Zima w swojej najsurowszej postaci przypadła na okres całkowitego zmieszania paryskich superbohaterów. Wszystkich – bez względu na podziały – dopadł strach o jutro i wszechobecna niemoc. Bali się każdego zachodu słońca i każdego nagłego huku w swoim otoczeniu. Czuli, że lada moment stanie się coś okropnego, a oni sobie z tym nie poradzą. Przypłacą to zwyczajnie życiem. I chociaż strach ten mógłby być mobilizujący, to było zupełnie na odwrót. Wszyscy skostniali w tym przerażeniu, nie robiąc kompletnie nic. Byli zbyt zblazowani, zbyt martwi, aby znaleźć w sobie motywację do działania.
Zresztą o działaniu nie było mowy, skoro rekonwalescencja całej trójki zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a życie Mei dosłownie wisiało na włosku.
Był chłodny i nieprzyjemny dzień. Pierwszy grudnia. Szare chmury unosiły się nad Paryżem przykrytym gęstym puchem śniegu. Adrien miał właśnie wyjść z firmy i zjeść obiad w pobliskiej restauracji. Gdy wchodził do windy, odebrał telefon od Nino. Kiedy z niej już wychodził, bliski był paniki. Przedarł się przez zdezorientowanych pracowników na parterze i zniesmaczonych klientów, aby wybiec z budynku i wsiąść w mgnieniu oka do auta. Pędził przez miasto, jakby nic mu nie było straszne. W trakcie jazdy przysporzył sobie aż dwóch mandatów: jeden za szybką jazdę, drugi za parkowanie w niedozwolonym miejscu.
Pierwszy dotarł na miejsce zdarzenia i jako pierwszy musiał się zmierzyć z widokiem, który potem pozostał na długo w każdym z superbohaterów. Alya siedziała pod ścianą całkowicie nieobecna. Blada i wypruta z wszelkich uczuć. Nie reagowała na Nino, który z trudem próbował zapanować nad krwią cieknącą z jego twarzy i nad stanem małżonki oraz Mei.
– Nie, nie, nie – Adrienowi wyrwało się, gdy przyklęknął obok Chinki.
Mei wyglądała na martwą. Leżała w nienaturalnej pozycji, a jej skóra była sina. Fioletowe żyłki sunęły teraz nie tylko po jej ramionach, jak to miały w zwyczaju, ale po całym ciele. Nawet po jej skroniach i policzkach, co było przerażającym widokiem. W chwili, gdy Adrien dzwonił po kartkę do kliniki Bourgeois, z którą współpracowali po Kosowie, oddech Mei był niezwykle płytki. Kiedy lekarze przyjechali, nie było go w ogóle.
W czasie reanimacji na miejscu pojawiła się też Marinette. Kobieta szybko zaczęła panikować. Widząc, że wokół Mei działo się teraz wiele, bo podpinano ją do dziwnych urządzeń i wykonywano masaż serca, podbiegła wiotkimi nogami do Alyi. Mulatka powoli wracała do rzeczywistości, lecz widać było, że wciąż nie rozumiała, co się z nią działo. W międzyczasie jeden z lekarzy zabrał Nino do karetki, chcąc opatrzyć mu ciągle krwawiącą ranę twarzy.
Dla Adriena było to traumatyczne doświadczenie. Słyszał tylko bliżej nieokreślone dźwięki, które zlewały się w jedno, a jego oczy stawały na coraz to dziwniejszych rzeczach. Mężczyzna nie potrafił tej sytuacji przetworzyć całościowo. W nerwach i szoku zapamiętał tylko podrygiwania klatki piersiowej Mei w trakcie reanimacji, krople krwi Nino na panelach w salonie, jaskrawy kolor noszy i wściekłe oczy własnego ojca.
Gabriel pojawił się najpóźniej. Wzrokiem zdążył objąć jedynie Mei, którą właśnie wnoszono do karetki. Nie stanął w salonie, nie zobaczył ani Nino, ani Alyi. Widział jedynie nieprzytomną Chinkę i bladego jak ściana Adriena, który stał pod budynkiem z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
– Co się stało?! – wrzasnął, ciągnąc syna za kurtkę.
Adrien najprawdopodobniej zdziwiłby się emocjami ojca, gdyby nie fakt, że obecnie było mu po prostu wszystko jedno. Nie to zajmowało jego głowę.
– CO. SIĘ. STAŁO.
Gabriel widząc, że na nic był mu kontakt z Adrienem, odsunął się od niego i westchnął uspokajająco. Wrócił do kamiennej twarzy, nie wyzbywając się jednak nuty surowości.
CZYTASZ
Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]
FanfictionMinęło 5 lat od pogodzenia się ze swoim naznaczeniem. 5 lat spokoju, miłości i sukcesów. Jednak co zrobią Biedronka i Czarny Kot, gdy powrócą dawne problemy, a świat zadrży w posadach? Czy pogodzą się ze swoim dziedzictwem? Kontynuacja trylogii Mira...