Rzecz Druga

62 6 8
                                    

O wiosce, w której robi się trochę tego, trochę tamtego, ogółem robi się trochę wszystkiego, czyli o Wszytrószce


Królestwo Trawelii było podzielone na piętnaście terytoriów. Jednym z nich było hrabstwo Palavaras. W tym właśnie hrabstwie znajdowała się Wszytrószka. Była to jedna z tych wiosek, której nazwa pojawiała się w kilku mapach, ale mało kto traciłby czas, żeby tę nazwę w ogóle przeczytać, a co dopiero zapamiętać. Sami mieszkańcy Wszytrószki niekiedy zapominali gdzie właściwie mieszkają i zwykli powiadać, że w takiej to jednej wiosce, leżącej tydzień drogi od miasta Palavaras. Szpony polityki i intrygi bogatych ludzi trzymały się z daleka od Wszytrószki, która to funkcjonowała na własnych zasadach.

Większość domów znajdowało się na obrzeżach wioski. W jej centralnej części zaś znajdowały się trzy budynki, które powinna posiadać każda przeciętna wioska w Trawelii. Była to świątynia Matki Ziemi, karczma i całodobowy sklep. W północno-zachodniej części Wszytrószki znajdowało się niewielkie jezioro, które przez wzgląd na jego głębokość i rozmiary łatwiej byłoby przejść niż przepłynąć. Wschodnią granicę wioski wyznaczał gęsty i rozległy las.

Życie w Wszytrószce trwało od wschodu słońca, aż po jego zachód. W samym środku dnia niemożliwym było przejść przez Wszytrószkę niezauważonym. W progu większości domów zawsze przebywał jakiś starszy przodek rodu, uważnie obserwujący okolicę. Dużo ludzi było też zajętych pracą, a że głównym źródłem utrzymania Wszytrószki było rolnictwo, mieszkańcy wioski zwykle pracowali w polu. W każdym razie, starali się pracować.

- Dzięń dąbry sąsiędzię! - zawołał Birney, jak tylko zauważył idącego obok jego płotu Feelana.

- Dobry - odparł z wymuszonym uśmiechem Feelan.

Birney nie był podobno rdzennym mieszkańcem Wszytrószki, o czym świadczył jego mocno „zaąkrągląny akcęt", typowy dla mieszkańców dalekiego wschodu, bądź też innego wymiaru. Feelan w to nie wnikał. Birney wraz z rodziną dość dobrze zżył się z Wszytrószką i swoją postawą przejawiał wszelkie cechy mieszkańca tej wioski. Jedną z nich była sąsiedzka rywalizacja.

- Jak tam się sąsiąd ząpątruję na tęgąrącznę żniwa? Spójrzże ną tylką sąsiędzię na to, jakię pąmidąry w tym rąku mnię urąsły! - rzekł Birney, zrywając z pobliskiego krzaka dorodnego, świeżego i pomidora, będącego kwintesencją pomidorowej czerwieni.

Zły humor Feelana podpowiadał mu, żeby odpowiedzieć sąsiadowi, że nic go nie obchodzą, ani tegoroczne żniwa, ani jego pomidory. Feelan jednak chciał być miłym i uprzejmym chłopcem, dlatego nie pozwolił udzielać się złym myślom i poszerzył jeszcze swój wymuszony uśmiech.

- Widzę, widzę. Nie mamy szans z sąsiadem w tegorocznych żniwiarskich konkursach. U nas pomidory, to rosną jak marchewki. Twarde są i... pomarańczowe.

- Pąmarańcząwę? - dopytał ze zdumieniem Birney. - Jakże to?

- Magia sąsiedzie, magia - rzekł Feelan. - Chyba jakieś klątwy, albo coś.

- Rązumięm - przytaknął Birney. - Nięch tylko sąsiąd nie myśli, żę mam z tym cąś wspólnęgą!

- Skądże! Sąsiad jest przecież wzorem uczciwości!

- Dąkłądnię! Chwila... Czy to był sąrkazm? - Birney przyłożył dłoń do podbródka i podejrzliwie zmarszczył brwi. Bardzo poważnie zastanowił się nad tym, dlaczego jeden z synów jego sąsiada zamiast pracować, bezczynnie szwendał się po wiosce. - Tyś mąję pąmidąry chciał ukraść! Pąszędł won!

Rycerska OpowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz