60. Ana

1.3K 68 4
                                    

- Porozmawiamy o tym, co się stało. Nie o bójce, ani o tym co ją poprzedziło - Deanna stała. 

Wszyscy siedzieli wokoło ogniska przy jednym z domów. Opierałam się o murek, z nasuniętym kapturem i spoglądałam na starszą kobietę. 

- Tym już zajęliśmy sie, pomówimy o Ricku Grimesie. O tym że ukradł pistolet ze zbrojowni, o tym że mierzył do innych i o tym co powiedział. Liczyłam że tutaj będzie. - rozejrzała się. 

- Ale jest tutaj jego rodzina i na pewno jakoś się dogadamy - Carol uśmiechała się słodko. 

Jak ja nie trawiłam tej kobiety, grała mi na nerwach samym siedzeniem tutaj. 

- Będąc tutaj po tym, jak było się tam można oszaleć - Michonne spoglądała na wszystkich - Rick chce by jego bliscy byli bezpieczni. Byście wy byli bezpieczni, będziecie tacy jak on jeśli dopisze wam szczęście. 

- Rick Grimes ratował mi życie raz za razem. Za ogrodzeniem żyją straszni ludzie, ocalił mnie przed nimi. Tacy jak ja, jak my potrzebujmy takich jak on. Wczorajsze zajście było straszne, ale on zapewne żałuje. Ale wsłuchajmy się w to co powiedział.

- Powiem wprost, ten świat zalał ocean syfu o którym gówno wiecie. Rick zna każdą kroplę tego syfu, a nawet więcej. - Abraham chował się w cieniu. 

- Mój ojciec szanował Ricka - przemówiła Maggie - Rick sam jest ojcem, ma dobre serce. Robi to co musi, co powinien robić. Nieważne skąd się wszyscy wzięliśmy ale się odnaleźliśmy i jesteśmy rodziną. Rick ją zapoczątkował i nie zmienicie tego i nie chcecie tego. Ta osada, wy wszyscy, wasza rodzina powinna połączyć się z naszą. 

- Zanim następni się wypowiedzą muszę wam coś wyjaśnić. - Deanna podeszła bliżej ognia - Ojciec Gabriel zwrócił się do mnie przedwczoraj. Powiedział mi że nie można ufać nowym, że są niebezpieczni i że nie zależy im na nas. Dzień później Rick potwierdził jego słowa.

- Gówno prawda - odezwałam się w końcu - można ufać księdzu który skazał na śmierć swoich wiernych zamykając przed nimi kościół ? Budynek który powinien przyjmować wiernych a nie ich odtrącać. 

Spojrzałam po wszystkich, na wielu twarzach widniał szok. 

- Po przybyciu tutaj jak wielu z was zauważyło chciałam zwiać już drugiej nocy. Widziałam to jacy jesteście słabi, jak nie wiele wiecie o tym co dzieje się na zewnątrz. Ale to właśnie Rick i Daryl uświadomili mi że zostając tutaj możemy wam pomóc. Organizacja wart na wieży, obchodów przy płocie już daje nam przewagę nad światem zewnętrznym. 

Wszyscy zamilkli i spoglądali na mnie, Deanna zaniemówiła, ale widziałam w jej oczach wściekłość. Chciała wygonić Ricka i nawet by się nie zawahała. 

- Chce aby moja rodzina była bezpieczna - podniósł się jakiś mężczyzna - nawet nie wiem co to znaczy. Jeśli musimy się pozbyć...

Mężczyzna nie zdążył dokończyć, w przejściu stanął Rick. Od góry do dołu był zalany krwią, przez ramię miał przerzuconego sztywnego. Rzucił go przy ognisku, kobiety pisnęły, uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Oni naprawdę nie mieli pojęcia o tym całym gównie. 

- Nikt nie pilnował bramy, była otwarta - warknął.

- Przecież bramę miał zamknąć Gabriel - spojrzałam na niego - stał tam gdy tutaj szłam. 

- Ale teraz go tam nie było - rzucił na mnie okiem - Nie wprowadziłem go, sam się tutaj dostał. Tak już jest, martwi i żywi będę tutaj przychodzić, bo my tu jesteśmy. A tamci będą nas szukać, będą na nas polować. Zechcą nas wykorzystać i zabić. Ale to my ich zabijemy i przetrwamy, pokaże wam jak. Zastanawiałem się ile z was będę musiał zabić, żeby uratować pozostałych. Ale nie zrobię tego bo się zmienicie. Nie żałuje tego co powiedziałem wczoraj, żałuję że nie zrobiłem tego wcześniej. Nie jesteście gotowy ale musicie być. Od zaraz, fart się skończył. 

- Nie jesteś jednym z nas - w przejściu pojawił się pobity mąż Jessie. 

Był wściekły, ruszyłam do niego i zatarasowałam jego drogę. 

- Rusz go a wypruje Ci flaki na oczach tych wszystkich ludzi. 

- An pozwól - Reg dotknął mojego ramienia. 

Odpuściłam, odsunęłam się na bok. 

Reg mąż Deanny zaczął się szarpać z Petem, niestety nie skończyło się to zbyt dobrze. Poderżnął mężczyźnie gardło idealnie przecinając aortę. Abraham rzucił się na agresora i przyszpilił go do ziemi. Mąż zmarł jej na rękach, nie było szans by go uratować, szlochając spoglądał na Ricka. 

- Rick zrób to. - warknęła.

Rick wyciągnął broń i strzelił mu prosto w oczy. 

- Rick - usłyszałam Daryla. 

Spojrzałam na przejście ale to co tam zobaczyłam jeszcze bardziej mnie zdziwiło. 

- Luck... - szepnęłam.   

Who are you?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz