CZTERDZIEŚCI JEDEN

4.2K 307 198
                                    

Sobota minęła im naprawdę szybko, szczególnie, że Harry razem z Louisem z łóżka zwlekli się dopiero po jedenastej i właściwie od razu zostali wysłani na zakupy. Szatyn nie miał nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Po ponad tygodniowym siedzeniu w domu zakupy były dobrą odskocznią, choć brunet nie pozwalał mu nic dźwigać. 

Wykupili chyba połowę sklepu, a ich wózek aż pękał w szwach. Zakupy z Louisem zawsze kończyły się właśnie w taki sposób, bo chłopak wkładał do wózka wszystko po kolei nawet nie zwracając uwagi po co tak właściwie sięga. Zdecydowanie miał zbyt dużo pieniędzy, choć mimo wszystko to Niall wygrywał bitwę na ilość jedzenia przywiezionego ze sklepu. Czasem zdarzało się, że zapominał wszystkich tych najbardziej przydatnych składników z których dałoby się zrobić coś porządnego, a kupował wszystko to bez czego zdecydowanie mogliby się obejść.

Po tym jak wrócili z Asdy, Harry z małą pomocą Louisa rozpakował zakupy i wziął się za robienie obiadu. Po dłuższym namyśle padło na zupę krem z brokułów, którą sam osobiście uwielbiał, a na drugie danie postanowił zrobić zapiekankę ziemniaczaną z mięsem mielonym i warzywami. Oczywiście szatyn nie odstępował go na krok, choć Harry kilka razy próbował wygonić go z kuchni. W efekcie końcowym jak zwykle przegrał tę bitwę przez co ze zrobieniem wszystkiego zeszło mu się dwa razy dłużej bo Louis zamiast mu pomagać, przeszkadzał. A już na pewno go rozpraszał co chwila obejmując i całując. Nie żeby jakoś specjalnie mu to przeszkadzało, ale obiad zjedli właściwie na kolacje, bo gdy wyszli z kuchni było już grubo po siedemnastej. 

Na szczęście każdemu posmakowało to, co przyrządził Harry i chwilę po dziewiętnastej z pełnymi brzuchami ruszyli na kolejną akcję, która miała potrwać do późnych godzin nocnych. Harry z Louisem znów zostali sami, ale wcale nie było im z tego powodu smutno. Po tym jak obejrzeli całkiem zabawną komedię, która akurat leciała w telewizji, Louis pociągnął Harry'ego na górę gdzie rozsiedli się wygodnie na łóżku. 

Szatyn nie odzywał się przez dłuższą chwilę spoglądając gdzieś w bok, więc Harry również nie podejmował żadnego tematu. W końcu chłopak sięgnął po jego dłoń bawiąc się jej palcami. Brunet doskonale widział, że Louis nad czymś myśli i dawał mu czas. Tyle czasu ile tylko potrzebował.

- Po tym jak wróciliśmy z obozu i dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy przyjęci razem z chłopakami stwierdziliśmy, że zamieszkamy razem. - zaczął wciąż wbijając wzrok w ich splątane palce. Harry momentalnie odwrócił się w jego stronę, bo on tak sam z siebie po prostu zaczął mówić. - Agencja przekazała nam ten dom do naszej dyspozycji. Oczywiście każdy mógł mieć taki na własność, ale już podczas obozu mocno się ze sobą zżyliśmy i chcieliśmy zamieszkać razem. Tak było nam łatwiej poradzić sobie z całą sytuacją. Wszyscy podjęliśmy decyzję, że bezpieczniej będzie jeśli nie będziemy kontaktować się z naszymi rodzinami. Każdemu z nas było.. wciąż jest z tym ciężko. Chłopaki zawsze sobie z tym jakoś radzili. Na pewno lepiej ode mnie. - skrzywił się. - Zawsze należałem do tych chłopaków, którzy mogli ze swoją mamą porozmawiać na każdy temat. Czasem zamiast iść na imprezę wolałem zostać z nią i Lottie w domu. Nasz ojciec zostawił nas jak miałem kilka lat. Strasznie to przeżywałem, ale jeszcze wtedy nie bardzo rozumiałem dlaczego to zrobił. Myślałem, że może kiedyś wróci, ale.. to nigdy się nie stało. - pokręcił głową. - Byłem jedynym facetem w domu i czułem się za nie odpowiedzialny. W domu nigdy się nie przelewało. Nigdy też niczego nam nie brakowało. Nie mieliśmy dużych wymagań, ale potem mama straciła prace. Szybko znalazła nową, ale nie była tak dobra jak ta poprzednia. Pracowała całymi dniami wracając do domu zupełnie wykończona. Miałem może czternaście lat i nie mogłem patrzeć jak bardzo ją to wszystko męczy. Chciałem pomóc, więc sam poszedłem do pracy. Robiłem na weekendy w sklepie z zabawkami. Podobało mi się tam. Czasem dostawaliśmy paczki z różnymi zabawkami. Wszystko oczywiście dawałem Lottie. Uwielbiałem patrzeć jak cieszy się z każdej, choćby najmniejszej rzeczy. - uśmiechnął się. - Kiedy się urodziła była moim oczkiem w głowie. Zawsze chciałem być starszym bratem. Mama śmiała się, że jestem jej rycerzem. Bawiłem się z nią lalkami, plotłem warkoczyki, opowiadałem bajki, zabierałem na lody, do ZOO czy wesołego miasteczka. Później, kiedy byliśmy już trochę starsi wciąż lubiliśmy spędzać razem czas. Wtedy mogłem być już prawdziwym rycerzem i bronić jej przed dokuczającymi chłopakami. Lubiłem to, bo byłem starszy i praktycznie każdy jej kolega się mnie bał, a koleżanki z kolei we mnie podkochiwały. Nie rozumiałem czemu, byłem wtedy naprawdę brzydki. - parsknął śmiechem. - Chyba chodziło po prostu o wiek, ale wracając do tematu.. przekazywałem mamie wszystkie pieniądze, które zarobiłem. Chciałem, żeby kupiła coś Lottie albo sobie, ale ona za każdym razem wolała kupić coś nam, niż sobie. Zawsze powtarzała, że jesteśmy dla niej najważniejsi i zrobi dla nas wszystko. Wiesz już, że miałem długi, prawda? - zerknął na niego, a kiedy Harry skinął głową, kontynuował. - Tak bardzo chciałem, żeby było im jak najlepiej, ale zapomniałem, że nie jestem robotem. Po roku takiego trybu życia, byłem zupełnie wykończony. Wiesz, kiedy koledzy imprezowali, ja pracowałem albo zajmowałem się Lottie. Nie narzekałem, ale byłem już zmęczony. I któregoś razu właśnie na imprezie kumpel zaciągnął mnie do łazienki. Powiedział, że ma coś, co mi pomoże. Wyjął z kieszeli jakiś mały, biały woreczek. Nie chciałem tego brać, ale on przekonywał, że po tym nie będę taki zmęczony. I spróbowałem. Na początku tylko trochę, ale każdego kolejnego dnia wciągałem więcej i więcej.. Faktycznie nie czułem zmęczenia i przez pierwsze dwa miesiące wszystko było w porządku.

Never EnoughWhere stories live. Discover now