66. Ana

1.3K 59 10
                                    

Wściekłam się gdy Aaron wyjaśnił jaki błąd popełnił. Nie odezwałam się ani słowem, Michonne pomogła mi dojść do domu. Usiadłam na kanapie i odetchnęłam.

- Widziałaś Daryla ? Wszystko idzie zgodnie z planem ? 

- Nic mu nie jest, oprócz połowy stada pod naszą bramą wszystko idzie zgodnie z planem. 

- Oczywiście, przecież nic nie może iść zgodnie z planem. - uderzyłam dłonią w stolik - Rick ma jakiś plan co do sztywnych ? 

- Nie wiem, nie powiedział mi. Mam nadzieję że tak, bo nie możemy żyć ze stadem za płotem. 

- Owszem nie możemy - podniosłam się - idę się położyć. Gdyby coś się działo obudźcie mnie.

- No tak ranna a i tak chce pomóc. 

- Dopóki żyje będę walczyć - roześmiałam się. 

Zeszłam do piwnicy i położyłam się na kanapie. Musiałam chwilę odpocząć, rana nie była poważna ale bolała jak cholera. Obudziłam się i przeciągnęłam się mocno. Podniosłam się i ruszyłam na górę, Daryl nadal nie wrócił. Martwiłam się o niego i o resztę. Stanęłam w drzwiach i spoglądałam na Ricka i Michonne. 

- Jeśli przedostaniemy się na zewnątrz możemy odciągnąć ich samochodami. 

- Zorganizujemy więcej punktów wartowniczych. Odciągniemy ich flarami w różne kierunki. 

- Trzeba zaangażować w to wszystkich naszych. Carla, Tarę, Rositę, Carol i An. 

- An jest ranna - Michonne spojrzał na Ricka. 

- Dam radę - odezwałam się - to tylko draśnięcie. 

- A mi Daryl urwie głowę. 

- Nie ma go tutaj - spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się. 

- Póki co nie mówmy nikomu o tym - Rick oparł się o barierkę. 

- Serio ? - Michonne mruknęła.

- Tak, nie przeszkoliliśmy ich i mogli by nam tylko zawadzać, a to jest niebezpieczne. 

- Deanno - spojrzałam na kobietę.

- Rick, Michonne, An - weszła na ganek. 

- Co to ? - Rick spojrzał na nią.

- To plany rozbudowy tego miejsca. 

- Teraz mamy inne sprawy na głowie - usiadłam na bujanym krześle. 

- Wiem ale Aleksandria może kiedyś tak wyglądać. 

Wzięłam plany od Michonne i weszłam do środka. Rozłożyłam plany i spoglądałam na nie, ktoś ambitnie spoglądał w przyszłość. Cały plan zawierał wszystko to co było potrzebne człowiekowi do przeżycia. Gdyby to wszystko udało się zrealizować to może udało by nam się żyć w miarę normalnie. Może gdyby wszystko się unormowało to założylibyśmy z Darylem rodzinę. Zwinęłam plany i schowałam je w bezpieczne miejsce. To co zobaczyłam wychodzą z domu zmroziło mi krew w żyłach. Nadpalona wieża zwaliła się na nasz płot przewracając go. Teraz rozpoczął się nasz koszmar. Sztywni całą hordą wdarli się do środka, nie można mieć chwili spokoju. Zerwałam się na równe nogi mimo rany i otworzyłam drzwi. Do domu wbiegł Rick, Michonne, Deanna, Carl oraz Jessie wraz z dziećmi. Zaryglowałam drzwi, weszliśmy na piętro, spoglądałam przez okno. Masa sztywnych krążyła po całym terenie, byliśmy w niezłych tarapatach. Weszłam do pomieszczenia gdzie leżała Deanna z ugryzieniem. 

- Przeglądałam plany które dałaś Rickowi. To naprawdę może wypalić - usiadłam obok łóżka. 

- Nawet teraz ? - mamrotała.

- Nawet - szepnęłam - co napisałaś po łacinie ?

- Reg to powtarzał gdy było źle, jestem szczęściarą. Pracowałam z bliskimi dla lepszej przyszłości. Tego zawsze chciałam i udało mi się. Robiłam to o czym marzyłam do samego końca. A Ty o czym marzysz ? - spojrzała na mnie.

- Żeby nam się udało w tym miejscu. Abyśmy nie musieli znów uciekać, aby nie wróciły nieprzespane noce. 

- A czego chcesz dla siebie ? - dotknęła mojej dłoni.

- Mam już więcej niż mogłabym sobie wymarzyć. Mam rodzinę którą kocham, mam faceta za którym szaleje - uśmiechnęłam się pod nosem.

- I który szaleje za Tobą. 

- Teraz musimy zadbać o dom. 

Wydarzenia potoczył się bardzo szybko, ale nie koniecznie tak jakbyśmy tego chcieli.  

Who are you?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz