V

502 29 4
                                    

            Pansy męczyła Dracona do końca imprezy, że zaczął żałować zostawienia Blaisa i tego wybryku natury. Samego siebie nie potrafił oszukiwać. Ładnie wyglądała. Nie Pansy, ale Weasley. Postarała się. Pomyślał nawet przez ułamek sekundy, gdy kłóciła się z tym dziwnym Krukonem, iż w tej zieleni faktycznie można byłoby pomylić ją ze Ślizgonką. Zauważył gdzieś Pottera w tłumie, ale nawet nie miał ochoty jakkolwiek mu dokuczyć.

- Draco! Słuchaj mnie! – krzyczała, co chwilę diva Parkinson. – Nie uwierzysz, czego się dowiedziałam wcześniej...

Chłopak znosił to z obojętną miną stojąc i obserwując ludzi. Ktoś kogoś uderzył. Nawet nie obchodziło go to. I tak jutro Pansy dowie się wszystkiego od A do Z o tej bitce i zda mu raport. Przeszedł go dreszcz – jak on jej nie lubił, chciałby aby nikt nie zakłócał jego ciszy; chociaż lubił być w centrum uwagi, a jego koledzy zdecydowanie krążyli wokół niego jak planety wokół Słońca.

Większość ludzi wyszła około 3, później zostali już tylko ci, którzy nie potrafili sami się dowlec do swojego Pokoju Wspólnego. Na sobotnim śniadaniu nie pojawił się nikt, kto kilka godzin wcześniej jeszcze pił i tańczył. Ta sobota nie była jednak tak ciekawa jak następna. Drugi weekend był weekendem naboru do drużyn Quidditcha. O 9 rano zaczynał się nabór Gryffindoru. Draco zjawił się na trybunach i został przywitany bardzo nieprzychylnym spojrzeniem Hermiony Granger. Gdy zobaczył Rona Weasley'a od razu wiedział, że Potter wpłynie na tą ich nową kapitan, aby tylko jego biedny przyjaciel dostał miejsce obrońcy. Malfoy'owi wcale to nie przeszkadzało, w końcu to tylko okazja dla zawodników jego drużyny, aby zwalić go z miotły kaflem. Godzinę później stał już na boisku i słuchał jak Mantague coś tam zanudzał o nowych taktykach, wielkiej zmianie, poświęceniu, a przede wszystkim, że zabije każdego, kto nie przyłoży się do wygrania Pucharu Quidditcha. Ich nabór trwał dosyć krótko. Nowy kapitan zrobił z Crabbe'a i Goyle'a nowych pałkarzy. Byli masywni, więc był to nawet uzasadniony wybór. Malfoy czekał na pierwszy mecz z Gryffindorem, ponieważ w wolnym czasie tworząc wymówkę, aby nie spędzać za dużo czasu z wkurzającymi ludźmi tworzył pieśń.

- Weasley jest naszym królem? Draco, zakochałeś się? – zaśmiał się Blaise, ale po przeczytaniu reszty piosenki zrozumiał ironiczny tytuł. – Dam to komuś do powielenia. To będzie hit.

- Obojętnie, ważne, aby nie wygrali. – mruknął pod nosem.

- Nie wiedziałem, że z ciebie tak wrażliwy artysta. Ludzie będą bić się o autografy.

                           W dzień meczu cały Slytherin znał pieśń na pamięć. Chwilę przed zaczęciem meczu cały sektor Domu Węża miał szatański błysk w oku. Najlepsze, że pieśń faktycznie działała, gdy tylko ścigający był blisko trzech pętel głośno rozbrzmiewało:

Weasley wciąż puszcza gole,

Oczy ma pełne łez,

Kapelusz zjadły mu mole,

On naszym królem jest!

- Mamy remis! Weasley nie poddawaj się. Ślizgoni są tylko plugawymi...

- Jordan!

Ron cały mokry ze stresu, wstydu i nienawiści tracił punkty przepuszczając bramki.

Weasleya ród ze śmietnika,

I tam jest jego kres,

Przed kaflem zawsze umyka,

On naszym królem jest!

- I kolejny punkt dla Slytheriniu.

Nikt ale to nikt nie był szczęśliwszy od Dracona Malfoy'a, który potrafił dostrzec wściekłość i frustrację w oczach Pottera.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz