OSIEMNAŚCIE

5.2K 324 715
                                    

- Louis? - odezwał się wreszcie niepewnie podchodząc do schodów. - Lou? 

- Jestem tutaj. - usłyszał z góry. 

- M-mam tam wejść? - upewnił się. 

- Chodź. 

Więc wszedł po schodkach starając się z nich nie spaść, a gdy był na górze, schylił się, by zmieścić się w drzwiach. Zamknął je za sobą i dopiero wtedy rozejrzał się po wnętrzu. Musiał przyznać, że był w szoku. Spodziewał się zobaczyć tu wszystko, ale na pewno nie to. Pomieszczenie miało może osiem metrów kwadratowych, sufit również znajdował się nisko, więc Harry musiał się garbić. Na całej podłodze znajdował się przyjemnie miękki, puchaty dywan. Do tego wszędzie porozrzucane były poduszki i koce między którymi siedział Louis. Tuż pod sufitem umieszczone były białe ledy, które ładnie rozświetlały pomieszczenie nadając mu trochę.. romantycznego klimatu. Ale tym, co najbardziej przykuło jego wzrok było okno. Okno, które zajmowało całą jedną ścianę. Chociaż raczej była to po prostu szyba. I jeśli to zrobiło na nim ogromne wrażenie to po tym jak uniósł wzrok i zobaczył przeszkolony kawałek sufitu, zaniemówił. Bo to było.. wow. 

- Co to za miejsce? - zapytał siadając na przeciwko chłopaka. 

- Żadne. - wzruszył ramionami. - Czasem uciekam tu przed Niallem. - oznajmił, a brunet parsknął śmiechem. To było dobre miejsce na chowanie się przed całym światem. 

- Raczej spodziewałem się zobaczyć tu, no nie wiem.. jakiś składzik na broń. - zaśmiał się.

- Dobry pomysł. - pokiwał głową.

- Nie! - zaprotestował. - To miejsce jest świetne. - uśmiechnął się. - Idealne.

Spuścił wzrok przejeżdżając dłonią po miękkim, białym dywanie i nagle w jego głowie pojawiła się myśl, że chciałby kiedyś się na nim kochać. Z Louisem. Chwila. Co? Nie, nie, nie. Potrząsnął głową zupełnie zapominając o obecności chłopaka, a kiedy to do niego dotarło był pewny, że jego policzki znów przybrały kolor buraka. Zerknął niepewnie w jego stronę i prawdopodobnie zrobił się jeszcze bardziej czerwony, bo Louis patrzył na niego tak jakby wiedział o czym przed chwilą pomyślał. Ba, był pewny, że wiedział. 

W końcu szatyn wyciągnął do niego dłoń, więc nieśmiało ją ujął i usiadł na nim okrakiem. Zupełnie nie wiedział jak to się dzieje, że czasem ma odwagę go całować, a w momentach takich jak teraz po prostu się go wstydzi. Zadrżał, gdy szatyn przejechał opuszkami palców po jego policzku i szyi. Nie miał pojęcia co zrobić z rękami, więc objął nimi szyję Louisa, delikatnie palcami pociągał za włosy i smyrał go po karku, przez co chłopak odchylił głowę lekko w tył przymykając powieki i Harry mógł przysiąc, że piękniejszego obrazka jeszcze w życiu nie widział. Louis był perfekcyjny w każdym calu. Dosłownie w każdym. Opuszkami palców wędrował po całej jego twarzy. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Tak spokojnego i łagodnego wyrazu twarzy szatyna nie widział jeszcze nigdy. To było czymś zupełnie nowym i Harry uśmiechnął się na myśl, że to właśnie on był tego sprawcą. W końcu Louis rozchylił powieki i po chwili musnął jego malinowe wargi. I to brunet był tym, który pogłębił pocałunek. Chciał przejąć kontrole, ale szatyn mu na to nie pozwolił. Zerwał z niego koszulkę i podtrzymując go za plecy, ułożył na miękkim dywanie nawet na chwilę nie odrywając się od jego z pewnością już opuchniętych ust. 

Dłońmi błądził po jego ciele co i raz zaciskając palce na małych boczkach bruneta. Pocałunkami zjechał na jego szyje przejeżdżając po niej językiem na zmianę kąsając zębami jego delikatną skórę. Harry co chwile odchylał głowę jednocześnie rozchylając wargi i co jakiś czas wstrzymując oddech, bo to było tak dobre. Wplątał palce we włosy szatyna, pociągając je ku górze, co wywoływało u chłopaka ciche pomrukiwania. Harry był już zupełnym bałaganem. Przymykał powieki, żeby chwilę później, gdy czuł gorący język w innym miejscu, szeroko je otwierać. Nie przypuszczał, że to wszystko może sprawić mu taką przyjemność. Właściwie skąd miał wiedzieć, że to mogłoby być takie miłe? Jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji. Nikt nie całował ani nie dotykał go w ten sposób. Louis był jego pierwszym wszystkim i zarumienił się, gdy zdał sobie sprawę, że był już cholernie podniecony, a język szatyna wędrujący po jego podbrzuszu zdecydowanie mu nie pomagał. Zacisnął pięść na dywanie próbując opanować swój przyspieszony oddech, ale to wcale nie pomagało. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w szalonym tempie, a on sam wiercił się niemiłosiernie pod każdym dotykiem chłopaka. Chciał więcej. Potrzebował go bardziej, bo jego penis pulsował już z bólu.

Never EnoughWhere stories live. Discover now