XXXIV

345 23 7
                                    

                          Umbridge nie wracała, tamci zniknęli, a on zaczął się zastanawiać nad tym wszystkim. W co wielki, krajowy bohater – Harry Potter – znowu ich wszystkich wplątał. Mógł mieć tylko nadzieję, że to wszystko nie miało nic wspólnego z Voldemortem. Skąd miał wiedzieć, że Ginny by sobie poradziła? Czy byłą bezpieczna? Zresztą nie był pewien czy jest na nią zły czy nie. Nie powinna była rzucać w niego tym głupim zaklęciem, to zdecydowanie go zirytowało, ale czy wiedziała coś o jakieś broni i mu nie powiedziała? O też jej nic nie mówił o Śmierciożercach. Poczuł, że są z dwóch różnych światów.

Gdzie oni poszli? Do Zakazanego Lasu?

Wcale nie miał ochoty tam iść samemu, ale coś go ciągnęło. Ciekawość? Tylko trochę, bardziej chciał wiedzieć coś więcej o niej. Jeśli w lesie była jakaś broń, a on by o tym wiedział, ta informacja mogłaby mu się przydać. Ubrał ciepłą bluzę i ruszył, słońce jeszcze świeciło, więc nie musiał obawiać się ciemności.

Caipora? O co chodziło, to jakiś ich znak? Jest takie stworzenie... Ale to nie mogła być ta 'wielka broń'...

Las trochę go przerażał, ale któż by wiedział, ci nieznośni Gryfoni mogli tam gdzieś być. Rozglądał się uważnie, starał się niczego nie deptać, nie miał zamiaru zrobić sobie żadnej krzywdy. Trochę już przeszedł w głąb, nie chciał zapuszczać się dalej, już miał zawracać zrezygnowana, gdy poczuł trzęsienie ziemi. Nie takie krótkie, ale nie przerwane, lecz o różnej częstotliwości. Nie był głupi, zamiast patrzeć pod nogi, spojrzał dookoła. Już wiedział, to musiało być coś dużego.

Merlinie... olbrzym. Czy oni już całkowicie powariowali?! Cali Gryfoni...

- Ty!

Wielka głowa zwróciła się w jego stronę, a on poczuł się jak mrówka.

- Jesteś bronią Dumbledore'a? Mówię do ciebie, olbrzymie!

Jego ręka zaczęła przesuwać się w jego stronę, więc Malfoy szybko skrył się za drzewem. Nie przemyślał tego do końca. Wielkolud wyrwał drzewo i rzucił daleko, a później złapał chłopaka, uniemożliwiając mu jakichkolwiek ruchów. Draco został potraktowany jak zabawka: samolot, grzechotka... Szybko go zemdliło.

- Puszczaj mnie! PUSZCZAJ!

Olbrzym coś tam mruczał niezrozumiale.

- Odstaw mnie na ziemię, w tym momencie! Przeklęte stworzenie! Założę się, że to Hagrid cię tu sprowadził!

Na nazwisko gajowego stworzenie wyraźnie się uszczęśliwiło i wypuściło chłopaka z dobrych dziesięciu stóp. Pęknięcie kości było słychać bardzo głośno, dopiero po chwili poczuł przeraźliwy ból w udzie. Łzy zebrały mu się w oczach, chociaż szybko wziął się w garść i mimo niemal paraliżu spowodowanego cierpieniem wstał. Nie był wstanie ustać na złamanej nodze, a skakanie na tej zdrowej nie wchodziło w grę, bo co chwilę upadał.

Zostanę tu, zamarznę na śmierć, albo się zagłodzę. W porządku.

Położył się, a niebo nad nim miało przepiękny, pomarańczowy kolor.

Jutro będzie piękna pogoda.

Znów pomyślał o niej. Skoro nie było jej w lesie, ani w szkole, to gdzie się znajdowała i z kim? Leżał tak, aż zrobiło mu się zimno, a owady zaczęły nad nim latać, jakby już był martwy.

- Sio! Przebrzydłe...

Machał rękami, lecz nic mu to nie dawało.

Nie dziś, to kiedy indziej.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz