LVI

293 20 7
                                    

            Wyciszył pokój, by nie słyszeć chrapiących współlokatorów, zasunął zasłony wokół łóżka i patrzał w sufit. Zastanawiał się, czy przesadził rozmawiając z Ginny przy bufecie, ale równocześnie miał wielkie nadzieje, że dało jej to do myślenia i kto wie...może zdecyduje się z nim porozmawiać? Stresował się, nie chciał przecież wplątać jej w żadne swoje bagno, przytłaczał go fakt, iż nie był w stanie określić, jak długo będzie musiał udawać Śmierciożercę, lecz teraz był w szkole i lubił ją. Nie wybaczyłby sobie, gdyby choć nie spróbowałby oczyścić swego imienia, nie chciał, aby myślała, że Święta Trójca miała co do niego rację. To ona miała rację wierząc w niego, bo kto wie, czy bez niej odważyłby się przyznać Dumbledore'owi? Może gdyby nie Ginny nie byłby zdrajcą, a prawdziwym wyznawcą Czarnego Pana. Oh, aż ciężko mu było sobie wyobrazić, jak bardzo, by się siebie brzydził w takim wypadku. Oprócz dziewczyny w jego głowie jeszcze inne myśli się nawijały. Cała ta relacja ze Snape'm... To było pewne. Musiał być Śmierciożercą, skoro złożył przysięgę jego matce. Czy powinien czuć się bezpieczniej czy tym bardziej nie? Ale chwila...gdzie się podziała ta butelka? Może dyrektor ją ukradł, by mieć pewność, że profesor nie otruje ani jego, ani nikogo innego. To byłoby słabe posunięcie. Dużo mądrzej byłoby podmienić zawartość, aby Snape się nie skapował. No i ostatnia rzecz: w jaki sposób powinien okłamać matkę, że nie zamierza wracać do domu na przerwę świąteczną? W tym roku nie czekały go żadne egzaminy, aby się nimi zasłonić. Nie było mu żal zostawiać jej samej. W końcu mimo wszystko ją też obwiniał o swoje życie, nie dlatego, iż go urodziła, ale nigdy nie sprzeciwiła się Lucjuszowi, brnęła w cały ten syf razem z nim, a potem wciągnęli w to swego syna. Pamiętał, że kiedyś go przeprosiła. Nie miał pewności, czy to o to na pewno chodziło, aczkolwiek przynajmniej tak wywnioskował. Czym sobie zasłużył na tę rodzinę? Czym? To jakiś rodzaj odpokutowania swoich win jeszcze za czasów życia? Nic nie miało sensu. No dobra, może zasłużył sobie na swego rodzaju karę za bycie wrednym narcyzem, lecz to rodzice kazali mu być takim, a nie innym. Bolało. Z czasem znienawidził ciszy, bo gdy tylko nic nie zakłócało jego myśli, one wędrowały w mroczne zakamarki jego umysłu, aby skutecznie wbić mu kolejną szpilę do kolekcji...

              Colin skakał trzymając w ręce autograf Eldreda Worple'a.

- Widzę, że przyjęcie się udało. – zauważyła Gruba Dama. – Mnie też zapraszają na wiele...

- Bombki. – przerwała wypowiadając hasło do Wieży.

- No już. – żachnęła i otworzyła przejście. – Dzieciaki...

- Dzięki jeszcze raz za zaproszenie.

- Cała przyjemność po mojej stronie. – ruszyła do damskiego dormitorium.

Menie i Ashley jeszcze nie spały.

- Jak było?

- Bajecznie, poznałam Gwenog Jones...no wiecie, kapitankę drużyny Harpii.

- No tak, ty i quidditch.

- Musiało ci być smutno bez Deana.

- Nie za bardzo. Padam z nóg,  wykąpię się i idę w kimono.

Przebrała się w piżamę i rzuciła na łóżko, szczelnie zasłoniła zasłony wokół łóżka i owinęła kołdrą. Miała czas, by przeanalizować słowa Malfoy'a. Sama nie wiedziała, po co miałby robić to dla zabawy czy żartu, więc może faktycznie nie robił? Oddał Puchar Domów innym, to było coś wielkiego. Pomagali sobie w nauce, można powiedzieć, iż przeżywali przygody...te wszystkie wypady do Zakazanego Lasu, latanie na miotłach. Zresztą on się jej nawet nie wstydził, nie obchodziło go, co pomyślą o nim inni Ślizgoni, przykładowo, gdy wygłupiali się nad jeziorem. A do tego dochodziły jeszcze...pocałunki...Nie potrafiła powstrzymać motylków w swoim brzuchu, z pewnością się zarumieniła na samo wspomnienie, więc była wdzięczna, iż nikt jej nie obserwuje. To były dobre pocałunki, o wiele lepsze od tych z Michaelem, nawet mimo tego, że Dean dobrze całował to nigdy nie było to samo. Jak miała to wyjaśnić? Jak bardzo abstrakcyjnie brzmiałoby to, gdyby przyznała przy kim tak naprawdę czuje się sobą? Nie powinno tak być, nie powinien tak na nią działać, a jednak. Mogła sobie przypomnieć go bez koszulki w jego pokoju, lub gdy przyłapała go na kąpieli... To wtedy zapierało jej dech w piersi. Tylko, że nie tylko fizyczność się liczyła. W jego towarzystwie było coś niezwykłego, był nieodgadnioną zagadką, z dość specyficznym poczuciem humoru. A gdy się o nim myślało to widziało się kogoś potężnego, z charakterem, skoro wstąpił w szeregi Voldemorta to musiał być silny i...głupi. Jednak, jeśli miałaby wierzyć, że poprzedni rok był prawdziwy, to uważała, że dobrze go poznała oraz należał on do najinteligentniejszych osób, z którymi się zadawała. Wiedział czego chciał, umiał sobie radzić, nawet w najgorszej sytuacji dawał radę zachować zimną krew i często oddzielał się od emocji, nie był kimś, kim łatwo dało się manipulować. Wiele przeszedł, a to go ukształtowało na niezależną jednostkę.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz