Kiedy dzień przed wylotem skończyli ostatni trening, nikt nie wierzył, że 2 tygodnie minęły tak szybko i tak intensywnie, a już jutro będą we Włoszech, szykując się być może na walkę, która zadecyduje nie tylko o ich życiu, ale też o losach świata. Wprawdzie każdy miał też nadzieję na to, że niejaki Doktor okaże się w rzeczywistości ich jednym sposobem na wygranie z Mofa i tak naprawdę wrócą do Paryża pewni swojego zwycięstwa. Niestety, wszystko wskazywało na to, że chodziło raczej o jakąś zagrywkę Chin niż o szansę na pokój. O ile Mei mówiła o tym niezbyt stanowczo, to Smok, który przez ostatni tydzień towarzyszył wszystkim w treningach (wcale nie zaproszony), sformułował swoje słowa prosto i dosadnie.
– To na pewno ich sprawa. Więc albo wszyscy umrzemy, albo tylko niektórzy z nas.
Zdania te ugrzęzły w superbohaterach na dobre. Poczuli je nader wyraźnie, gdy wsiadali z rana do samolotu. Patrzyli wtedy na oddalający się Paryż, potem całą Francję, i mieli wrażenie, że mogą już tutaj nie wrócić, że wszystko zmierzało właśnie ku tej chwili i nie było sposobu na zatrzymanie tej historii. Musiała się skończyć tu i teraz.
Do Włoszech celowo wylecieli dzień wcześniej. Wiedzieli, że muszą odpocząć, zanim wyruszą na Piazza Navona. Zatrzymali się więc w jednym z licznych hoteli, dość blisko placu, ale też na tyle daleko, aby przebywający tam Ethan nie mógł ani obserwować przebiegu zdarzeń, ani w żaden sposób ucierpieć. Nalegała na to zwłaszcza Marinette, której wcale nie podobało się to, że mężczyzna tak bardzo chciał z nimi wylecieć. Z drugiej jednak strony potrzebowała oparcia, więc nie wchodziła z nim w dyskusje.
Warto też podkreślić, że nikt z nikim nie wdawał się w żadne dyskusje. W samolocie głos zabierał tylko Smok, który teraz był dla superbohaterów po prostu Jaredem. Po zameldowaniu w hotelu wszyscy rozeszli się do swoich pokojów, a kiedy zebrali potem na wspólnej kolacji, na której mieli rozmawiać o planie, jakiekolwiek słowa wypłynęły z ich ust dopiero przy deserze.
– Powtórzmy wszystko, co ustaliliśmy – Gabriel zaczął, odkładając sztućce. – Marinette, udajesz się na miejsce i czekasz na znak. Nie bierzesz miraculum, które zostaje w rękach-
– Alyi – wtrąciła pewnie.
– Obserwujemy sytuację z wyznaczonych pozycji. Wszyscy wiedzą gdzie? – skończywszy rozejrzał się po grupie.
Wzrokiem dłużej zatrzymał się na Nino, który dopiero po chwili przytaknął.
– Są cztery ewentualności. Pierwsza, znikasz nam z oczu. Wtedy-
– Ruszam z pozycji i w bezpiecznej odległości sprawdzam, czy Marinette ma się dobrze – Kot przerwał ojcu, który przytaknął.
– A jeśli nie ma się dobrze? – niespodziewanie głos zabrał Jared, który właśnie delektował się ciastem.
– Wtedy informuję resztę i podejmujemy działanie – Kot urwał szybko.
– Pozostałe ewentualności?
Marinette położyła dłonie pod stołem, chcąc ukryć, że jej drżały.
– Zostaję na widoku – powiedziała wyraźnie, chociaż ciągłe powtarzanie planu źle na nią wpływało. – Jeśli jest wszystko dobrze, kładę dłonie na sobie. Jeżeli coś mi grozi, ruszam prawą dłonią. Jeżeli coś grozi większej liczbie osób, ruszam lewą dłonią. Jeżeli z jakiegoś powodu nie będę mogła ruszać dłońmi, ruszam ramionami.
Gabriel przytaknął. Chciałby urwać rozmowę w tym momencie, przyjmując, że wszystko pójdzie dobrze i żadna interwencja nie będzie konieczna, ale nie mógł.
– Jeżeli coś grozi Marinette, Adrien zmieniasz pozycję tak, aby znaleźć się wystarczająco blisko i ocenić sytuację. Żadnego działania-
– Samemu. Wiem.
– Jeżeli niebezpieczeństwo grozi większej liczbie osób, musimy założyć, że tyczy się to wszystkich zebranych na placu. Wtedy?
– Wychodzimy z pozycji i rozpoczynamy ewakuację – powiedzieli jednogłośnie.
– Świetnie — oparł się łokciami na stole i lekko pochylił — a teraz powtórzmy, co należy robić, jeśli wydarzy się najgorszy scenariusz.
Pod hasłem najgorszego scenariusza kryła się pułapka Mofa. Wszyscy woleli myśleć, że do tego nie dojdzie, ale musieli brać taką ewentualność pod uwagę. Z tego też powodu ostatnie kilka dni spędzili na niemal szkolnej nauce. Tylko zamiast uczyć się pierwiastków i reakcji chemicznych, uczyli się mocy i właściwości poszczególnych miraculów. Na ile było to możliwe, poznali też charaktery ich posiadaczy wraz z przeszłością. Nieocenioną kopalnią wiedzy był Jared, który znał od podszewki prawie każdego. W końcu służył Mofa dość długo i cieszył się dużym zaufaniem.
Zatem następna godzina minęła wszystkim na powtarzaniu informacji, których wcale nie chcieli powtarzać, bo budziły w nich grozę. Podobnie było z planem działania, który przyprawiał o gęsią skórkę. Tak naprawdę szanse na ich wygraną wynosiły może 20% i byli tego niestety świadomi. Wszyscy czuli na swoich plecach oddech śmierci do tego stopnia, że gdy skończyli powtarzać plan, nie mówili już nic. Po prostu zaczęli odchodzić od stołu.
Adrien nie mógł wyzbyć się wrażenia, że powinien porozmawiać z Marinette. Cokolwiek by ich nie dzieliło – to przecież mogła być ostatnia okazja na pożegnanie. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, będzie żałował. Zbłąkany wzrok kobiety zdawał się zresztą mówić to samo. Adrien chciałby podziękować jej za wszystko i jakkolwiek wesprzeć. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co czuła. To przecież ona miała wejść w paszczę lwa zupełnie bezbronna.
Już miał do niej podejść, gdy wszyscy wychodzili do pokojów, lecz nagle obok kobiety pojawiła się Alya. Wymienili więc tylko przerażone spojrzenia. Ostatni raz czuli się ze sobą tak bliscy w trakcie wesela Alyi i Nino. Dokładnie wtedy, gdy oczy Marinette spoczęły na Adrienie po tym, jak ta złapała bukiet w dłonie. Przez ułamek sekundy znowu przetoczyła się przez nich świadomość jakiegoś rodzaju pokręconej miłości. Tym razem była jednak pełna też żalu i przerażenia. Miała w sobie mało z tego uniesienia i ciepła, które czuli sześć lat temu.
I chociaż wcale tego nie chcieli, pożegnali się jedynie spojrzeniami. Zupełnie jak obce sobie osoby, które łączyć miała jedynie śmierć.
_ Po zwiastunie ważne info _
Mini zwiastun:
Rozdział 70 "Beznadziejna sytuacja, prawda?"
"Czujnie ją obserwował. Zamierzał zaatakować. Poczuła się osaczona i bliska była już paniki, chociaż jeszcze nic się nie wydarzyło.
– Agone?"
Ponieważ nieuchronnie zbliżają się dość dynamiczne rozdziały, stąd pytanie. Czy długie walki lepiej się Wam czyta rozdział po rozdziale, czy też tygodniowe przerwy nie wybijają Was z rytmu i nie ma to dużego znaczenia?
Myślimy nad publikowaniem najbliższych rozdziałów rzadziej, ale 2-3 tego samego dnia. Byłyby to dynamiczne rozdziały, które spinałyby się tematycznie w jakąś całość. Dajcie znać, które rozwiązanie jest dla Was lepsze.
W przypadku normalnych publikacji staralibyśmy się dodawać rozdział co tydzień. Jeśli chodzi o publikacje kilku rozdziałów na raz, to najpewniej byłyby to 2-3 tygodnie, chociaż oczywiście też chcielibyśmy, żeby były to raczej 2, jednak nic obiecać nie możemy póki co.
A, no i pamiętajcie! Im więcej komentarzy, teorii, wszystkiego, tym szybciej się nam pisze, więc jakby co wiecie, co należy robić, żeby było regularnie i często :D
CZYTASZ
Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]
FanfictionMinęło 5 lat od pogodzenia się ze swoim naznaczeniem. 5 lat spokoju, miłości i sukcesów. Jednak co zrobią Biedronka i Czarny Kot, gdy powrócą dawne problemy, a świat zadrży w posadach? Czy pogodzą się ze swoim dziedzictwem? Kontynuacja trylogii Mira...