Rozdział 53

2.4K 109 484
                                    

Liam pogłaskał szorstką sierść Storma. Stali właśnie na światłach, pies wiernie siedział przy nim. Niebo powoli stawało się już widne, a Dunbar niespiesznie wracał ze spaceru ze swoim pupilem. Przeszedł z nim przez jezdnię dopiero na zielonym, choć ulica wcale nie była taka ruchliwa. Jedyny samochód na niej obecny wolno zbliżał się zza zakrętu. Od wypadku Masona, Liam przyłapywał się na tym, że czasem zwyczajnie przy drodze nie czuł się bezpiecznie. To wrażenie było podobne do tego jakie ogarniało go w jakimkolwiek aucie, po wypadku jaki spotkał jego i tatę.

Pociągnął nosem, skupiając się na Stormie. Nie chciał o tym myśleć, choć tak naprawdę już od wczoraj, gdy tylko ochłonął po informacji od mamy, zaczynały docierać do niego realia. Co jeśli Mason nie będzie chciał go znać? Dunbar czuł ciarki na plecach od samego wyobrażenia bezpośredniego oskarżenia o wypadek. Ta myśl nie pozwalała mu spać i przez to wstał jeszcze przed świtem, wychodząc z domu pod pretekstem wyprowadzenia psa. Pomysł był całkiem dobry i dzięki niemu Liam wpadł na kolejny.

Gdyby już miał własne papierosy, mógłby spokojnie palić na takich spacerach. Zwłaszcza w parku. Może opcja, którą podpowiedział mu Theo wcale nie była taka zła? Gdyby kupił papierosy pod siebie, wcale nie miałby tych nieprzyjemnych skutków ubocznych. A z kolei ta wizja była całkiem kusząca. Poprzez wychowanie, papierosy były dla niego niczym zakazany owoc, który naprawdę dobrze smakował. No i bez ograniczeń mógłby podpisywać te swoje fajki. Tak jak rzeczywiście by chciał, bez presji reakcji Theo. Bo czuł ją na sobie, ilekroć razem palili te podpisane.

Właśnie, Theo. Liam uznał, że na wszelki wypadek dzisiaj też upewni się, że chłopak będzie szedł do szkoły. Tylko może w rozsądniejszej godzinie niż ta teraz.
    
     
*
    
    
Raeken odłożył telefon, zanim emocje wezmą górę i rzuci nim o ścianę. Głośno wypuścił powietrze i mocno zacisnął pięści, starając się jakoś opanować nerwy. Odkąd wstał wszystko niezmiernie go wkurwiało, każda najdrobniejsza rzecz. Jeszcze cholerny Luke, który po wczoraj teraz zatruwał mu życie pytaniem o kolejne spotkanie. Raeken wyklinał go w duchu, żałując, że w ogóle się poznali. Bardzo żałował tego, w co wjebał się przez całą tą sprawą z ojcem.

The sun. The moon. And the truth.

Cholera, to już na niego nie działało. Boleśnie przygryzł wargę, bo nerwy nie odpuszczały. Zaraz zacisnął szczękę, to też nic nie dało. Ganves teraz śmiał zasłaniać się tym, że nie zdążył powiedzieć wszystkiego co chciał, bo sprawa Bretta była wtedy priorytetowa. Cholerny Talbot - pomyślał sfrustrowany Raeken, wplatając palce we włosy, na których je zacisnął. Denerwował się jeszcze bardziej na świadomość, że tamta informacja tak się na nim odbiła.

Przecież słyszał już nie raz o śmierci przez przedawkowanie. Derek o tym wspominał, Theo widział to w telewizji, czytał o tym w książkach. Ale problem zawsze był taki odległy, nie dotyczący niego. Taki abstrakcyjny, przecież każdy czymś się odurzał i jakoś żył. Raeken nie chciał uwierzyć w to, że ten problem stał się nagle taki bliski. Może z Brettem nie miał takich zażyłych relacji, ale cholera. Theo nawet do głowy nie przyszło, że Talbot wtedy nie odebrał, bo...

Ja pier-kurwa-dole - przewinęło się głośno przez myśli. Wstał gwałtownie z łóżka, niemal ciągnąc za kosmyki, które dalej trzymał. Tłumił to wszystko w sobie. Wiedział, że rodzice byli na dole. To nakładało na niego dodatkową presję, która jeszcze bardziej go dobijała. Nie mógł dać upustu swoich emocji, które roznosiły go od środka. Ta bezsilność tak cholernie go męczyła. Chodził przez parę chwil z miejsca na miejsce, myśli kotłowały mu się w głowie.

Jego wzrok padł na szafkę pod biurkiem. Bezmyślnie otworzył tą odpowiednią, zaraz odnajdując dobrze schowane pudełeczko. Przysiadł na krześle, wyciągając jedną z żyletek. Podciągnął lewy rękaw, prawie nie zwracając uwagi na starsze cięcia.

Pain In Your Soul  |Thiam AU|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz