O wiosce, w której robi się trochę tego, trochę tamtego, ogółem robi się trochę wszystkiego, czyli o Wszytrószce
Królestwo Trawelii było podzielone na piętnaście terytoriów. Jednym z nich było hrabstwo Palavaras. W tym właśnie hrabstwie znajdowała się Wszytrószka. Była to jedna z tych wiosek, której nazwa pojawiała się w kilku mapach, ale mało kto traciłby czas, żeby tę nazwę w ogóle przeczytać, a co dopiero zapamiętać. Sami mieszkańcy Wszytrószki niekiedy zapominali gdzie właściwie mieszkają i zwykli powiadać, że w takiej to jednej wiosce, leżącej tydzień drogi od miasta Palavaras. Szpony polityki i intrygi bogatych ludzi trzymały się z daleka od Wszytrószki, która to funkcjonowała na własnych zasadach.
Większość domów znajdowało się na obrzeżach wioski. W jej centralnej części zaś znajdowały się trzy budynki, które powinna posiadać każda przeciętna wioska w Trawelii. Była to świątynia Matki Ziemi, karczma i całodobowy sklep. W północno-zachodniej części Wszytrószki znajdowało się niewielkie jezioro, które przez wzgląd na jego głębokość i rozmiary łatwiej byłoby przejść niż przepłynąć. Wschodnią granicę wioski wyznaczał gęsty i rozległy las.
Życie w Wszytrószce trwało od wschodu słońca, aż po jego zachód. W samym środku dnia niemożliwym było przejść przez Wszytrószkę niezauważonym. W progu większości domów zawsze przebywał jakiś starszy przodek rodu, uważnie obserwujący okolicę. Dużo ludzi było też zajętych pracą, a że głównym źródłem utrzymania Wszytrószki było rolnictwo, mieszkańcy wioski zwykle pracowali w polu. W każdym razie, starali się pracować.
- Dzięń dąbry sąsiędzię! - zawołał Birney, jak tylko zauważył idącego obok jego płotu Feelana.
- Dobry - odparł z wymuszonym uśmiechem Feelan.
Birney nie był podobno rdzennym mieszkańcem Wszytrószki, o czym świadczył jego mocno „zaąkrągląny akcęt", typowy dla mieszkańców dalekiego wschodu, bądź też innego wymiaru. Feelan w to nie wnikał. Birney wraz z rodziną dość dobrze zżył się z Wszytrószką i swoją postawą przejawiał wszelkie cechy mieszkańca tej wioski. Jedną z nich była sąsiedzka rywalizacja.
- Jak tam się sąsiąd ząpątruję na tęgąrącznę żniwa? Spójrzże ną tylką sąsiędzię na to, jakię pąmidąry w tym rąku mnię urąsły! - rzekł Birney, zrywając z pobliskiego krzaka dorodnego, świeżego i pomidora, będącego kwintesencją pomidorowej czerwieni.
Zły humor Feelana podpowiadał mu, żeby odpowiedzieć sąsiadowi, że nic go nie obchodzą, ani tegoroczne żniwa, ani jego pomidory. Feelan jednak chciał być miłym i uprzejmym chłopcem, dlatego nie pozwolił udzielać się złym myślom i poszerzył jeszcze swój wymuszony uśmiech.
- Widzę, widzę. Nie mamy szans z sąsiadem w tegorocznych żniwiarskich konkursach. U nas pomidory, to rosną jak marchewki. Twarde są i... pomarańczowe.
- Pąmarańcząwę? - dopytał ze zdumieniem Birney. - Jakże to?
- Magia sąsiedzie, magia - rzekł Feelan. - Chyba jakieś klątwy, albo coś.
- Rązumięm - przytaknął Birney. - Nięch tylko sąsiąd nie myśli, żę mam z tym cąś wspólnęgą!
- Skądże! Sąsiad jest przecież wzorem uczciwości!
- Dąkłądnię! Chwila... Czy to był sąrkazm? - Birney przyłożył dłoń do podbródka i podejrzliwie zmarszczył brwi. Bardzo poważnie zastanowił się nad tym, dlaczego jeden z synów jego sąsiada zamiast pracować, bezczynnie szwendał się po wiosce. - Tyś mąję pąmidąry chciał ukraść! Pąszędł won!
CZYTASZ
Rycerska Opowieść
AdventurePrzeznaczenie ma różne sposoby na wzywanie bohaterów. Niektórych trąca delikatnie magiczną laską wędrownego maga, innych wciąga przez szafę do innego świata. Czasem musi wymordować bohaterowi całą rodzinę, by zmusić takiego do działania. W przypadk...