XLIV

265 20 0
                                    

                          Lato w Norze zdawało się trwać wieki. Ron nadal posyłał siostrze nienawistne sygnały, oczywiście, po powrocie ze szkoły od razu poskarżył rodzicom, ale oni nie wzięli go na poważnie. Ginny przyznała tylko, iż faktycznie w tym roku spędzała z Malfoy'em więcej czasu ze względu na szlabany, a Molly i Arthur pokręcili głowami z rozbawieniem. Była ich oczkiem w głowie, jedyna córeczka, najmłodsze dziecko... Tak, miała przywileje. Fred i George bez przerwy testowali swoje wyroby, przez co Ginny kilka dobre razy już wymiotowała pół dnia. Nikt głośno nie wspomina Percy'ego, po tym jak zostawił rodzinne dla kariery w Ministerstwie Magii. Czas leciał. Rudowłosa kilka razy latała na miotle po bezpiecznej okolicy, nigdy jednak daleko, bo w ich wisce mieszkali także Mugole. Pewno wieczoru, gdy słońce leniwie zachodziło, sprawiając, że niebo mieniło się w odcieniach pomarańczy, patrzała z tęsknotą w stronę domu Luny.

Wyjechała. Zostawiła mnie.

Często myślała o Draco, ale nigdy nie odważyła się do niego napisać, skoro on nie pisał do niej. Może nie chciał, może nie mógł. Leżała na trawie rozmyślając o jego oczach, wspominała wszystkie zabawne sytuacje, które przeżyła z Zabinim. Jakie to było zabawne...życzcie tak się potoczyło, okazało się, że Ślizgoni to też ludzie, całkiem porządni prawdę mówiąc. Dostała list od Colina:

Siemka!

Męczyłem rodziców dniami i nocami, aż w końcu się zgodzili! Mogę przyjechać na całe trzy dni zaczynając od wtorku!

Do zobaczenia,

Colin

Z wrażenia aż wstała.

Nareszcie coś pozytywnego! Wtorek? Jutro jest wtorek! O Merlinie!

- Mamo, mamo! – krzyczała już w trakcie biegu do domu.

- Słodki Boże, co się dzieje? – wystraszona pani Weasley trzymała w ręce nóż i marchewkę.

- Colin jutro przyjedzie!

Entuzjastycznie skakała po pokoju, a gdy następnego dnia chłopak stanął w progu ich drzwi rzuciła się na powitanie. Miała szansę porobić coś fajnego, oprócz spacerowania, wspinania się po drzewach, latania i wyzywania się z Ronem.

- Oprowadzę cię.

Zostawił torbę w salonie, bo jak się okazało dziewczyna nie miała na myśli ich domu, ale piękną, spokojną okolicę.

- Wow, czujesz być malarzem i tu mieszkać? - Stali na pobliskim wzgórzu, a chłopak obracał się dookoła sycąc się widokiem polnych kwiatów, traw, nierównych, dzikich krzaków.

- Pokażę ci moje ulubione miejsce.

Ruszyli do lasku, który była niedaleko. Liście na drzewach miały bardzo witalny kolor, cień uchronił ich przed grzejącym słońcem.

- U mnie w mieście można jedynie marzyć o takim przyjemnym miejscu. – zauważył.

- Nie macie jakiegoś parku?

- Park jest, taki z placem zabaw dla wrzeszczących dzieci i ze ścieżkami, po których przechadza się mnóstwo ludzi z psami. Ale nie mamy ciszy. Zawsze masz kogoś w polu widzenia, a tu można byłoby się skryć i pomyśleć.

- Uwierz, obojętnie, co powtarza nam profesor Vector na Numerologii, myślenie czasami boli.

Doszli do drzewa z bardzo grubymi gałęziami.

- Rób to, co ja. – poradziła mu i zaczęła się wspinać.

Chłopak się wahał, nie mogli używać magii, a zlecenie z takiego olbrzyma mogło skończyć się niezbyt dobrze.

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz