Rozdział 30

130 7 0
                                    

Wróciłam do domu, kiedy tylko stanęłam na progu, Corey od razu rozpoznała, że coś się wydarzyło.
- Amy... - Westchnęła, kiedy oparłam się o drzwi, które właśnie zamknęłam. Wzięłam kilka głębokich wdechów, obiecałam sobie, że nie będę płakać.
- Pójdę się przebrać. - Powiedziałam, wskazując na swój podarty w kilku miejscach strój. Wiedziałam, że jeżeli Corey zacznie mi współczuć to całkowicie się rozkleję. Weszłam do mojego dawnego pokoju i zajrzałam do szafy. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jej ubogą zawartość. Zawsze trzymałam tylko praktyczne rzeczy. W przeszłości zdarzało się, że musieliśmy na jakiś czas szybko zniknąć, nie widziałam więc sensu zaopatrywać się w dużą ilość ubrań. Zaledwie kilka par spodni, koszulki i jedna sukienka, którą miałam na sobie na zakończenie szkoły. Przebrałam się szybko i przez okno w pokoju wspięłam się na dach. Usiadłam wygodnie i odchyliłam głowę, spoglądając w niebo. Przypomniało mi się, jak kiedyś usłyszałam, że strażnik Bifrostu widzi i słyszy wszystko w dziewięciu światach.
- Jeżeli naprawdę możesz mnie usłyszeć. Przekaż Lokiemu, że bardzo za nim tęsknię.
Chwilę później pokręciłam głową, uświadamiając sobie, że gadam do kogoś na drugim końcu kosmosu i do tego mam nadzieję, że mnie usłyszy.
- Amy? Możemy porozmawiać? - Usłyszałam głos Corey dobiegający z wnętrza domu. Wiedziałam, że nie mam wyboru, nie odpuści mi dopóki szczerze nie pogadamy. Wślizgnęłam się spowrotem do środka i usiadłam na łóżku, czekając co chce mi powiedzieć. Corey poruszyła się niespokojnie na krześle tak jakby nie wiedziała od czego zacząć. Trochę mnie to zdziwiło, była dla mnie niczym starsza siostra. Nigdy nie miałyśmy przed sobą tajemnic.
- No dobrze... - Wydusiła z siebie po kilku sekundach niezręcznej ciszy. - Rozmawiałam z Leo i oboje...
- No nie, tylko mi nie mów, że ty też. - Przerwałam jej, obawiając się kolejnego kazania o tym jaki to Loki jest zły.
- Nie denerwuj się tylko posłuchaj do końca. - Skarciła mnie, bardzo nie lubiła kiedy ktoś jej przerywał. - Może inaczej... - Westchnęła wykręcając palce ze zdenerwowania. - Czy ty i ten Loki, kiedykolwiek... No wiesz?
- No wiem co? - Zmarszczyłam brwi, próbując zrozumieć do czego zmierza.
- Czy zaszło między wami coś więcej?
Zamurowało mnie, kiedy usłyszałam takie pytanie. Corey zawsze bardzo szanowała moje życie prywatne i nigdy nie pomyślałabym, że zada mi takie pytanie.
- Słucham?!
- Poprostu odpowiedz, albo chociaż zapewnij mnie, że pomyślałaś o zabezpieczeniu. - Przesiadła się obok mnie, łapiąc mnie za ręce. Zaczynałam powoli rozumieć do czego zmierza. Zrobiło mi się głupio i uciekłam wzrokiem w bok. Corey westchnęła ciężko i podkręciła głową.
- Brawo moja droga! - Wykrzyknęła wstając z łóżka.
- Wybacz, ale ostatnie o czym myślałam, kiedy znalazłam się w mitycznym świecie, to pytanie tamtejszego bożka czy ma prezerwatywy!
Na kilka chwil zapadła cisza po której obie wybuchnełyśmy śmiechem. Szybko jednak spoważniałam, kiedy dotarła do mnie powaga sytuacji. Jeżeli Corey miała rację i byłam w ciąży to sytuacja jeszcze bardziej się komplikowała. Przypomniałam sobie, że jeden z medyków chciał ze mną porozmawiać, gdy tylko poczuje się lepiej, ale całkowicie o tym zapomniałam. Czy to właśnie o tym chciał mi powiedzieć?
- Skąd wiedziałaś? - Zapytałam, nie mogłam zrozumieć w jaki sposób tak szybko się zorientowała.
- Nie doceniasz więzi jaka łączy wilkołaki. - Uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Poza tym twój zapach jest inny, przez zmiany zachodzące w twoim organizmie.
- Leo też wie, prawda?
- Żadne z nas nie ma pewności. Do tego potrzebny byłby lekarz, a w obecnej sytuacji ciężko się do jakiegoś dostać.
Słuchałam Corey, ale moją uwagę przyciągnęły hałasy dochodzące z zewnątrz. Byłam niemal pewna, że na podwórku zaparkowało co najmniej kilka samochodów.
- Słyszałaś? - Obie się poderwałyśmy i ruszyłyśmy do drzwi. W tym momencie do naszych uszu dobiegły krzyki. Kiedy znalazłyśmy się w salonie drzwi wejściowe się otworzyły. Zobaczyłam Leo prowadzącego kilku uzbrojonych mężczyzn w czarnych kombinezonach.
- To ona! - Powiedział, wskazując na mnie palcem.
- Leo, o co chodzi? - Cofnęłam się kilka kroków, widząc jak mężczyźni ruszyli w moją stronę.
- Nie stawiaj oporu, Amy! Oni chcą ci pomóc.
- Pomóc? Ja nie potrzebuje pomocy. - Moje oczy błysnęły złotym kolorem. Nie zamierzałam poddać się bez walki. Jeden z napastników wyciągnął pałkę, która wydawała z siebie charakterystyczne trzaski. Wysokie napięcie nie było dla nas tak groźne jak dla zwykłych ludzi, ale mogło skutecznie unieszkodliwić. Corey stanęła przede mną, zagradzając mężczyzną drogę.
- Uciekaj! Ja się tym zajmę. - Jej ciało pokryło się śnieżnobiałym futrem. Skoczyła na mężczyznę stojącego najbliżej, pazurami rozrywając kostium na jego ramieniu. Kolejnemu kopnięciem wytrąciła broń z ręki. Nie chciałam jej zostawiać, ale jeżeli odejdę zostawią ją w spokoju. Zerwałam się biegiem w stronę drzwi, ale drogę zastąpił mi Leo. Jego oczy lśniły na czerwono. Był moim alfą, natura nie pozwalała mi na jakikolwiek sprzeciw.
- Musisz z nimi pójść. Oni uwolnią cię spod jego wpływu.
- Co ty bredzisz?! Nie jestem pod niczyim wpływem! - Próbowałam przemówić mu do rozsądku. Szukałam sposobu na wyminięcie go, obserwował jednak każdy mój ruch.
Odwróciłam się, słysząc krzyk przyjaciółki.
- Corey! - Podbiegłam do niej, zwijała się na podłodze, starała się opanować drżenie po tym jak jeden z mężczyzn poraził ją prądem.
- Spójrz do czego... - Nie dokończyłam bo moje ciało przeszył paraliżujący ból. Ktoś postanowił wykorzystać chwilę mojej nieuwagi. Zanim zdążyłam się opamiętać poczułam kolejne uderzenie pałką w plecy, a mięśnie gwałtownie się spięły, kiedy prąd przepłynął przez moje ciało. Minęło kilka minut zanim udało mi się opanować i złapać oddech. Wyciągnęłam rękę w stronę Corey. Bałam się, nie wiedziałam kim są ludzie, których sprowadził Leo, ani co zamierzają. Coś zimnego i ciężkiego zacisnęło się na moich nadgarstkach, a chwilę później kopnięcie w głowę pozbawiło mnie przytomności.

Asgard

Loki oczekiwał przybycia Njorda w sali tronowej. Tutaj mógł też uniknąć towarzystwa Lilian, było to jedno z nielicznych miejsc w pałacu do którego rzadko  zaglądała. Nie mógł pozwolić, żeby powtórzyła się sytuacja z poprzedniego wieczoru. Do tej pory nie widział w elfce żadnego zagrożenia. Surowe zasady panujące w rodzinie królewskiej zabraniały jej jakichkolwiek bliższych kontaktów przed ślubem. Lilian zdawała się tym jednak nie przejmować. Jeszcze niedawno z pewnością by to wykorzystał. Kobiety z Alfhaim uchodziły za jedne z najpiękniejszych w dziewięciu światach. Niektórzy twierdzili, że ich uroda dorównuje nawet Asgardzkim boginiom. W tym momencie do sali wszedł Njord. Zawsze odziany w czarne szaty władca Wanaheim wzbudzał szacunek samą postawą. Z samego spojrzenia mężczyzny dało się wyczytać, że nie przybył na przyjacielską wizytę.
- Witaj Njord. - Loki wstał z tronu i podszedł bliżej. - Co sprowadza cię tak nagle do Asgardu? - Zadał pytanie pomimo że doskonale znał cel wizyty. Gdzie indziej Thor mógłby udać się po pomoc, jak nie do Wanaheim?
- Myślę, że wiesz dlaczego tutaj jestem. Odwiedził mnie twój brat i jestem zaniepokojony tym co usłyszałem.
- Thor został oskarżony o zdradę i skazany na śmierć. Twoim obowiązkiem jest wydać go w moje ręce.
Njord pokręcił tylko głową. Dopóki Loki był tak pewny swojej potęgi nie było sensu proponować mu jakiejkolwiek ugody.
- Nikogo ci nie wydam. Twoje wojska nie są już tak potężne. Wojna z Midgardem dotknęła cię bardziej niż chcesz to przyznać.
Król Wanaheim zobaczył to co oczekiwał ujrzeć. Starannie ukrytą niepewność i strach przed kolejną wojną.
- Możemy to zakończyć. - Postanowił ciągnąć dalej. - Na początek uwolnij tego śmiertelnika, który znajduje się w lochach.
- Skoro już o tym wspominasz. - Njord z niepokojem spojrzał w stronę otwierających się drzwi. Strażnicy wprowadzili skutego mężczyznę. Wyglądało na to, że jest w całkiem dobrym stanie, w porównaniu do grupy, która przybyła do niego po pomoc. Jeden z żołnierzy z wyraźną ulgą, przekazał Lokiemu niewielkie pudełko i szybko się oddalił.
- Co to ma znaczyć? Co chcesz zrobić?
Njord czuł jakiś podstęp i podświadomie obawiał się tego co może się zaraz wydarzyć. Loki powoli włożył rękę do pudełka, w którym coś niebezpiecznie zasyczało. Kilka sekund później trzymał na dłoni niewielkiego, całkowicie czarnego węża. Gad miał zaledwie jakieś dwadzieścia centymetrów długości, jednak kiedy podniósł niewielką głowę wszyscy szybko się cofnęli.
-Na Odyna! Hodowla tych potworów została zakazana niemal tysiąc lat temu! - Njord nie chciał nawet wiedzieć skąd Loki wziął węża cieszącego się tak złą sławą. Słyszał opowieści jak dawno temu ich jadem torturowano więźniów, chcąc wydobyć z nich informacje. Później uznano taką praktykę za wysoce niemoralną i surowo jej zakazano. Hawkeye poczuł jak zimny pot spłynął po jego karku. Przeczuwał, że zaraz dowie się dlaczego wszyscy tak bardzo obawiają się tego niewielkiego stworzenia. 
- Nigdy nie rozumiałem, dlaczego? - Loki obserwował jak wąż leniwie wije się na jego ręce. - Przez ból jaki powoduje ukąszenie? Nigdy nie znaleziono antidotum na jad tego gatunku. - Podszedł do Hawkeyea i pozwolił, aby wąż wpełznął na jego ramię. Barton poczuł zimny pot spływający mu po karku. Słyszał ciche syczenie tuż przy uchu i obawiał się nawet drgnąć.
- Świadkowie twierdzą, że widok jest przerażający. - Kontynuował Loki. - Ofiary przeżywają agonię tak długo, aż ktoś zdecyduje się je dobić.
- Ten pokaz siły nie jest konieczny i nie robi na mnie wrażenia. Udowadnia tylko, że miałem rację. - Njord nie zamierzał pozwolić się tak łatwo zastraszyć.
- Doprawdy? - Loki zabrał węża i włożył spowrotem do pudełka. - Czyli jego los jest ci całkowicie obojętny. - Dał znak strażnikom i po chwili dało się słyszeć trzask łamanej kości i krzyk bólu Hawkeyea. Król Wanaheim, jednak nawet nie drgnął. Nie spodziewał się, że rozmowa przybierze taki obrót, ale nie mógł zbyt łatwo ustąpić. Nawet jeżeli wiązało się to z cierpieniem tego śmiertelnika. Loki uśmiechnął się, a w jego ręce pojawił się sztylet.
- Nie ma więc znaczenia co teraz zrobię. - Kontynuował. - Nie wydasz Thora, ani tej bandy przebierańców. - Podszedł do Bartona i szarpnął za złamaną wcześniej rękę, powodując kolejny krzyk bólu. - Przytrzymajcie go. - Rzucił do strażników, którzy dodatkowo złapali Hawkeyea za ramiona. - Mógłbym teraz odciąć mu palec.
Njord zamarł widząc jak Loki przyciska ostrze do dłoni śmiertelnika.
- Wystarczy! - Zawołał, słysząc kolejny syk bólu i dostrzegając pierwsze krople krwi na sztylecie. - Przybyłem tutaj w celu pokojowych negocjacji...
- Marnujesz tylko mój czas. Daję wam pięć dni, a może się zlituje i zabiję wszystkich szybko. Później to on będzie już tylko błagał o śmierć i sami będziecie musieli go dobić. - Loki schował sztylet i dał znak strażnikom, żeby wyprowadzili Hawkeyea. Król Wanaheim przetarł zmęczone oczy, spodziewał się, że wróci z nieco lepszymi informacjami. Chciał za wszelką cenę uniknąć wojny do której nie mieli czasu się przygotować.

Naznaczona Przez Boga KłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz