Był zdziwiony tym, z jaką obojętnością przyjął informację o rozwodzie. Myślał, że kiedy Marinette ostatecznie go odrzuci, wpadnie w panikę, a może nawet coś sobie zrobi. Tymczasem wrócił do hotelu, nawet nie uroniwszy łzy. Noc przespał też bez większych problemów. Reagował doprawdy dziwnie i zdawał sobie z tego doskonale sprawę.
Z drugiej jednak strony wiedział też, że dużo już zniósł. Nie spamiętał wielu ostatnich dni, miotając się między szaleństwem a zapijaniem do nieprzytomności. Wypłakał litry łez. Wykrzyczał setki słów. Kilka razy zastanawiał się, czy aby nie wgramolić się na dach i po prostu z niego rzucić.
Ale to chyba właśnie niewiedza za tym wszystkim stała. Bo trzeba to jasno powiedzieć – Adrien się poddał. Nie uważał, że powinien walczyć o coś, co sztucznie zbudował, jednocześnie niszcząc bardzo poukładane życie Marinette. Czuł się ze sobą źle. Dlaczego miałby jej dłużej wadzić? Dłużej zmuszać do pokochania kogoś, kto na nią nie zasługiwał? Wierzył, że nawet gdyby w całym tym ambarasie nie pojawiła się Mei, to i tak to małżeństwo nie miało prawa być udanym. Przecież to on je sobie stworzył.
Marinette miała Nowy Jork. Miała Ethana, dobrą szkołę, zdrowie. Po co jej to było? Adrien doprawdy nie wiedział po co. Skoro więc kobieta już się określiła i jasno mu powiedziała, że nie chce tego związku – w porządku. Mężczyzna nie zamierzał jej już więcej przeszkadzać, ranić, zmuszać.
Cały następny dzień spędził w hotelu. Nie siedział jednak non stop w pokoju, jak to już miał w zwyczaju. Wstał o normalnej porze, zszedł na syte śniadanie, potem na obiad i kolację. W międzyczasie spędził też trochę czasu na tarasie, tępo wpatrując w panoramę Paryża. A przy tym wszystkim myślał. Funkcjonował w przekonaniu, że musi swoje życie uporządkować, bo – czy chciał, czy też nie – ciągle żył. I chociaż nie wyobrażał sobie przyszłości bez jego Lady, musiał ją przyjąć choćby z krztą godności.
Nie zamierzał też przy tym wpaść w wieloletnią depresję i albo ukrócić sobie cierpień, albo skończyć w murach szpitala psychiatrycznego. Wiedział bowiem doskonale, że to tylko zaburzyłoby spokój Marinette. A on nie zamierzał go już nigdy zaburzać.
Położył się spać z myślą, że następnego dnia pójdzie do pracy po raz pierwszy od niemal dwóch miesięcy.
I tak też zrobił. Sprezentował swoim asystentom pokaźne bonusy i zapas słodyczy chyba na rok, otwarcie ich przepraszając za swoją nieobecność. W końcu to zajmowali się losami całej marki, podczas gdy on zniknął najpierw w Ameryce, a potem we własnej beznadziejności.
Z radością usiadł do dokumentów, których nienawidził podpisywać, i z radością wytarł kurz z biurka. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz pracowało mu się tak dobrze.
Nim się obejrzał, minął tydzień od spotkania z Marinette. Świadomość rozwodu zdążyła już w nim na dobre usiąść, trochę tylko ciążąc na sercu. Antydepresanty, które dobrze znał jeszcze z czasów związku z Aurore, na nowo się przydały. Miał się na tyle dobrze, na ile mógł.
Decyzja o tym, aby wyjść gdzieś z Mei przyszła mu naturalnie. Nie mógł przecież zamknąć się w hotelowych ścianach, udając, że nie był Adrienem Agreste. Miał swoje zobowiązania. A jednym z nich była relacja z Mei – wiedział, że kobieta mimo wszystko lubiła go. Na swój sposób, ale lubiła. A nie zamierzał być jednym z tych mężczyzn, którzy znikają po wspólnej nocy.
Miał też konkretny cel na horyzoncie. Chciał poznać Mei lepiej. Pokazać jej namiastkę normalności. Przekonać do tego, że życie poza Mofa naprawdę istnieje i może być dobre.
CZYTASZ
Miraculum: Dziedzictwo [SKOŃCZONE]
FanfictionMinęło 5 lat od pogodzenia się ze swoim naznaczeniem. 5 lat spokoju, miłości i sukcesów. Jednak co zrobią Biedronka i Czarny Kot, gdy powrócą dawne problemy, a świat zadrży w posadach? Czy pogodzą się ze swoim dziedzictwem? Kontynuacja trylogii Mira...