Rozdział 58

1.7K 111 395
                                    

Theo leżał na boku, tępo wpatrując się w ścianę przed sobą. Nie mógł spać, choć próbował, to wciąż coś mu przeszkadzało. W mieszkaniu było zupełnie cicho, Deucalion zasnął już pewnie dawno temu. Skulił się, obejmując bardziej poduszkę. Pomimo ciemności, wyraźnie widział bandaż na swoim prawym przedramieniu, po którym przesunął opuszkami palców. Przed nocą Deucalion zmienił mu opatrunek, zajmując się nim z taką samą delikatnością co rano. Theo wciąż tego nie rozumiał. Wciąż tak bardzo nie potrafił pojąć, dlaczego ktoś inny musiał zastępować mu jedną z najważniejszych osób w życiu. Dlaczego nie zasłużył na tą prawdziwą, ojcowską miłość? Czy naprawdę jego obecność przy wypadku Tary wszystko przekreślała?

Było już po trzeciej w nocy, a on dalej nie mógł spać. Wszystko przez myśli, które nie dawały mu spokoju. Bo czuł się źle z tym, że otrzymał tyle pomocy od Deucaliona. Mężczyzna wziął go pod swój dach, nie oceniał i zadbał o wszystko. Więc dlaczego Theo wciąż czuł na sobie ten ciężar? Teraz dodatkowo przygniatało go poczucie winy. Miał wrażenie, że nie docenił tego wszystkiego tak jak powinien.
    

- Szkoda, że pan nie potrafił zapewnić własnemu dziecku tego co najważniejsze.
    

Raeken przełknął ślinę, znów się kuląc. Co z nim było nie tak, że odtrącili go właśni rodzice? Nie cierpiał tej palącej myśli, że nie pamiętał jak to jest mieć całą, normalną rodzinę. Świadomość, że nigdy już nie poczuje co to znaczy bolała go niemiłosiernie. Czuł się odrzucony, zepsuty, bo musiał uciec z własnego domu. I obciążać problemami kolejną osobę. Spuścił wzrok ku drugiemu krańcowi łóżka, wpatrując się w otwarte drzwi. Czy to naprawdę miało go powstrzymać przed dalszym samookaleczaniem? Theo przygryzł wargę, bo przecież nic nie stało na przeszkodzie, by tak po prostu znów kupił żyletki. Miał ochotę zrobić nowe cięcia, dać jakiś upust tym emocjom. Siedziały w nim, kumulując się z minuty na minutę, a on widział tylko takie rozwiązanie. Poznał je najlepiej i było skuteczne, dlatego to wciąż dla niego było wyjście. Wysunął rękę spod poduszki i dotknął zaschniętych ran na lewej ręce. Przypominały mu o problemach, które przecież nie znikną ze względu na przeprowadzkę. Nie znikną ze względu na to, że wiedziała o nich kolejna osoba. Wciąż trzymały się go uporczywie, napawając poczuciem winy. Bo przecież obiecał, że tego nie zrobi. Obiecał, że do tego nie wróci, a teraz czuł jak brzemię tej obietnicy go przytłacza. Nie potrafił radzić sobie z problemami.

Był tak bardzo zepsuty. Czuł, że nie pasuje.

Pociągnął nosem i wstał z łóżka, bo wiedział, że nie zaśnie. Ciągle myślał tylko o tym, żeby znów siebie ukarać. Bo zasłużył, za te wszystkie puste obietnice i niedocenienie pomocy. Miał wrażenie, że zasnąłby chyba tylko dzięki żyletce albo butelce wódki. Dzięki uspokojeniu tych myśli, które popychały go do złamania danego słowa. W końcu jedynym sposobem na pozbycie się pokusy było poddanie się jej. Ale nie miał dostępu do ostrzy ani alkoholu i to go frustrowało. Odsunął krzesło od biurka i sięgnął do kieszeni sportowej torby, z której wyciągnął paczkę papierosów. Przysiadł na blacie i otworzył na oścież skrzydło dużego okna. Chłodny wiatr przeszył go na wskroś, on nawet nie zadrżał. Wsunął rulonik tytoniu między wargi i odpalił go, podsuwając się bliżej krawędzi. Mieszkanie Deucaliona było na czwartym, najwyższym piętrze kamienicy. Theo zaciągnął się, zastanawiając, co by było gdyby wyskoczył z tej wysokości. Wpatrując się w pustą ulicę w dole, uświadomił sobie, że musiałby się postarać, żeby to go zabiło. Żałował takiego obrotu spraw.

Wypuścił dym i odprowadził chmurę wzrokiem, który ostatecznie uniósł na niebo. Księżyc świecił pośród niegęstych chmur, gwiazd praktycznie nie było widać. Raeken zaciągnął się, bezsilnie wspierając głowę o framugę okna.

Pain In Your Soul  |Thiam AU|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz