- Gdzie idziecie? - ośmiolatek stanął na schodach, obserwując swoje rodzeństwo. - Późno jest przecież.
- Właśnie o to chodzi - oznajmił szesnastolatek, zakładając kaptur swojej bluzy. - Chcesz iść z nami?
- To zły pomysł, Tyler - stwierdziła czternastolatka, która właśnie sznurowała buty.
- Nie przesadzaj, Tara - starszy przewrócił oczami. - Noc jest ciepła. To jak, Theo, chcesz iść z nami?
Ośmiolatek energicznie pokiwał głową, biorąc się za zakładanie swoich butów. Po chwili już cicho wychodzili z domu, uważając by nie obudzić rodziców.
Szli w ciszy przez dobre trzydzieści minut, a ich trio prowadził Tyler, który znał drogę na pamięć. Najpierw przeszli przez oświetloną obwodnicę, następnie wchodząc na zacienioną, żużlową ścieżkę w lesie. W panującym mroku dało się słyszeć ciche pohukiwanie sowy, szum liści drzew poruszanych przez wiatr oraz ich kroki na żwirze.
W końcu jednak piwnooki skręcił w las na dróżkę, wydeptaną przez ludzi i zwierzęta. Najmłodszy zatrzymał się, nie wchodząc za linię drzew.
- Co jest? Mały Theo się boi? - Tyler zatrzymał się, patrząc na brata z rozbawieniem.
Młody milczał, wypatrując ruchu pomiędzy drzewami. Tara wyciągnęła do niego rękę, a brunecik dopiero przeniósł na nią wzrok. Chwycił jej dłoń, teraz idąc przez las obok siostry.
- Długo będziemy tak iść? - spytał zielonooki, ściskając rękę brunetki.
- Jeszcze kawałek - odpowiedział najstarszy.
Ośmiolatek uświadomił sobie, że teraz ścieżka prowadzi nieco pod górę. Widział niewiele, tylko kontury drzew, spomiędzy których nawet nie byli w stanie zobaczyć księżyca, który wisiał wysoko na nocnym niebie.
Wkrótce wyszli na polanę, a Theo dopiero po chwili zorientował się, że są na wzgórzu. Tyler usiadł na trawie, a zaraz obok niego brunetka i zielonooki.
- I co tutaj robimy? - spytał najmłodszy, patrząc to na brata, to na siostrę.
- Siedzimy - mruknął piwnooki.
- I oglądamy gwiazdy - dodała dziewczyna i w tym momencie ośmiolatek zadarł głowę do góry, a jego oczom ukazało się bezchmurne niebo, nakrapiane tysiącem gwiazd.
A ten obraz dokładnie wyrył się w pamięci Theo...
Raeken otworzył oczy, czując, jak coś łaskocze jego prawą rękę, która zwisała ze skraju kanapy. Podniósł się do siadu, zaglądając na dywan przed sofą.- Cześć, Crow - uśmiechnął się pod nosem, a wstając z kanapy, wziął czarnego kocura na ręce.
Głaszcząc go po pyszczku, wyszedł z pustego salonu, kierując się do kuchni.
- Gdzie tu z tym sierściuchem? - odezwał się Jackson, który jadł śniadanie razem z Joshem i Tracy.
- Uważaj, bo pecha dostaniesz i zakrztusisz się żarciem - prychnął Josh, a jego dziewczyna parsknęła śmiechem.
Raeken, opierając się o blat, uśmiechnął się pod nosem i przytulając kota bardziej do siebie, cmoknął go w pyszczek.
- Też dostanę buzi? - do kuchni wszedł Derek, który ze schodów najwyraźniej wszystko widział przez otwarte drzwi.
- Spieprzaj - prychnął Theo, dalej głaszcząc kocurka. - Jesteś pewien, że wytrzeźwiałeś przez noc?
- Już nie rób ze mnie takiego pijaka - mijając bruneta, Hale uderzył go żartobliwie w bark.
CZYTASZ
Pain In Your Soul |Thiam AU|
Fanfiction[Human AU - opowiadanie nie ma nic wspólnego z fabułą serialu, tylko postacie i miejsca są zapożyczone! Tylko ludzie i ludzkie problemy] [Pierwsze rozdziały są dość żenujące, a przez to też potrzeba cierpliwości do niektórych postaci Enjoy.] Siniaki...