XLIX

277 22 0
                                    

            Nic już nie było takie jak wcześniej. Ginny zdruzgotana piła uspokajające ziółka, które niemal nie pomagały. Czuła, że straciła kolejny rok życia: w pierwszej klasie opętał ją Voldemort, w czwartej Malfoy zamydlił jej oczy. Tyle się kłóciła z Ronem, a okazało się, iż miał rację? Jak to możliwe? Przegrana miała gorzki smak i choć rudowłosa nie brała udziału w żadnym konkursie, zdecydowanie mogła stwierdzić, że jest na ostatniej pozycji.

- To wszystko było iluzją. – szeptała sama do siebie wgapiając się we własne zaczerwienione oczy w odbiciu lustrzanym.

Dalej nie odczuwała smutku, to jeszcze nie był ten moment, jedyne, co wypomniało ją od stół po czubek głowy była czysta wściekłość.

- Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego. Nie mogę.

Przemyła twarz wodą.

- Będziesz go ignorować. Zapomnisz, że cokolwiek was łączyło. Nic nas nie łączyło! On kłamał.

Głośno przeklęła. Została nauczona lojalności, za rodzinę oddałaby życie, jak miała mu to darować? Tyle dla niego oddała, starała się, przejmowała, chciała jak najlepiej...a to wszystko na nic! Choćby starała się z całych sił, jakie jej pozostały, nie dałaby rady zostawić tego. Była zawzięta, zdeterminowana, uparta. I? I chciała się zemścić.

- Nikt nie będzie mnie tak traktować. – syknęła zaciskając szczękę.

Wylała fusy pozostałe w kubku. Swoją złość postanowiła wykorzystać w najlepszy możliwy sposób: dostać się do drużyny na pozycję ścigającej.

- Ale jakim cudem? – dopytywała Hermiona.

- Pogódź się z tym, nie zawsze musisz być najlepsza. – odparł Ron.

- Dobrze o tym wiem! Po prostu chcę...

- Jeśli ta bardzo ci zależy, mogę ci oddać Felix Felicis. – zażartował Harry.

- Nie mów tak głośno. – skarciła go, a potem poszła na trybuny, a Potter rozpoczął pobór.

Ginny była pewna siebie, dużo trenowała podczas wakacji, a zeszłoroczne treningi nauczyły ją wiele ciekawych manewrów. Miała miejsce w drużynie w kieszeni.

                     Trzymała najnowszy strój, jaki Harry rozdał wszystkim nowym członkom, za pomocą magii już było na nim wyszyte jej nazwisko i numer. Była tak zaaferowana powtarzaniem w myślach każdej akcji oraz wyobrażaniem sobie pierwszego, przyszłego meczu, iż umknęło jej uwadze kto szedł w jej stronę.

- Dostałaś się, mała?

Uniosła wzrok i zobaczyła wyszczerzonego Blaise'a, a obok stojącego Malfoy'a.

- Jeszcze wam nie wystarczy? – syknęła czując, jak cała się spina.

- Hm?

- Możesz przestać udawać, Zabini, już wszystko jest jasne. – mijając Ślizgona umyślnie go pchnęła.

- Hej! – zawołał zdziwiony takim obrotem spraw. – A jej co?

Draco ledwo był w stanie wzruszyć ramionami.

Myśli, że to był głupi żart...

Machinalnie ruszył do przodu, ale prawie w ogóle nie kontaktował z rzeczywistością. Stracił ją, tak jak zresztą przewidział. To nie miało tak wyglądać, nie tak szybko... Nienawidziła go, nawet na niego nie spojrzała. Kość policzkowa dalej go bolała po starciu z mocnym uderzeniem jej dłoni. Była tak silna, gdy przypominał sobie, jak się na niego rzuciła w amoku, przechodził go dreszcz. Musiał użyć magii, by ją obezwładnić, bo nawet jego umiejętności w zakresie sztuk walki były niewystarczające. Później wziął jej rzeczy oraz ją samą i zaniósł do łóżka kilka razy jeszcze posługując się magią, by to osiągnąć. Taka zapłakana... To on ją skrzywdził. Zasłużył na to, co najgorsze. A jeśli ona myślała, że ich przyjaźń była żartem to...może to i lepiej? Nie powinna więcej zawracać sobie nim głowy. Życie było łatwiejsze, gdy Ślizgoni i Gryfoni pozostawali po przeciwnych stronach choćby nie wiadomo co.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz