DWADZIEŚCIA JEDEN

4.5K 320 302
                                    

- Dlaczego taki ładny chłopiec chodzi sam po nocy? - usłyszał nieprzyjemny głos i wzdrygnął się, odruchowo cofając w tył. Ale wtedy też na kogoś wpadł. Odwrócił się w tamtą stronę. Chłopak był równie wysoki i dobrze zbudowany jak ten, na którego wpadł wcześniej. Miał ochotę się rozpłakać, bo on był naprawdę idiotą, a teraz prawdopodobnie zginie. 

- Czego chcecie? - zebrał w sobie wszystkie siły by to powiedzieć, a i tak głos niebezpiecznie mu zadrżał. Zerknął w stronę parku, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Chciał uciec i nawet zrobił krok w tamtą stronę, ale wtedy jeden z nich złapał go za kołnierz płaszcza i przycisnął do pobliskiego murku. Harry uderzył w niego tyłem głowy, przez co trochę zakręciło mu się w głowie.

- Louis nie ostrzegał Cię przed szwędaniem się o tak późnych godzinach samemu? - zacmokał kręcąc głową. - Chyba słabo się Tobą opiekuje. - prychnął. 

- Skąd go znasz? - warknął bo jeśli chodziło o niego, Harry byłby w stanie odważyć się i go uderzyć. Wydrapać oczy. Skrócić o głowę. Cokolwiek. 

- Zadajesz zbyt dużo pytań. - oznajmił dotykając palcem jego podbródka. - Szkoda mi krzywdzić tak ładną buźkę, ale cóż.. Twój kochaś mnie wkurzył. - westchnął. 

- Z-zostaw mnie. - zająknął się przerażony całą sytuacją.  

- Chciałbym. - przechylił głowę w bok przyglądając mu się uważniej. - Niestety Twój książę z bajki wcale nie uczy się na błędach. - parsknął. - Może tym razem się nauczy? - zamyślił się. - Kto wie.. - puścił go zwracając się do swojego kolegi. - Rusz się, nie mamy całej nocy. - warknął. - Tylko go nie zabij, jeszcze się nam przyda. - zaśmiał się. 

I wtedy Harry poczuł pięść na swoim policzku. A potem na nosie i na szczęce. I jedyne co wyrwało się z jego gardła do jęk połączony ze szlochem. Zjechał po murku siadając na zimnym chodniku, a wtedy chłopak z całej siły kopnął go w brzuch. Zaszlochał jeszcze głośniej, bo ból był okropny. Dostał jeszcze raz, tym razem w ramie. Wszystko działo się tak szybko, że jedyne co wyłapał to jakieś światła, samochód i głośne krzyki. Dopiero po chwili zorientował się, że głos należał do Louisa, a dwójka chłopaków gdzieś zniknęła. 

- Harry. - usłyszał nad sobą i uniósł wzrok. Pociągnął nosem, nie mając sił by płakać, choć był pewny, że po jego twarzy wciąż spływają łzy mieszające się z krwią. Louis podciągnął go do pozycji siedzącej i uniósł jego podbródek w górę. - Boże, Harry. - jęknął drżącymi dłońmi odgarniając włosy z jego również pobrudzonego krwią czoła. W końcu oplótł go ramionami przyciskając do siebie co sprawiło, że jeszcze bardziej się rozpłakał. - Przepraszam. - wychrypiał uspokajająco gładząc jego plecy. - Tak bardzo Cię przepraszam. 

- Zabierz mnie stąd. - wyszlochał mocniej zaciskając dłonie na jego karku. 

Louis uniósł go obejmując ramionami i ruszył w kierunku prawdopodobnie samochodu. Harry nie był pewny bo wciskał twarz w szyje chłopaka, a ból, który odczuwał w całym swoim ciele był tak wielki, że przestawał myśleć i zwracać uwagę na cokolwiek innego. Szatyn usadził go na tylnych siedzeniach i sam szybko wsiadł za kierownicę ruszając w bliżej nie określonym kierunku. Zatrzymał się dopiero pod apteką i Harry nawet nie zdążył zareagować, bo Louis wyskoczył z samochodu wracając po pięciu minutach z pełną siatką medykamentów. Zapalił światło, włączył ogrzewanie i usiadł obok bruneta. Podał mu butelkę wody, ale dłonie Harry'ego tak bardzo się trzęsły, że połowę wylał na swój płaszcz i siedzenie. 

- P-przepraszam. - pociągnął nosem. 

- Za co Ty mnie przepraszasz, Harry? - jęknął rozsuwając jego płaszcz, a potem ściągnął go z niego rzucając na przednie siedzenie. 

Never EnoughWhere stories live. Discover now