Rozdział 44 „Ważni byli oni. Razem"

152 20 3
                                    

    Jeśli dotychczas czuł, że ledwo się trzymał, to tym razem był już naprawdę na granicy. Ba, właściwie to jedną stopą balansował już nad przepaścią. Jeszcze tylko jeden podmuch i spadnie – przepadnie już na dobre. Nie pozostało mu nic innego.

Całe moje życie to porażka, myślał. Ja jestem porażką.

     Przy Chince całkowicie się zawiesił. Słuchał jej słów, przytakiwał, spuszczał wzrok, ale właściwie o niczym nie myślał. Zupełnie jakby coś się w nim przełączyło, jakby wszedł w tryb wyciszenia. Gdy kobieta wyszła, wszystko uległo zmianie. Emocje tak w nim zawrzały, że nie wiedział nawet, co z nimi zrobić. Czuł, jak klatkę rozrywała mu żałość, a na usta cisnęły przekleństwa. Mimowolnie kopnął w komodę, potem porozrzucał pościel, a na koniec wpadł do łazienki, gdzie spojrzał głęboko we własne oczy i... przestraszył się. Nie znał osoby, na którą patrzył.

Wrócił do pokoju i odkrył, że nawet kwami niszczenia się go przeraziło. Plagg siedział bowiem na żyrandolu, chowając przed wściekłym właścicielem. Wówczas Adrien poczuł, że wszystko się w nim raz jeszcze wymieszało i całkowicie opuściło jego ciało. Padł na łóżko, mocno zaciskając zęby.

       Przed oczyma zamajaczył mu obraz matki. Poprawiała mu za długą grzywkę, uśmiechając przy tym ciepło. Pukiel włosów, tego samego koloru co jego własne, obijał się o ramiona kilkuletniego chłopca. Mieli właśnie iść na szybką wizytę u fryzjera, aby potem całą rodziną pojechać do zoo. Adrien doskonale pamiętał ten dzień. Był jednocześnie zły i podekscytowany. Zły, bo musiał jednak odwiedzić fryzjera. Podekscytowany, bo całym sobą pragnął ujrzeć te wszystkie dzikie zwierzęta, o których opowiadała mu matka.

Był za mały, aby zdawać sobie sprawę z wagi tej niedzielnej wycieczki, ale mimo to zapadła w jego pamięć. Był to okres, w którym kariery rodziców rozwijały się bardzo dynamicznie. Coraz rzadziej gdzieś wspólnie wychodzili. Być może dlatego Adrien czuł się tak wyśmienicie tamtego popołudnia. Na dobre zapomniał nawet o fryzjerze, chociaż wspomnienie matki zawsze zaczynało się od poprawiania jego grzywki.

       Pamiętał wyraźnie, jak wspólnie z rodzicami pakował watę cukrową do ust, jednocześnie ciągnąc mamę za róg spódnicy, bo musiał już, teraz, natychmiast zobaczyć pokaz karmienia tygrysów. Nie mniej dokładnie spamiętał też przerażenie ojca, gdy motyl w domu owadów przysiadł na jego nosie. Matka zachichotała wówczas uroczo, po czym dmuchnęła w twarz męża, sprawiając, że zwierzę odleciało z gracją. Adrien przyglądał się temu w dużym stresie. Nie wiedział bowiem, że motyle mogą być takie duże, a poza tym skoro bał się go nawet tata, to musiały istnieć ku temu powody, prawda? Tak w każdym razie zapamiętał swoje uczucia. Oprócz tego w głowie utkwił mu też wzorzysty ogon pawia, który nieustannie próbował namówić jego mamę na kawałek kanapki. Adrien nigdy tego nie wyjawił, ale kiedy rodzice odwrócili wzrok, sam poczęstował zwierzę kanapką. Dopiero wtedy oddało się swoim pawim czynnościom.

       To był piękny dzień, a teraz ten piękny dzień majaczył w głowie Adriena, sprawiając, że łkał. Czasami już nawet nie pamiętał, jaki był w dzieciństwie szczęśliwy.

A wszystko to zostało zniszczone przez... miracula.

Świadomość tego, że całego jego życie było zdeterminowane przez siły, których sobie nie życzył, przytłoczyła go teraz do niebezpiecznego stopnia – nie mógł złapać oddechu. Czuł się przeraźliwie oszukany. Oszukał go nie tylko ojciec, nie tylko Marinette. Oszukał go po prostu los. Naznaczył go dziedzictwem czegoś, co rujnuje ludzkie życia.

       Gdzieś w głębi czuł już od wielu lat, że mama nie żyła. Kiedy jeszcze chodził do szkoły, miał w sobie resztki nadziei. Bo skoro istnieją na świecie takie cuda jak miracula, to dlaczego jego mama miałaby nie chodzić gdzieś po drugiej stronie półkuli i żyć? Potem już tego tak jednak nie postrzegał. Mama stała się osobą, na którą patrzył, włączając komputer, a o której nie myślał za często, bo uczył się dystansować do sprawy jej zniknięcia.

Poza tym miał na głowie ratowanie Paryża przed Władcą Ciem, a potem... Potem wszystko tylko nabrało rozpędu. Niespodziewanie stał się mordercą. Kilka miesięcy później sierotą. Następnie tym drugim.

       Ślub z Marinette zdawał się być punktem zwrotnym w jego życiu. Wszystko wreszcie wkroczyło na właściwie tory i było w porządku. Mieli stworzyć rodzinę. Mieli doczekać swojego długo i szczęśliwie.

Ale nie. Znowu wszystko zrujnowało to przeklęte miraculum.

       Adrien pogubił się. Całe jego życie było zupełnym przypadkiem. Na nic nie miał wpływu. Owszem, popełnił wiele niewytłumaczalnych błędów, ale zawsze ich początkiem było miraculum. Każda zadrę, każdą traumę mógł przypisać temu dziedzictwu. Odebrało mu matkę. Odebrało mu ojca. Odebrało mu też miłość i zdawało się odebrać również... życie. Bo nie czuł, że żył. Czuł jedynie, że stał nad przepaścią, do której i tak go zaraz coś wepchnie. I wtedy naprawdę będzie za późno.

       Znowu głośno załkał, aby chwilę potem wyprostować się jak struna i wbić przerażony wzrok w przeciwległą ścianę. Wziął głęboki wdech, potem wydech. Myślał. Intensywnie myślał.

Co mu właściwie pozostało? Stracił już wszystko. Nie miał absolutnie nic. Mógł jedynie o siebie zawalczyć albo rzucić to w cholerę. Zdolny był do obu rzeczy, więc wybór był prosty – najpierw spróbuje, a potem ewentualnie się podda. W końcu co może być gorszego? I tak nie miał nad niczym władzy, prawda?

       Zerwał się z łóżka i szybko przebrał. Marinette nie mogła go zobaczyć w takim stanie. Odruchowo wskoczył jeszcze do łazienki, gdzie ogolił się na tyle, na ile pozwalały mu drżące dłonie. Spróbował też ułożyć włosy, chociaż już dawno były za długie, żeby się dobrze układać. Potem chwycił za kurtkę i szubko wyszedł – bez swojego kwami.

Czuł wstręt do miraculum i na razie wolał nie myśleć o tym, że miał z nim cokolwiek wspólnego.

       Droga do ich domu wydała mu się prawdziwym szlakiem wspomnień. Gdzie nie spojrzał, widział Marinette. Tutaj jedli lody od André. Tutaj walczyli z Czasołamaczką. Tam na horyzoncie stał komin z kreskami. W tej restauracji jedli pierwszą, małżeńską kolację, a na tej uliczce tańczyli walca, gdy na którejś randce wypili za dużo wina. Tam stało zaś gimnazjum pełne Marinette, a nieco dalej park, w którym Biedronka uratowała niejedną osobę.

Jego ukochana była wszędzie, tylko nie przy nim.

       Klatkę piersiową rozrywał mu żal. Czuł, że tak być nie powinno. Że świat się gdzieś pomylił. Przecież ona i on, Biedronka i Kot, dobro i zło – to było gdzieś spisane w gwiazdkach. Jego i jej los powinny być wspólnym losem. Na ten moment Adrien nie mógł uwierzyć, że to mogłoby się inaczej skończyć. Byli sobie przeznaczeni. Nie mógł wytłumaczyć ani swoich błędów, ani jej błędów, ale był pewien, że należało je wszystkie wymazać i skupić się na tym, co ważne. A ważni byli oni. Razem.

Uciekniemy, pomyślał sobie. Widział już oczyma wyobraźni, że porzucają miracula w cholerę. Wykupują dom z dala od Paryża. Z dala od superbohaterstwa i kłopotów. Wreszcie założą rodzinę. Będą szczęśliwi normalnym, ludzkim szczęściem. Nagle okaże się, że można żyć inaczej.

       I wszystko to może by się nawet wydarzyło, gdyby nie obraz, który zastał po wejściu do domu. Ze wściekłością spojrzał na Ethana, czując, że to już naprawdę koniec.



Mini zwiastun:

Rozdział 45 „Sama znasz odpowiedź"

"– Chciałabym wiedzieć, co ty o tym myślisz.

– Ja?

Przytaknęła.

Ethan odgarnął grzywkę z czoła w typowy dla siebie sposób. Marinette zdziwiła się, że wykonał ten gest dokładnie tak, jak robił to pięć lat temu. Pewne rzeczy się nie zmieniają."

Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz