno rąbnąć go jakąś klątwą. Niestety... Był w sklepie jasnomagicznym. Samo nazwisko nic mu nie mówiło. Chyba będę musiał zapytać Toma – pomyślał.
- Panie Malfoy, na ulicy Śmiertelnego Nokturnu jest taki sklep z eliksirami, gdzie mają wszystko...
- Nawet nie chcę wiedzieć jak masz na imię, dzieciaku, ale Nokturn, to ja znam, jak własną kieszeń. Tam nie ma porządnego sklepu ze składnikami... - warknął Malfoy.
- Ależ jest. Mogę pana zaprowadzić.
- Niech ci będzie. I tak nie mamy wyjścia.
- Kto tutaj komu robi przysługę? – spytał zielonooki. Pan Malfoy prychnął. Harry posłał rówieśnikowi lekki uśmiech, obrócił się na pięcie i zaczął iść w kierunku jego ulubionego sklepu z eliksirami. Na miejscu byli po pięciu minutach. – To tutaj – oznajmił chłopak i wrócił biegiem skąd przyszedł. Ledwo co zdążył. Dobiegł na miejsce i koło niego niemalże od razu pojawiła się profesorka.
- Kupiłeś wszystko? – kruczowłosy przytaknął. – Dobrze. Teraz chodźmy do Madame Maxime...
- Pani profesor, ja już mam szaty. Kiedy pani była w księgarni przeszedłem się ulicą i od razu je kupiłem.
- Jeżeli tak, to jesteś niesamowicie szybki, panie Potter – zielonooki posłał jej jeden z najpiękniejszych uśmiechów.
- W takim razie Olivander... - tu Harry zbladł. Olivander był czarodziejem. Mógł przełamać zaklęcie Imperius, chyba, że... Tak! To jest plan. Rzucę Imperiusa i wyczyszczę mu pamięć. Potem tylko magia bezróżdżkowa na byle co i ta da. Jak pomyślał, tak zrobił. Usunął mu pamięć ze spotkania sprzed czterech lat. Magii bezróżdżkowej użył przy piątym patyku. Poszło sprawniej, niż się obawiał.
- Pani profesor – zaczął niepewnie czarnoksiężnik.
- Tak?
- Co to za ulica? – wskazał na Nokturn.
- Nieistotne. Po prostu zapamiętaj, że masz się tam nie zbliżać – powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Dobrze – przytaknął, chociaż dobrze wiedział, że jeszcze dziś w nocy odwiedzi zachód.Po skończonych zakupach Minerwa zarejestrowała ich w hotelu (Harry uparł się zapłacić za swoje). Chłopak resztę dnia gadał z wężem, a gdy zrobiło się ciemno wymknął się z hotelu. To chyba oczywiste dokąd. Ten klub Pojedynków Czarnej Magii bardzo go zaciekawił. Przed udziałem postanowił jednak kupić sobie maskę. Nie leżało w jego interesie, żeby każdy dowiedział się, że Złoty Chłopiec praktykuje Mroczne Sztuki. Wiedział, że nie ma za dużo czasu. Użył magii i poleciał na zachodnią część Śmiertelnej Uliczki. Zaczął szukać właściwego budynku. Przechodził koło wielu miejscówek. W końcu dotarł do właściwego lokum. Cechował się wyjątkową, nawet jak na Nokturn, ciemną aurą. Potter wszedł do środka. Było tam tak samo jak z zewnątrz. Wszędzie ciemno. Ściany pomalowane na zielono i fioletowo. Szedł dalej. Chwilę późnej zauważył dwójkę mężczyzn. Obydwoje w kapturach. Tak samo jak Harry mieli maski. Ich były srebrne, natomiast Harry'ego czarna z zielonym, fioletowym i białym wzorkiem. Skinął im głową i przeszedł dalej. Przed sobą ujrzał drzwi. Prowadziły do wielkiego, ogromnego pokoju z wywyższeniem na samym środku. W pomieszczeniu znajdowała się masa ludzi. Niektórzy zamaskowani inni nie. Na wywyższeniu stało dwóch czarodziei w czarnych szatach bojowych. Rozpoczynali pojedynek. Rzucili parę klątw, kilka zaklęć. Ich poziom nie zaimponował zielonookiemu. Najsilniejszym używanym przez nich zaklęciem było inciser*1. Zero umiejętności.
- Komu jeszcze mam skopać dupę!? – krzyknął jeden z nich. Dopiero wtedy chłopak zauważył, że walka się skończyła. Nikt się nie odzywał. Czyżby zawsze walczyli tu sami idioci? Miejmy nadzieję, że nie. Po chwili namysłu podniósł rękę. Co mu szkodziło? W końcu i tak dobrze wiedział, że jego umiejętności znacznie przekraczały tego debila.
- Och... Mały chłopiec chce ze mną walczyć... - zaśmiał się mężczyzna.
- Może i jestem MŁODY, ale znam magię – warknął brunet.
- Głupia ta twoja pewność siebie, chłopczyku. Chodź, zobaczymy co tam porafisz –Potter prychnął i wszedł na podest.
- Przygotować różdżki! – rzuciła kto z widowni. Zaczęła się walka.
- Bombarda! – krzyknął przeciwnik Chłopca-Który-Przeżył. Harry odskoczył.
- Sectumsempra, Salvus*2, Enfilade*3 ! – rzucił kruczowłosy. Starszy czarodziej przed jednym czarem uskoczył, drugi zablokował. Trzeci jednak ugodzi go prosto w pierś. Na zewnątrz nic mu się nie działo, jednak czuł, jakby ciało lizały mu płomienie. Po minucie chłopak zdjął klątwę. Mężczyzna wciąż drżał. – I co? Jestem małym chłopcem? – czarodziej spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem i kiwnął powoli głową. – Crucio! – ciałem mężczyzny znów potoczyły się promienie olbrzymiego bólu. Cruciatusy Pottera były prawie że tak silne jak Czarnego Pana. Trzymał go pod zaklęciem do utraty przytomności. Po całym przedstawieniu prychnął i wyszedł z pokoju, a potem z budynku. Wrócił do hotelu.Harry obudził się o dziesiątej. Wstał, spakował się i poszedł na zakupy. Postanowił kupić sobie sowę. Poszedł do magicznego zoologa. Wybrał sobie piękną sowę śnieżną. Nazwał ją Hedwiga. Gdy oglądał miotły dopadła go McGonagal.
- Trzeba iść na pociąg, panie Potter. Wie pan już jak wezwać Błędnego Rycerza. Widzimy się w Hogwarcie – i deportowała się. Zielonooki spojrzał na najnowszy model – Nimbus dwa tysiące. On miał miotłę słabszą o dwie klasy. Podszedł do lady i kupił właściwą pozycję.Na peron dotarł po pięciu minutach. Szedł w stronę właściwej barierki. Stało przy niej jakieś rodzeństwo, gruba baba i rudy facet. Chłopak szybko do nich podszedł.
- Dobrze, teraz ty, Ron... - powiedziała kobieta. Czerwonowłosy chłopak wbiegł w barierkę znikając. Za nim poszła reszta rodziny rudzielców. Potter również przeszedł przez przejście. W następnej chwili znajdował się przed wielką, czerwoną lokomotywą. Wszedł do pojazdu i szybko zajął przedział. Rzucił zaklęcie zwiększająco-zmniejszające. Jego przedział w mgnieniu oka zmienił się w ekskluzywny pokój. Miał tu w końcu spędzić całe osiem godzin. Rozpakował się i wypuścił z walizki Dark'a.
- No nareszcie, stary – jęknął wąż.
- Sorry, ale wiesz, że wcześniej nie mogłem cię wypuścić...
- Dobra, dobra. Nie tłumacz się. Weź zagraj Walca Minutowego*4, co?
- Ok, ok... Tylko znajdę nuty. Accio nuty! – do ego ręki podleciała cała księga muzyki na fortepian. Położył ją na instrumencie. Spełniając prośbę przyjaciela zagrał mu twórczość Fryderyka Chopina. Gdy tylko skończył do jego przedziału wszedł blondyn, którego widział na Pokątnej. Jeżeli dobrze pamiętał na nazwisko ma Malfoy. Zielonooki był niemalże pewny, że jego ojciec był Śmierciożercą. Jedyne, czego potrzebował, żeby się upewnić, to zobaczyć jego Mroczny Znak. Właśnie, Mroczny Znak... Sam już od roku, kiedy tylko dowiedział się, że Voldemort robił te tatuaże na przedramionach swoich popleczników. Harry co prawda nie chciał być jego sługusem, ale nie miał nic przeciwko przyjęcia jego Znaku.
- Och... - zmieszał się blondyn.
- Cześć – rzucił Potter siadając bokiem do gościa i kładąc rękę na fortepian.
- To ty wtedy pokazałeś ojcu gdzie może kupić ingrediencje na Nokturnie!
- Nie wydzieraj się tak... - skarcił go chłopak. – Nie zależy mi na tym, żeby każdy wiedział, że miałem wcześniej jakąś styczność z magią.
- Coo? – zdziwił się Draco. – Tak właściwie, to jak to możliwe, że ten przedział jest taki... - urwał. Zobaczył Darka zwiniętego w ślimaczek. – To wąż...
- Tak, to Dark – wyciągnął rękę w stronę gada. – Chodź, postraszymy go – syknął. Pyton załapał o co mu chodzi i wszedł mu na ramiona. Malfoy zbladł.
- Jesteś wężousty?
- Czekaj chwilę – machnął różdżką, by zamknęły się drzwi – Muffiliato. Tak, jestem wężousty. Może siądziesz? – zaproponował. Blondyn spełnił prośbę. – Jak masz na imię – zapytał brunet.
- Draco. A ty?
- Harry
- A nazwisko, to nie łaska? – zdenerwował się.
- Potter – bąknął kruczowłosy. Szarookiemu opadła z wrażenia szczęka.
- Potter? Ten Harry Potter? – chłopak potwierdził. – I ty tak dobrze znasz Nokturn?
- Tak.
- I jesteś wężousty?
- Tak.
- Jeszcze mi powiedz, że praktykujesz Czarną Magię.
- A no praktykuję... - wyszczerzył się zielonooki.
- I tak po prostu się do tego przyznajesz? – dopytywał się.
- Eee... Tak?
- Harry, w szkole Mroczne Sztuki są zakazane – poinformował arystokrata.
- Wiem. Daco, mógłbym cię o coś zapytać? – Malfoy kiwnął głową. – Czy twój ojciec był Śmierciożercą?
- Czy był kim? – zdziwił się.
- Nie ważne. Zapytaj ojca.
- Dobra... Jak myślisz, do jakiego domu trafisz? – zapytał.
- Chciałbym do Slytherinu, ale muszę nakłonić Tiarę żeby trafić do Gryffindoru – skrzywił się.
- Hę... Czemu?
- Bo nikt nie może wiedzieć, że mam jakieś połączenie z Mrocznymi Sztukami. W ogóle nie rozumiem czemu się ich zabrania. I to magia, i to magia. No tak, tak. Czarna Magia o negatywne uczucia, robi krzywdę itd.
- Wiesz, że ja nie mam nic przeciwko ciemniejszej magii – oznajmił stalowooki.
- To fajnie... wiesz co? Nawet cię lubię. Jeżeli nawet trafię do lwów, to co powiesz na przyjaźń?
- Z kimś kto praktykuje Czarną Magię? – upewnił się. – Zawsze i wszędzie – Potter uśmiechnął się pod nosem. Nagle drzwi znowu się rozsunęły Wszedł przez nie rudy chłopak, Ron Weasley.
- Emm... Mogę się przysiąść? Wszędzie straszny tłok...
- Imię i nazwisko – rzucił Harry.
- Ron Weasley...
- Zdrajca krwi... - wręcz wysyczał Draco.
- Co? – również warkną brunet prawie przechodząc w wężomowę. Dark podniósł łeb widząc zachowanie chłopca. Rudy mało nie zszedł na zawał.
- Tt–to wąż – wyjąkał. Nagle Harry skojarzył go z Quirrel'em.
- Tak. To mój Dark – oznajmił czarnowłosy. – Jeszcze raz ta sama akcja – syknął do gada. Ten szybko zrobił to, o co został poproszony. Młody Weasley rozszerzył oczy w przerażeniu.
- Harry – zaczął arystokrata. – Jeżeli on tu zostanie, to ja spadam.
- Masz rację. Również nie zamierzam go tu gościć – mruknął.
- Pójdziesz po dobroci, czy mamy cię wyprowadzić – rzucił Draco.
- A wy kim jesteście? Co, może jakimiś królami, czy co?
- Nie – odparł spokojnie kruczowłosy. – Ale jeżeli wolisz zostać i słuchać o Slytherinie, to proszę bardzo.
- Slytherin, większych ambicji nie macie. Poza tym może się przedstawicie?
- Draco Malfoy...
- Mojego imienia nie musisz znać – oznajmił zielonooki. – I tak dowiesz się podczas przydziału... A teraz spadaj, bo Dark – wskazał palcem na węża, który wciąż leżał na jego ramionach. Pogłaskał go dwoma palcami po łbie.
- Jesteś debilem... - warknął rudowłosy
- Matko, Weasley spierdalaj z naszego przedziału, albo rąbnę w ciebie jakąś klątwą! – Malfoy nie wytrzymał.
- Nie będziesz mi rozkazywać...
- Dark! – mruknął Potter. – Mógłbyś się z nim rozprawić?
- Jasne – zgodził się gad. Zszedł na podłogę i szybko owinął się wokół szyi rudego.
- Słuchaj, albo stąd wyjdziesz, albo on będzie cię dusił tak długo, aż nie stracisz przytomności. Nie życzę sobie tutaj zdrajcy krwi – wyciągnął swój magiczny patyk. Nagle drzwi po raz trzeci rozsunęły się. Stanęła w nich brązowowłosa dziewczyna, ubrana już w szaty Hogwartu.
- Nie widzieliście gdzieś ropuchy? – zapytała po otrząśnięciu się z szoku, wywołanym przez pomieszczenie do jakiego weszła.
- Nie – odpowiedział jasnowłosy.
- Ale widzę, że coś cza... - urwała zauważając pytona. – Co... to jest.
- O, wybacz – mruknął Potter. – Dark, koniec przedstawienia. Chodź to, stary – syknął. Wąż przewrócił oczami i położył się na kolanach czarodzieja.
- Wężousty... - mruknęła. – No, czasem się zdarza. Ale chyba chciałeś czarować... Pozwól, że popatrzę – usiadła na kanapę zakładając nogę na nogę.
- Jak tam sobie chcesz... Depulso*5! – rudzielec poleciał na przeciwległą ścianę. – Obliviate (usuwa pamięć dop. aut) – powiedział Harry.
- Wow! Niesamowite – powiedziała brązoowłosa.
- Dzięki...
- Można wiedzieć, jak masz na imię? – spytał poirytowany Draco.
- Hermona Granger...
- Status krwi – kontynuował blondyn.
- Mugolaczka...
- To spadaj – syknął Malfoy.
- Draco! – ofuknął go Potter. Przez lata spędzone z Riddle'm nauczył się, że powinno się nienawidzić zdrajców krwi, ani mugolaków, a nawet szlam nie powinno się poniżać. Ostatecznie jego opiekun również nie był czystej krwi. Jednak był potężny, a jego przodkiem okazał się Salazar Slytherin.
- No co?
- Nie powinno się traktować kogoś źle ze względu na jego rodziców. Ludzie nie wybierają sobie rodziny. Co innego zdrajcy krwi... Oni mieli właściwe pochodzenie, ale je zdradzili. Jeżeli nie masz gdzie usiąść, to wydaje mi się, że możesz tu zostać...
- Sorry, ale obiecałam, że znajdę... - urwała.
- Ropuchę, tak? – przerwał jej czarnowłosy. – Jak miała na imię i kto ją zgubił?
- Neville Longbotom, a imię to Teodora
- Rozumiem. Accio Teodora, ropucha Neville'a Longbotoma! – parę sekund później trzymał w ręce średniej wielkości płaza.
- Z którego wy jesteście roku? – zmrużyła podejrzliwie oczy.
- To będzie pierwszy – odpowiedział Malfoy. – Twój też?
- Tak... Umiecie grać na fortepianie? – spytała.
- Ja nie. On chyba umie – blondyn wskazał na Potter'a.
- Mogę? – spytała Hermiona i podeszła do instrumentu.
- Jasne... - zgodził się zielonooki. Dziewczyna usiadła na krzesełko i zagrała gamę, a potem fragment Poloneza z Pana Tadeusza.
- Nieźle... - pochwalił ją.
- Dzięki. A tak na marginesie, to za niecałą godzinę będziemy na miejscu... - wyjrzeli za okno. Było już ciemno
- Wow, jak ten czas szybko leci – mruknął Harry.Po godzinie siedzieli już w lodzi. Harry, Draco i Hermiona płynęli razem. Dosiadł się do nich chłopak o imieniu Zabini Blaise. Wysiedli już pod Hogwartem. Brunet zachwycił się zamkiem. Był tak wspaniały, jak opisywał go Riddle. Weszli do budowli. Czekała tam na nich McGonagal, kóra wszystko wyjaśnił i poprowadziła na Wielką Salę. Ceremonia przydziału odbywała się bez zakłóceń. Draco został przydzielony do Slytherinu, Weasley do Gryffindoru, Blaise tam, gdzie Malfoy. Neville Longbotom również znalazł swoje miejsce w domu lwa. Hanna Abott w Huffelpufie i jeszcze parę innych osób. Do Ravenclawu trafiła Padma Patil,zaś jaj bliźniaczka poszła do Gryfiaków. Crab i Goyle po długim czekaniu zostali odesłani do domu węża. Wszystkie stoły natychmiast ucichły, gdy przez nauczycielkę transmutacji zostało wyczytane nazwisko pewnego czarnowłosego chłopca.- Potter Harry!*1 inciser – zaklęcie podobne do Sectumsempry, tyle, że mniej groźne. Poza tym czujesz, jakby pocięte rany spalane były przez ogień.
*2 Salvus – używając magii jesteś w stanie na moment ogłupić przeciwnika. Działanie podobne do Obliviate, jednakże zaklęcie to powoduje dziury w pamięci, a każda próba przypomnienia sobie, co się działo jest niezwykle bolesna.
*3 Enfilade – powoduje uczucie palenia się całego ciała. Prawidłowo rzucone może nawet odebrać zmysły. Ogień w rzeczywistości nie istnieje
*4 Walec Minutowy – twórczość Fryderyka Chopina. Tylko on ( Harry i Tom także, ale to czarodzieje ) mógł zagrać tę melodię w minutę.
*5 Depulso – działanie odwrotne do Accio.
CZYTASZ
Ciemna Strona Złotego Chłopca. /H.P ~ Kiminari
FanficCóż, historia będzie mówić o Harry'm Jamesie Potter'rze, którego wychował sam Lord Voldemort. W każdym razie będzie go wychowywał od siódmego roku życia. Jak to się stanie, przekonajcie się sami! ♥♥♥ Autor: Kiminari .