LXVI

307 24 50
                                    

            Chyba tylko cudem ich przekręt się nie wydał. Następne szlabany spędzali podzieleni na grupy, a Harry zazwyczaj był męczony przez Snape'a. Pewnego dnia rodzeństwo Weasley oraz Draco i Blaise dostali przyjemne zadanie do wykonania: pomoc pierwszoroczniakom z zadaniami.

- W ogóle to dostałam list od mamy.

- I co? – żachnął się Ron.

- Jesteś niemożliwy, wygadałeś jej wszystko, jakbyś był jakimś dzieckiem. Ale wiesz co? Mama zaprasza go do nas na święta.

- SŁUCHAM? Mama zaprosiła Malfoy'a na Wielkanoc?!

- Otóż to. – posłała mu najbardziej jadowity uśmieszek na jaki było ją stać. – Draco?

- Naprawdę?

To było oczywiste, że nie mógł jechać do własnego domu, tak był umówiony z Dumbledore'm, lecz miałby jechać do rodzinnego domu Weasley'ów? Sama myśl przyprawiła go o gęsią skórkę. Tyle razy wyśmiewał ich status materialny, obrażał całą rodzinę, a miał tam jechać w odwiedziny, dać się poznać?

- Potem o tym pogadamy. – uciął. Nie był pewien, czy to dobry pomysł.

- To jak to było z tym Kodeksszem Wilkolaków? – zaseplenił mały chłopczyk.

Blaise westchnął i po raz kolejny wytłumaczył to samo. Na szczęście szlaban dobiegał końcowi. Rudowłosa z tęsknotą spoglądała na młodszych uczniów. Ona była już bliżej końca szkoły, bliżej prawdziwego życia. Zostały już nawet nie całe dwa miesiące do SUMów, obawiała się, iż wcale nie była perfekcyjnie przygotowana...Nawet nie wiedziała kim chciała być w przyszłości. Tak, ciągnęło ją do quidditcha, lecz wszyscy w kółko powtarzali, że to zbyt trudne...

- Już dziewiętnasta, możemy kończyć.

Mieli już plan. Zjeść kolację, iść się odświeżyć, a później Nott, Crabbe i Goyle szli na własny szlaban, więć jedyną przeszkodą pozostawał Zabini, którego jednak umówili na randkę z Saher Mayler, zatem mieli okazję do spędzenia czasu we dwójkę i w spokoju. Tym razem usiedli przy własnych stołach.

- Cały czas cię nie ma. – narzekał Colin.

- Cały czas gniję na szlabanach.

- Trzeba było nie wszczynać afery wszechczasów.

- Weź, nie wydarzyło się nic wielkiego.

Posmarowała kanapkę dżemem.

- Nie myśl, że nie wiem, dlaczego to zrobiliście. – mruknął Blaise.

- Saher nie jest w twoim typie?

- Jest.

- To nie narzekaj.

- Tylko mówię, że dziś to chyba będzie t e n wieczór. – ostentacyjnie poruszył brwiami i puścił do niego oczko.

- T a noc?

- Kiedyś w końcu musi się wydarzyć, co?

- No tak, tak, wiadomo. – odparł, jakby było mu to obojętne. Zaraz jednak zaczął pocierać ręce pod stołem.

Czy ona chce TO dziś robić?

Spojrzał na nią, śmiała się z Colinem. Wyglądała tak naturalnie, bardzo cenił tę swobodę. Nie potrzebowała tony makijażu, ani litra Ulizanny. Kiedyś chamsko powiedziałby jej, że ma się poczesać i ubrać porządnie, ale już mu to nie przeszkadzało, nawet wolał ją taką na luzie.

- Założę się, że włoży na siebie coś skąpszego... - szturchnął go przyjaciel. – Sam zobaczysz, będzie błagać byś ją pieścił.

- ,,Pieścił"? Gdzie ty się chowałeś?

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz