XXXIII

315 22 5
                                    

                          Odsunął się od niej w końcu, bo ta chwila nie mogła trwać wiecznie. Na jego bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Dostał to czego chciał, a w dodatku ona spoglądała na niego z troską. To było szczere, co w jego życiu było czymś niezwykle wyjątkowym.

- Powiesz mi? – szepnęła.

Lekko pokręcił głową. Co by sobie o nim pomyślała? Przyszły Śmierciożerca – to właśnie on. Nie chciał, żeby tak myślała. Nie ona. W dupie miał Świętą Trójcę, która posądzała go o wszystko, co najgorsze. Nie obchodzili go ci obgadujący go. Ludzie się go bali, a to było niepodważalnym plusem. Taką reputacją nie pogardziłby żaden Ślizgon. Lecz wplątywanie rudowłosej dziewczyny w całe to bagno, w którym tonął nie miało żadnego sensu. Po pierwsze znienawidziłaby go, a tego wolał uniknąć tym bardziej, iż dzięki niej jeszcze nie oszalał. Zresztą nie pomogłaby mu, nikt i nic nie byłoby w stanie. Przypomniał sobie Antygonę, którą czytał kiedyś na nudnej lekcji transmutacji. Był w sytuacji bez wyjścia.

- I tak się dowiem. – wzruszyła ramionami, by sprawdzić jego reakcję.

Zaśmiał się.

- I co potem? – dopytał.

- Pomogę ci. – odpowiedziała, jakby było to najoczywistszą oczywistością.

- Dlaczego?

- Upartość się ze mnie wylewa. Nie myśl, że jestem jakąś altruistką. – udawała powagę.

- Wierz mi, nigdy bym cię nie posądził o coś takiego.

- Powinieneś iść się przespać, jutro kolejny egzamin.

- Zgadza się.

Wyszli z Pokoju Życzeń.

- Miłej nocy.

- I wzajemnie.

                                 Hermiona zamęczała ich opowieścią o Elfriku Gorliwym aż do wejścia na Wielką Salę, na której stoliki były poustawiane w rzędach. Zajęli swoje miejsca. Generalizując, Puchoni w większości wyglądali na spokojnych, Krukoni byli pewni siebie, Gryfoni czuli się zmęczeni tymi ciągłymi nudnymi testami, a Ślizgoni wyglądali na całkowicie niewzruszonych, choć w każdym domu znalazłoby się parę odstępujących od normy osób.

- Zaczynamy! – oznajmiła dyrektorka swoim sztucznym, irytującym głosem.

Ron rozglądał się w poszukiwaniu wskazówek, samo czytanie przydługich pytań go usypiało. Hermiona w pełni skupiona na każde pytanie odpowiadała maksymalnie wyczerpująco. Harry pisał i pisał, a końca nie widział. Cały czas coś chodziło mu po głowie, bolał go brzuch, ale z pewnością nie ze stresu. Coś było nie tak. Szumiało, piszczało. Czas szybko mijał. Podkomitet sardyńskich czarodziejów, Urg Utytłany, Wendelina Dziwożona... Nagle ból się nasilił, a zamiast patrzeć na kartkę z odpowiedziami, obrazy przelatywały mu przed oczami.

Syriusz!

Szeroko otworzył oczy, ciężko oddychał.

Drzwi. Gdzie już je widziałem? On ma Syriusza!

Oddał kartkę przed czasem i wybiegł.

Co robić? Co robić?

Musiał udać się do Ministerstwa. Ratować Syriusza. Natychmiast. Nie mógł pozwolić na jego śmierć! Nie Syriusza! Tylko jak miał się tam dostać? W głowie maił tysiące pomysłów, każdy bardziej niebezpieczny od poprzedniego.

- Harry! Co się dzieje? – zapytała Hermiona. – Egzamin się właśnie skończył. Tak dobrze ci poszło?

- Syriusz. – syknął. – Voldemort go ma, są w Ministerstwie, muszę tam lecieć.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz