Sytuacja była skomplikowana. Mei wymagała natychmiastowej pomocy, ale zabranie jej do szpitala wiązało się z ryzykiem. Biedronka i Kot nie tylko byli kompletnie nieznani w Kosowie, czyli z góry sklasyfikowani jako jakieś wybryki natury, ale również Mei budziła wątpliwości. Z jej rany sączyła się nie tylko krew, lecz także jakaś podejrzana fioletowa substancja, pozostałość po licznych eksperymentach. Jak uratować jej życie, nie budząc sensacji albo nie sprowadzając na siebie niebezpieczeństwa?
Gdy Mei straciła przytomność, paradoksalnie dała małżeństwu wybór. Chociaż należy nakreślić, że wszystko wybierał raczej Adrien. Marinette przebywała gdzieś w jego cieniu, tylko oglądając poczynania blondyna. Patrzyła jak poprawiał głowę Mei, jak próbował tamować krwotok i jak wypłacał w pośpiechu ogromną sumę pieniędzy.
Kiedy kobieta straciła przytomność, mogli przestać być Biedronką i Kotem. Wówczas nie było problemu ze wzbudzaniem sensacji jako potwory. Adrien zresztą od razu wiedział, jak należy rozwiązać kolejną zagwozdkę. Postanowił zrobić coś mało honorowego, ale zarazem coś, co w miejscu takim jak Kosowo, powinno przejść bez rozgłosu. Przekupił szpital.
Mei zabrano na oddział operacyjny, nie pytając ani o przyczynę rany, ani o pochodzenie dziwnej mazi pomieszanej z krwią. Obiecano zaś uratować jej życie, a motywację mieli przednią – Adrien zaoferował podwójną sumę i tak dużej łapówki w zamian za udaną operację. Ordynator niczego nie kwestionował. Kosowo było biedne, wykończone przez wojnę. Potrzebowali pieniędzy.
Operacja trwała cztery godziny. Przez cały ten czas Adrien nerwowo chodził po szpitalnych korytarzach, raz po raz zaciskając dłonie w piąstki. Marinette dalej była dziwnie otępiała. Widziała, że małżonek obwiniał się za tę sytuację, ale sama aż tak jej nie przeżywała. Nie brała jej do siebie. Właściwie ciągle miała przed oczyma bezbronnego Barana, czyli okazję, której nie wykorzystali za cenę życia Mei. Lub nie życia. Marinette powątpiewała, że kobieta z tego wyjdzie. Rana była bardzo głęboka, a gdy Chinka trafiła na oddział, była już cała blada i zimna. Zupełnie jak martwa, chociaż podobno ciągle miała puls. Marinette nie mogła wyzbyć się przeczucia, że wszystko to pójdzie na marne. Będą bez miraculum, a Mei umrze.
Czekając na wieści od lekarza, zyskała już pewność, że nie zgadzała się z wyborem Adriena.
Ale Mei przeżyła. Niski, śniady lekarz oznajmił, że jej stan ciągle jest bardzo ciężki, ale ustabilizowany, i jeżeli ciało zareaguje dobrze, to powinna nastąpić poprawa w ciągu najbliższych kilku dób. Zwrócił również uwagę na to, że tkanki kobiety regenerują się błyskawicznie, więc może odzyskać przytomność nawet szybciej.
Adrien miał wrażenie, że spadł mu z serca ogromny ciężar. Odruchowo przywarł do ukochanej, która dopiero teraz wyzbyła się otępienia. Objęła małżonka mocno, chociaż ciągle czuła w sobie gorycz.
Mei nie była w stanie krytycznym już następnego dnia. Wprawdzie ciągle przebywała w śpiączce, ale miała się dobrze. Lekarze ocenili jej stan, przyrównując go do pacjenta po standardowym wycięciu guza. Było to też zielonym światłem do przeniesienia Mei. Adrien załatwił wszystkie sprzęty medyczne potrzebne do transportu i zarezerwował kobiecie miejsce w klinice w Paryżu.
Małżeństwo powoli ogarniał spokój, chociaż w ogóle nie poruszali tematu Kosowa. Zupełnie jakby oboje nie wiedzieli, co powiedzieć. Starali się wrócić do swojej rutyny, lecz przychodziło im to z trudem. Marinette wzięła kilka dni wolnego, a Adrien zatrudnił nową osobę, która miała sprawdzać po nim błędy. Popełniał ich bowiem całą masę.
Po tygodniu postanowili udać się do kliniki. Lekarze zadzwonili do Adriena, oznajmiając, że Mei jest już w pełni wybudzona i przechodzi przez niezbędną, choć prawdopodobnie krótką, rehabilitację.
CZYTASZ
Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]
FanfictionMinęło 5 lat od pogodzenia się ze swoim naznaczeniem. 5 lat spokoju, miłości i sukcesów. Jednak co zrobią Biedronka i Czarny Kot, gdy powrócą dawne problemy, a świat zadrży w posadach? Czy pogodzą się ze swoim dziedzictwem? Kontynuacja trylogii Mira...