CZTERDZIEŚCI SIEDEM

4.2K 277 71
                                    

Po spotkaniu z Gemmą jeszcze długo myślał nad słowami, które padły z jego strony. Były wypowiedziane dość spontanicznie, ale.. były prawdziwe. Kochał swoją mamę i nie wyobrażał sobie bez niej życia. To było oczywiste, jednak skrzywdziła go. Może nie pokazywał tego po sobie tak mocno, ale ta szpila, którą wbiła prosto w jego serce wciąż tam była. Przez cały ten czas. Nie mógł tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Wiele razy próbował nawet postawić się w jej sytuacji i nie rozumiał. Po prostu nie mógł pojąć jej zachowania. Przecież był szczęśliwy. Louis sprawiał, że był szczęśliwy, a to właśnie na szczęściu swoich dzieci rodzicom powinno zależeć najbardziej, prawda? A przynajmniej gdyby on był rodzicem zrobiłby wszystko, żeby jego pociechy były najszczęśliwsze. I tak. Może to było głupie z jego strony, ale stawiał Louisa ponad wszystko. Był dla niego najważniejszy. Nawet jeśli miałby stracić kontakt ze swoją mamą, wybrałby szatyna. Bo to był jego wybór. Jego świadomy wybór. Bo on nigdy go nie skrzywdził. A przynajmniej nie zrobił tego świadomie. Zawsze chciał dla niego jak najlepiej, nawet wtedy, gdy chciał go zostawić i gdy.. prawie oddał za niego życie. I Harry teraz już rozumiał, bo będąc na jego miejscu zrobiły dokładnie to samo. Próbowałby go chronić. Już teraz wiedział, że chce z nim spędzić resztę życia. I jego mama mu w tym na pewno nie przeszkodzi. 

Wszedł do pokoju chcąc chociaż na chwilę zajrzeć do książek, ale jego wzrok przykuł szatyn stojący przy komodzie. Wpatrywał się w coś, co trzymał w dłoni, ale Harry nie mógł tego zobaczyć. Podszedł więc bliżej obejmując go od tyłu, podbródek opierając o ramię chłopaka, który jak się okazało wpatrywał się w zdjęcie. Nigdy nie widział tej kobiety, ale był pewny, że to jego mama. Podobieństwo między nimi było zauważalne na pierwszy rzut oka. Mimo to wolał się upewnić. 

- To Twoja mama? - spytał cicho pocierając nosem jego policzek. Louis nie odezwał się, ale kiwnął głową. - Piękna. - uśmiechnął się lekko. - Jesteś do niej podobny. - stwierdził. 

- Tak myślisz?

- Nie, nie myślę. - pokręcił nieznacznie głową. - Wiem to. Przecież widzę. Chciałbyś się z nią zobaczyć?

- Nie mogę. - westchnął odkładając zdjęcie na komodę i odwrócił się w jego stronę. - Pewnie mnie teraz nienawidzi.

- To bzdura. - oznajmił stanowczo. - To Twoja mama, kocha Cię i na pewno bardzo za Tobą tęskni.

- Ja za nią też. - wyznał układając dłoń na szyi bruneta.

- Spójrz Lou.. Spotkałeś się z Lottie i nic złego się nie stało.

- Nie mogę tak ryzykować. - pokręcił głową.

- Rozumiem. - westchnął bo przecież Harry pewnie postąpiłby tak samo. 

Przytulił się do niego przymykając powieki. To jak dobrze czuł się w jego ramionach było czymś, czego nawet nie potrafił opisać. Ramiona Louisa były jego domem. Tak, to była jego własna definicja domu. Tylko w nich czuł się naprawdę bezpiecznie. 

- Nie wiem jakim cudem jeszcze mnie nie zostawiłeś, ale dziękuję Ci za to. - wyszeptał. - Nigdy nie chciałem, żebyś kłócił się z mamą, żebyś w jakikolwiek sposób cierpiał i.. 

- Lou. - przerwał mu przenosząc dłonie na ramiona chłopaka. - Tu nie chodzi o Ciebie, chodzi o mnie. Moja mama nie akceptuje tego, że jestem gejem, Ciebie nawet nie zna. 

- Ale gdybym nie pojawił się w Twoim życiu to..

- To, że pojawiłeś się w moim życiu jest najwspanialszą rzeczą jaka mi się przytrafiła. - oznajmił. - I proszę, nie dziękuj mi za to, nie przepraszaj, po prostu mnie pocałuj. - poprosił. 

Never EnoughWhere stories live. Discover now