64. Ana

1.2K 68 5
                                    

- Uważaj na siebie Daryl - uśmiechnęłam się lekko.

- Jak zawsze - objął mnie w pasie - kocham Cię.

- Ja Ciebie też - pocałował mnie delikatnie. 

Oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy. 

- Wróć do mnie.

- Wrócę jak zawsze - pocałował mnie w skroń i wsiadł na motocykl. 

Odsunęłam się i spoglądałam jak wszyscy wyjeżdżają. Musieli odciągnąć wielkie stado które uwięzione jest w kamieniołomie. Samo przygotowanie drogi zajęło im trzy dni, oczywiście Daryl jak zwykle zrobił mi wojnę gdy wyraziłam chęć aby pomóc im. Pierwszy raz w życiu odpuściłam kłótnię z nim i dobrze się z tym czuje. Gdy oni realizowali plan ja siedziałam na schodach i spoglądałam na Carla który bawił się ze swoją siostrą. Aleksandria mogłaby być naszym domem już na stałe, tutaj mogliśmy mieć spokój. Wystarczyło zadbać o bezpieczeństwo tego miejsca, rozwinąć je i żyć. Tutaj codziennie zaznajemy odrobinę normalności w tym pierdolniętym świecie. Ale tak naprawdę czym teraz była normalność ?. Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Maggie, otrząsnęłam się i spoglądałam na nią. 

- Wdarli się - biegła w moim kierunku.

- Kto ? - podniosłam się.

- Nie wiem, ale trzeba uciekać. 

- Nikt nigdzie nie będzie uciekał. Biegnij do zbrojowni i pozamykaj ją, Carl zabierz Judith i Beth do domu. Zamknijcie się w jakim spokoju i nikomu nie otwierajcie. 

Młody wziął siostrą i wbiegł do domu. Chwyciła katany które leżały obok mnie, po rewolucji jaką dokonał Ricka mogliśmy nosić broń w razie właśnie takiej sytuacji. Zwiesiłam broń na plecach po czym ją wyciągnęłam. W moją stronę biegł mężczyzna krzycząc coś niezrozumiale, zamachnęłam się i odcięłam mu głowę. Na czole miał wyrytą literkę W. Spoglądałam w stronę wieży na której siedział syn Deanny. Strzelał do osób które biegały po terenie i zabijały naszych ludzi. Czułam jak adrenalina zaczyna buzować w moim organizmie, nie mogłam pozwolić na to aby zabili nas wszystkich. Musieli wiedzieć o tym że większości z nas tutaj nie będzie, bardzo dobrze wiedzieli kiedy zaatakować. Mieli tylko noże, nie posiadali broni palnej. Rosita zabierała rannych do jednego domu, osłaniał ją mężczyzna którego imienia nawet nie pamiętałam. Zapewne opatrywała ich Olivia z pomocą Tary.  Z szaleńczego mordowania wyrwał mnie klakson ciężarówki. Jego dźwięk na pewno zwabi część grupy sztywnych, widziałam biegnącego w tamtym kierunku Lucka. Miałam nadzieję że uda mu się to wyłączyć, biegłam w kierunku gdzie dwóch mężczyzn zmierzało w kierunku Carol. Nienawidziłam suki ale nie życzyłam jej śmierci, chciałam jej pomóc. Jesteśmy rodziną chociaż się tylko tolerujemy. Zabiłam dwóch z nich gdy trzeci się obrócił się do mnie z nożem w dłoni. Miał nie więcej niż 15 lat, był jeszcze dzieckiem. Stanęłam jak wryta i to był mój błąd, poczułam ostry ból w nodze. Dzieciak wbił mi nóż i jeszcze go przekręcił. Zawyłam z bólu, ten dźwięk ściągnął uwagę Carol która zabiła chłopaka bez skrupułów. 

- Chodź zaprowadzę Cię do lecznicy - chwyciła mnie pod ramię. 

- Dzięki - podniosłam się. 

Carol pomogła mi dojść do lecznicy. 

- Wygląda na to że ta trójka była ostatnia - spojrzałam na nią.

- Mam nadzieję, rozejrzę się jeszcze. Będzie trzeba tutaj posprzątać i wynieść ciała nim się przemienią. 

- Weź Lucka i powbijajcie zamordowanym noże w głowy albo kulkę. Jak wolisz.

- Wiesz o tym że nie muszę Cię słuchać ? 

- Walczymy o nasz dom - oparłam się o barierkę.

Fuknęła coś pod nosem i odeszła. Wdrapałam się po kilku schodkach i weszłam do budynku. Olivia właśnie walczyła o czyjeś życie, usiadłam na parapecie.

- Co jest An ? - tara podeszła do mnie.

- Spokojnie, wbili mi nóż w nogę. Trochę krwawi ale cholernie boli. 


Who are you?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz