Rozdział 70 "Beznadziejna sytuacja, prawda?"

132 20 9
                                    

     Poranek był zadziwiająco spokojny. Rzym budził się do życia powoli i jakby od niechcenia. Ptaki unosiły się wysoko na niebie, a obsługa licznych hoteli i kawiarenek zaczęła krzątać po ulicach dopiero po godzinie dziewiątej. Wtedy też Marinette i Ethan zamówili śniadanie do pokoju, chociaż nie byli w ogóle głodni. Mężczyzna otworzył w międzyczasie drzwi balkonowe i zlustrował wzrokiem okolice. Podczas gdy zastanawiał się, czy w południe będzie patrzył z przerażeniem na ten sam horyzont, który teraz wyglądał zupełnie normalnie, obsługa zapukała do drzwi.

Zapach pieczywa był niezwykle apetyczny, ale oboje wzięli zaledwie po kęsie. Gdy siedzieli przy stoliku, czując, że zaraz wybije jedenasta, że trzeba będzie się pożegnać, Ethan zauważył coś niepokojącego. Dłonie Marinette nie przestawały drżeć. Kobieta próbowała to ukryć, przykładając palce do filiżanki, jednak kawa w niej telepała się od tego dotyku. Ethan po raz pierwszy nie wiedział co powiedzieć. Był równie przerażony co ukochana, ale przecież nie mógł tego po sobie pokazać. Mimo wszystko to nie on szedł na spotkanie być może ze... Wolał o tym nie myśleć.

– Wieczorem pójdziemy na spacer i zjemy coś w tej pięknej kawiarence na parterze – oświadczył, kładąc rękę na drżących dłoniach Marinette.

Kobieta podniosła na niego swój niepewny wzrok. Uspokoiła się. Nie była pewna, czy Ethan udawał, czy naprawdę myślał w kategoriach, co będzie potem, ale był na tyle przekonywujący, że dał jej nadzieję. Odwdzięczyła się więc lekkim uśmiechem.

– W ogóle za rzadko chodzimy do kawiarni – powiedział, przegryzając kawałek rogalika, którego wcale nie chciał jeść i który smakował przez to jak papier. – Kiedyś chodziliśmy codziennie. Powinniśmy to nadrobić.

– Masz rację... – wymamrotała z zamyśleniem.

Niespodziewanie po pokoju rozszedł się dźwięk pukania do drzwi. Wówczas oboje spojrzeli na zegarek. Zdaje się, że tkwili w ciszy przy stole znacznie dłużej, niż przypuszczali. Była już jedenasta, czyli czas zbiórki. Najwyraźniej reszta już czekała na Marinette, więc ktoś postanowił przyjść.

Marinette zerwała się na równe nogi, przy okazji podnosząc cały stolik. Filiżanka zawirowała, a jej zawartość rozlała się po pieczywie. Kobieta jednak zupełnie to zignorowała. Natychmiast pognała w stronę drzwi, jakby nie chciała nikogo zawieźć. Wówczas w pogoń za nią zerwał się Ethan. Złapał Marinette za nadgarstek i mocno do siebie przyciągnął.

– Hej, spokojnie – powiedział, czule gładząc kobietę po głowie. – Zobaczymy się za kilka godzin – i pocałował ją w czoło.

Starał się w trakcie tych sekund nasycić ciepłem i zapachem Marinette, ale coraz trudniej było mu utrzymać emocje na wodzy. Wypuścił więc kobietę ze swoich ramion – nie chciał się rozpłakać. Wówczas byłaby jeszcze bardziej przerażona.

Marinette złożyła ukradkiem pocałunek na kąciku ust Ethana. Potem natychmiast obróciła się i otworzyła drzwi. Nie ukrywała zdziwienia, widząc za nimi Adriena, ale wyminęła go bez słowa. Wiedziała, że i tak była już spóźniona.

Gdy Kot miał już za nią pójść, nagle zauważył, że Ethan ruszył w jego stronę. Zatrzymał się więc i cierpliwie czekał na reakcję bruneta. Kiedy na jego twarz padły światła z holu, Adrien odwrócił wzrok. Ethan był blady jak ściana, a oczy miał pełne łez, chociaż te nie ściekały po jego policzkach.

– Nie pozwól jej skrzywdzić – powiedział drżącym głosem.

Adrien spojrzał na Ethana z powagą. Uważał, że słowa były tutaj zbędne. Przytaknął więc lekko, niemal niezauważalnie, dając tym samym znać mężczyźnie, że spełni jego prośbę. Potem zaś obrócił się i poszedł w ślady Marinette.

Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz