Rozdział 10

1.4K 125 196
                                    

Theo biegł leśną ścieżką, kontrolując swój oddech. Trap huczał w jego słuchawkach, dodając energii, którą zużył niemal całkowicie. Jednak biegł dalej, mijał kolejne drzewa, nie zatrzymując się ani na chwilę.

Skręcił z głównej ścieżki na poboczną, wydeptaną przez zwierzęta i ludzi. Była o wiele węższa, drzewa rosły coraz gęściej i teraz musiał patrzeć pod nogi, by nie potknąć się o ewentualny wystający korzeń. Jednak mimo gęstych zarośli, widział swój cel oraz rów, na którego dnie płynęła niewielka rzeka.

Zatrzymał się na kładce.

Ściągnął słuchawki, opierając ręce na kolanach. Teraz już nie było jego muzyki. Słyszał tylko swój przyśpieszony oddech, szumiący nurt rzeki i śpiew ptaków. Wyprostował się, unosząc wzrok na korony drzew. Spośród wszystkich ptaków, zdołał rozpoznać tylko śpiew drozda i bębnienie dzięcioła, zlewające się z szumem potoku.

Usiadł na krawędzi kładki tak, że jego buty niemal stykały się z płynącą wodą. Łokcie oparł na dolnej belce drewnianej barierki, opierając głowę na rękach.

Nawet nie sprawdzał godziny. Wyszedł z założenia, że jest około szesnastej, choć na czasie i tak mu nie zależało. Po prostu siedział tak na tej kładce i wpatrywał się w nurt rzeki, słuchając śpiewu ptaków. 
     

- Pamiętasz jak za dzieciaka ścigaliśmy się do tej kładki? - zapytała szesnastolatka, idąc przy krawędzi rowu z rzeką.

- No jasne - uśmiechnął się jedenastolatek, w oddali przed nimi zauważając ów drewniany mostek, który po chwili spostrzegła także brunetka. - Bez Tylera to nie to samo.

Młodszy posmutniał, spuszczając wzrok.

- Będzie tylko łatwiej wygrać - parsknęła. - Ścigamy się? - zaproponowała, patrząc na brata z uśmiechem.

Zielonooki tylko się wyszczerzył, od razu startując.

- Będę pierwszy!

        
Theo potrząsnął głową, starając się wyrzucić z pamięci to wspomnienie. Nie chciał pamiętać tego przeklętego dnia, kiedy wszystko się zmieniło.

Szelest ściółki leśnej zwrócił jego uwagę. Oderwał wzrok od płynącej rzeki i spojrzał w stronę zarośli. Po chwili także dosłyszał czyjąś rozmowę.

Nim się obejrzał, spomiędzy krzaków wybiegł czarny pies. Spanikowany, w ułamku sekundy podniósł się na równe nogi, jednak czworonóg skoczył na niego, przez co Raeken stracił równowagę. Upadł na plecy, od razu odpychając od siebie psa.

- Storm! - Liam złapał za obrożę swojego wilczaka, odciągając go od leżącego na ziemi Theo.

- Jaja sobie robisz?! - warknął Raeken, podpierając się na łokciu. - Powinieneś trzymać na smyczy tego kundla!

Zaraz przy Dunbarze stanął Mason, ze zdezorientowaniem próbując zrozumieć całą sytuację.

- Storm, bierz go - blondyn popuścił smycz, a wilczak warcząc groźnie, zerwał się w stronę Theo. Raeken od razu przeczołgał się do tyłu, nie spuszczając wystraszonego wzroku ze wściekłego psa.

Czuł jak zaczyna brakować mu powietrza, głośne szczekanie jakby zagłuszało inne dźwięki otoczenia. Nie był w stanie nawet się podnieść i uciec. Tylko leżał sparaliżowany na tej ziemi z myślą, że serce mu zaraz wyskoczy z klatki piersiowej.

Jednak w następnej chwili jakby przestał się na tym skupiać. Wpatrywał się w tęczówki psa, powoli zdając sobie sprawę, jaka odległość ich dzieli. Zaczął odzyskiwać kontrolę nad swoim ciałem i najpierw odruchowo przetarł prawe przedramię. 

Pain In Your Soul  |Thiam AU|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz