Rozdział 39

1.5K 127 324
                                    

Liam jęknął boleśnie, kiedy uderzył o twardą podłogę. Kołderka osunęła się za nim, zasłaniając cały widok, a zimne panele sprawiły, że skrzywił się jeszcze bardziej.

- Ja nie rzucam słów na wiatr, szczeniaku.

Do zaspanego blondyna nie do końca dotarły te słowa, jednak kiedy usłyszał swoje przezwisko, nie miał już wątpliwości kto zaserwował mu tą dość bolesną pobudkę.

Niebieskooki nie ruszył się z podłogi jeszcze przez dłuższą chwilę, co skutkowało tym, że zniknęła jego ciepła kołderka. Usłyszał jak pościel jest zrzucana z powrotem na łóżko, a on skulił się na podłodze, jednocześnie masując pulsujące od bólu kolano.

- Miałeś wstać - usłyszał pretensjonalny głos Theo.

- Budzika nie usłyszałem - wychrypiał zaspany Dunbar.

Chciał zwinąć się w kłębek jeszcze bardziej, bo było mu wręcz lodowato, jednak nim zdążył to zrobić, poczuł ciepłe ręce oplatające go w pasie. Spiął się, kiedy Raeken siłą podniósł go, sadzając na łóżku.

- Więc może czas w ogóle włączyć telefon, co? - prychnął zielonooki, stając naprzeciw młodszego i podrzucił do Liama jego rozładowany niedoszły budzik.

- Kurwa - mruknął niebieskooki.

- Jak ładna to zadzwoń - skomentował brunet, wyciągając swojego smartfona. - Lepiej się pospiesz, bo mamy piętnaście minut do autobusu.

W tym momencie drzwi się otworzyły, a w nich stanęła pani Dunbar, na którą obaj spojrzeli ze zdezorientowaniem.

- Wszystko w porządku, chłopcy? - spytała blondynka, przeskakując wzrokiem pomiędzy nimi.

- Tak, telefon mi upadł - odpowiedział z uśmiechem Theo, nie mając zamiaru mówić jej, że przed chwilą zrzucił Liama z łóżka.

Kobieta skinęła głową i spojrzała jeszcze badawczo na swojego syna, który wzruszył ramieniem, po czym wyszła z pokoju.

- Wiesz, że nie ładnie jest kłamać? - syknął blondyn na starszego, jednocześnie rozmasowując swój obolały łokieć.

- Cel uświęca środki - oznajmił bez skrupułów zielonooki, chowając smartfona z powrotem do kieszeni. - Ruszaj się, bo autobus nam ucieknie.
   
  
***
  
  
Raeken wyszedł na dach, zamykając za sobą drzwi. Nie zdziwił się, kiedy zauważył Deucaliona, który już siedział, opierając się o ścianę. Nastolatek usiadł obok niego, jak zawsze, tackę z lunchem układając sobie na kolanach. Wziął się za jedzenie, podczas gdy woźny wyciągnął swoje papierosy.

- Czemu nic nie powiedziałeś? - odezwał się mężczyzna, podpalając rulonik tytoniu.

- O czym? - spytał Theo, na chwilę zaprzestając jedzenia i spojrzał na starszego.

- Dobrze wiesz o czym - odparł chłodnym tonem, a brunet tylko przez chwilę patrzył w jego oczy pełne zawodu.

I Raeken przez chwilę poczuł się, jakby znowu był dzieckiem i dostawał kazanie od rodziców, bo zrobił coś złego. Kazanie z czasów, kiedy jeszcze jego ojciec ograniczał się do słownej formy kary.

- Po prostu - mruknął wreszcie, odwracając wzrok. - Chwalenie się tym każdemu byłoby skrajną głupotą. Wbrew pozorom, mam trochę oleju w głowie.

- Tak, a ja jestem "wszyscy" i mam na imię "Każdy" - prychnął Deucalion.

Theo nie odpowiedział, wodząc spojrzeniem po budynkach.

- Zwyczajnie chciałem, żeby wiedziało o tym jak najmniej osób - wyjaśnił pod nosem, wracając do jedzenia.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, choć dziewiętnastolatek doskonale wiedział, że to jeszcze nie koniec przesłuchania. Mężczyzna rzadko kiedy był taki w stosunku do niego. Theo czasami stwierdzał, że Deucalion po prostu przez rozwód i ograniczony kontakt z własnymi dziećmi kierował na niego ten swój instynkt rodzicielski.

Pain In Your Soul  |Thiam AU|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz