25. Ana

2.1K 101 21
                                    

Wyrwałam się jak by ze snu, chciałam złapać tchu ale coś utknęło mi w krtani. Gdy dotknęłam rurki wystającej mi z ust moje dłonie chwycił Bob. 

- Zaraz Ci to wyciągnę, spokojnie.

Spoglądałam jak nachyla się nade mną. 

- Zaboli Cię - uśmiechnął się.

Gdy ją wyciągnął miałam ochotę zrobić mu krzywdę, kaszlałam dłuższą chwilę. 

- Jeśli komuś wpadnie do głowy aby zrobić to ponownie kiedyś to niech to przemyśli - usiadłam. 

- To było konieczne, gdyby nie ta rurka to pewnie byś udusiła się własną krwią. Więc doceń to co dla Ciebie zrobiliśmy - prychnął. 

 Chciałam się podnieść ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa. 

- Nie wstawaj, jesteś jeszcze słaba - usłyszałam głos Hershela.

Obróciłam głowę i uśmiechnęłam się do mężczyzny. Poczciwy staruszek pokroju dziadka, Bob podniósł się. 

- Ja was zostawię- nawet na mnie nie spojrzał. 

- Jak się czujesz ? - mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie. 

- Boli mnie przełyk i płuca jak oddycham. Co się stało ? - rozejrzałam się po celi. 

- Co ostatnie pamiętasz ? 

- Pamiętam Beth krzyczącą coś, a potem jak przez mgłę dotyk i słowa "nie możesz odejść, nie pozwalam Ci" a potem czarna dziura. 

- Daryl przyniósł Cię na rękach na wpółżywą, kaszlałaś krwią. Ktoś tam na górze ma wobec Ciebie wielkie plany że Cię ocalił.

- Ja bardziej bym obstawiała tego na dole - uśmiechnęłam się. 

- Widzę że wraca Ci charakterek - podniósł się - połóż się jeszcze. Jest środek nocy, odpocznij a jutro rano pomyślimy czy możesz udać się na spacer.

- Dziękuje Hershel, dziękuję za uratowanie życia.

- Ktoś musi okiełznać Daryla - uśmiechnął się zadziornie i stanął w drzwiach - nam wszystkim było ciężko gdy tutaj Cię przyniósł ale to on przeżywał to najbardziej. Widziałem w jego oczach rozpacz. Ucieszy się gdy Cię zobaczy.  

Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, położyłam się na pryczy i spoglądałam w sufit. Daryl się o mnie martwił, uśmiechnęłam się pod nosem. Poczułam że jestem dla kogoś ważna, odetchnęłam i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam dr. Caleb siedział na krzesełku przy ścianie i przysypiał. 

- Można wiedzieć co tutaj robisz ? - podniosłam się na rękach. 

- Czekam aż się obudzisz by móc Cię zbadać - uśmiechnął się. 

- Widziałeś że śpię więc mogłeś przyjść później. 

- To jest jedyne miejsce gdzie mogę odpocząć bo nikt tutaj nie wchodzi poza Hershelem. 

- Rozumiem - usiadłam na łóżku - więc zapraszam częściej. 

Spojrzał na mnie i podniósł się. Uklęknął przy mnie i dotknął mojego czoła, potem szyi i uciskał chwilę brzuch. 

- Nie masz gorączki, szyja i brzuch również są ok, czujesz jakoś dziwnie czy coś ?

- Trochę mi słabo i boli mnie krtań- spojrzałam na niego.

- Dam Ci ostatnią kroplówkę na wzmocnienie, krtań będzie bolec po intubacji - podniósł się. 

- Dziękuję - uśmiechnęłam się. 

Pokiwał głową i wyszedł, po chwili wrócił z kroplówką, podłączył mi ją i usiadł. 

- Odpocznę jeszcze chwilkę - przymknął oczy. 

- A proszę bardzo - zaśmiałam się. 

Chwilę po zamknięciu oczu usłyszałam jego chrapanie. Siedziałam spokojnie i odpoczywałam, Gdy skończyła się to ją odłączyłam i wyszłam z celi uprzednio okrywając go kocem. Nasunęłam na siebie bluzę z kapturem i wyszłam na zewnątrz. Na placu spotkałam Ricka, Michonne, Beth i Glenna, po chwili dołączył do nas Carl. Staliśmy i rozmawialiśmy nawet nie zauważyłam kiedy Beth zniknęła. Dopiero zwróciłam na nią uwagę gdy się wydarła. 

- Przesuniecie się czy nie ? 

Wtedy podniosłam głowę  i ujrzałam ją. Stała na schodach z uśmiechem od ucha do ucha, ale mnie bardziej interesowała osoba stojąca za nią. Brązowo włosy stał w wejściu jak wryty, chyba był zaskoczony tym co zobaczył. 

- Idź do niego - Michonne dotknęła mojego ramienia. 

Ruszyłam powoli w jego kierunku, zsunęłam kaptur i uśmiechnęłam się lekko. Ruszył biegiem w moim kierunku, tak bardzo chciałam go dotknąć. Przytulił mnie mocno i uniósł nad ziemię, czułam jakie ciepło od niego biło. 

- Wróciłaś - szeptał w moje włosy. 

- Dla Ciebie. 

Odstawił mnie na ziemię i pocałował. Zrobił to tak jak by bał się że mnie skrzywdzi, jego dłoń dotykała mojego policzka. 

- To naprawdę Ty - patrzył mi w oczy. 

- Oczywiście że ja, przecież mi nie pozwoliłeś odejść.

Cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy, nachylił się do mnie i ponownie pocałował mnie.

- Zależy mi na Tobie dlatego nie pozwoliłem Ci odejść. Nie chciałem na tym świecie zostać sam - zgarnął niesforny kosmyk z mojej twarzy. 

- Masz Ricka, Michonne i wszystkich innych. 

- Ale to Ciebie chce mieć u swego boku - przygryzł dolną wargę. 

Patrzyłam mu prosto w oczy, nie dowierzałam że on to powiedział. Daryl Dixon chciał abym była przy nim. Uśmiechnęłam się, czułam jak moje policzki się rumienią. 

Who are you?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz