Opisująca przybycie Degreliera
Daleko na wschodzie, poza granicami Trawelii, wśród gigantycznych Gór Szczytu Świata, znajdowało się legendarne Smocze Królestwo. Smoki, żyjące dziesiątki tysięcy metrów nad ziemią, nie przejmowały się zbytnio ludzkimi sprawami. Miały własne problemy. Dawno temu doszło do wielkiej smoczej wojny, która skazała na wygnanie kilkanaście smoczych ras. Wśród nich znalazła się rasa okrutnych czarnych smoków.
Degrelier był dalekim potomkiem smoczych wygnańców. Czarne łuski pokrywały jego krokodyli łeb, szeroki grzbiet i długi ogon. Na szyi i brzuchu łuski Degreliera miały żółtą barwę. Cztery masywne łapy były grube jak pnie drzew i twarde jak diamenty. Para wielkich, błoniastych skrzydeł lekko się wznosiła i opadała wraz z każdym gorącym oddechem.
Smok leżał na swoich drogocennych skarbach, pazurem szturchając pewną okrągłą rzecz. Był znudzony. Gromadzenie skarbów i usypywanie kopców ze złota na szczycie swej góry nie było dla niego wystarczającym zajęciem. Degrelier miał inne pragnienia. Chciał siać strach i zniszczenie, jak to mieli w zwyczaju robić jego przodkowie. Pragnął słuchać rozpaczliwych lamentów i okrzyków bólu, rozdzieranych na strzępy ofiar. Marzył o niszczycielskich płomieniach, które trawiły świat.
Wtem do smoczych uszu dotarły odgłosy melodii. Degrelier nie znosił muzyki ludzi. Zwłaszcza tej skocznej i radosnej, przy której ludzie zachowywali się, jakby nie mieli w życiu żadnych powodów do obaw. Czyż nie powinni mieć na uwadze, że spaść może na nich gniew straszliwego Degreliera? Czyż nie powinni płaszczyć się jak myszy i chować się w swoich norach? Czyż nie powinni posłusznie składać mu ofiar i modlić się o to, by jakimś cudem mogli przeżyć kolejny dzień?
- Żałosne, wstrętne szkodniki! - ryknął Degrelier, rozkładając szeroko masywne skrzydła.
Rozpędził się, wybił z łap, wskoczył na wielką skał, odbił się od niej wskakując na skalną półkę. Odbił się od niej, uderzył skrzydłami, wzbił się ponad szczyt góry i runął wzdłuż jej stoku. Ponownie jego skrzydła uderzyły w powietrze i smok wyrównał lot. Jego szkarłatne oczy wypatrzyły w oddali kolorowe namioty i ludzi, plączących się jak mrówki. Degrelier warknął i pomknął w ich kierunku.
W jego nozdrza wdarł się zapach pieczonego mięsa i alkoholu. Według Degreliera ludzie i wszystko, co było z nimi związane straszliwie śmierdziało. Smok z obrzydzeniem zacisnął zęby i cicho warknął. Im był bliżej ludzkiego skupiska, tym bardziej przeszkadzał mu jego smród i hałas. Gdy Degrelier doleciał do miejsca gdzie odbywał się Bezokazyjny Jarmark, był już naprawdę bardzo wściekły.
Bez żadnego ostrzeżenia wypluł z długiej paszczy ognisty pocisk, który trafił w scenę gdzie grała orkiestra. Płonąca kula gwałtownie eksplodowała, momentalnie wywołując wśród ludzi panikę. Degrelier przeleciał na około ogniska, po czym wylądował wśród płomieni. Potężne łapy wstrząsnęły ziemią. Smok cicho warknął, wyłaniając się z ognia.
- Smok! To smok! - zabrzmiało kilkanaście przerażonych krzyków.
Degrelier uśmiechnął się szeroko, ukazując rzędy długich, ostrych, białych zębów. Wybił się łapami od ziemi i skoczył w kierunku uciekających osób. Nieszczęśnicy nie mieli najmniejszych szans, żeby uciec przed ostrymi jak miecze szponami potwora. Degrelier chwycił w pysk, biegnącego nieopodal mężczyznę. Poczuł w gardle gorzki smak ludzkiej krwi i wyrzucił człowieka wysoko w powietrze, po czym strącił go na ziemię, silnym uderzeniem ogona. Splunął pogardliwie, po czym się roześmiał.
- Ludzie to doprawdy żałosne istoty - rzekł smok, po czym obszernie zionął ogniem, podpalając znajdujących się w pobliżu ludzi, namioty i zwierzęta.
CZYTASZ
Rycerska Opowieść
AdventurePrzeznaczenie ma różne sposoby na wzywanie bohaterów. Niektórych trąca delikatnie magiczną laską wędrownego maga, innych wciąga przez szafę do innego świata. Czasem musi wymordować bohaterowi całą rodzinę, by zmusić takiego do działania. W przypadk...