XV

394 25 11
                                    

                          Chociaż milion razy próbowała wytłumaczyć Ronowi sytuację z balu, on jej nie słuchał. Opowiedział wszystko Fredowi, George'owi, Harry'emu i Hermionie, a oni automatycznie stanęli po jego stronie dawając Ginny kazania na temat Ślizgonów, których ona nie miała zamiaru słuchać. Była niewinna! Cieszyła się, że wraca do domu. Mama jej uwierzy, mama ją kocha. Jeszcze trzy dni i będzie świętować z rodziną. Była tak zła po całym dniu, iż wymknęła się z dormitorium około północy i wybrała się na boisku quidditcha.

Nic mnie tak nie odpręży jak latanie w samotności.

Miała rację, ubrana była ciepło, więc mróz jej nie przeszkadzał, a powietrze jedynie przynosiło ulgę, gdy z wielką prędkością robiła zwroty, beczki i inne akrobacje. Nie miała ochoty spać, pozbywała się negatywnych emocji i dopiero po dwóch godzinach postanowiła wrócić. Samo dojście z powrotem do Wieży zajęło jej trzydzieści minut. Niemal dwa razy wpadła na Filcha. Zamiast od razu trafić do łóżka rzuciła zaklęcie Muffliato i zanurzyła się w gorącej wodzie.

Niestety trochę później McGonagall wbiegła do jej dormitorium i kazała Gryfonce podążać za nią. Ginny zdążyła narzucić na siebie tylko szlafrok.

Świetnie. Pewnie wie, że latałam. Wyrzuci mnie z drużyny? Ze szkoły? Nie, chyba nie...

Jej bracia stali pośrodku Pokoju Wspólnego.

Czyli to ma coś wspólnego również z nimi. Całe szczęście.

Pani profesor zabrała ich do gabinetu dyrektora. Harry był cały zlany potem, siedział w fotelu i wyglądał jakby przechodził załamanie nerwowe.

- Mam dla was smutną wiadomość. Pan Potter miał sen, który okazał się prawdą. – mówił Dumbledore patrząc na nich smutnymi oczami. - Wasz ojciec został zaatakowany w Ministerstwie. Jutro z rana teleportujemy was do domu. Szkoła zapewni wam każdą pomoc.

Bliźniacy spojrzeli na siebie, Ron popatrzał na przyjaciele, przeszły go dreszcze. Mieli mnóstwo pytań, ale tylko jedno przeszło im przez gardło:

- Co się stało tacie? Czy on...

- Dopiero będą go przenosić do Świętego Munga. Nic nie wiadomo.

- Usiądźcie jeśli macie ochotę.

Chłopcy niedbale ułożyli się na limonkowej kanapie.

- Przepraszam, ale wolałabym zostać sama. Wrócę do dormitorium. – oznajmiła rudowłosa z oczami pełnymi łez i wybiegła nie czekając na odpowiedź.

Nie chciała siedzieć z ludźmi, którzy jej nie ufają. Wzięła głęboki wdech.

Tata musi żyć, m u s i!

Nie potrafiła przestać się trząść.

Co jeśli...?

Zaczęło szumieć jej w głowie.

Dlaczego? Nie, proszę, nie!

Nie przeżyłaby bez niego, kochała go całym sercem. Wszystkie myśli ją atakowały. Chciała się zatrzymać. Nic nie widziała, łzy leciały jej strumieniami.

Kto to zrobił?

Nikt, ale to nikt nie był pogodniejszym, pracowitszym i tak bezinteresownym czarodziejem jak Arthur Weasley. Nie zasłużył w swoim życiu na choćby jedną złą rzecz. Zaczęło brakować jej oddechu. Przystanęła przy zimnej ścianie i nie była w stanie się uspokoić. Zrobiła krok do przodu.

Gdzie ja jestem?

Oślepiło ją światło z czyjejś różdżki. Zadławiła się śliną i zaczęła kaszleć.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz