Rzecz Sześćdziesiąta Czwarta

14 2 4
                                    

Decydujące starcie na Łysym Szczycie

Jesienna równonoc. Słońce powoli zachodziło za horyzont, zwiastując rozpoczęcie najbardziej magicznej nocy w roku. To w niej dzień ustępował nocy, ciemność stawała się silniejsza od światła, dobro ulegało złu. 

Jesienna równonoc. Zderzenie świata umarłych, ze światem żywym. W tę niezwykłą noc żaden z przeklętych duchów nie spał spokojnie. Upiory i koszmary grasowały po ulicach miast i wiosek. Bojaźliwi ludzie chowali się w swoich domach i żarliwie modlili się, aby mogli dożyć do świtu.

Jesienna równonoc. Święto wiedźm.

Morgiana stała nad kamiennym naczyniem, wypełnionym wodą. Lekko stukała w krystaliczną taflę, w której dzięki magii mogła obserwować Łysy Szczyt. Morgiana całym swoim sercem pragnęła powrotu Pradawnych. Marzyła o wywołanym przez nich chaosie. Także ogromnie pożądała ich mrocznej mocy. 

Morgiana już w bardzo młodym wieku przekonała się o sile swojej uwodzicielskiej urody. Bez większego trudu potrafiła owinąć sobie mężczyzn wokół palca, ale ci w końcu przestali być dla niej wystarczający. Morgiana stale pragnęła więcej, chciała czegoś mocniejszego. Ta nieokiełznana żądza pchnęła ją do obcowania z demonami, lecz i to nie było w stanie zaspokoić wciąż narastających pragnień wiedźmy. Morgiana chciała wspiąć się na sam szczyt okrucieństwa, by z jego wysokości móc z podłą satysfakcją pławić się w cierpieniu innych. 

Morgiana była jednak ostrożna. Mimo tego, że posiadła ogromną moc obawiała się Królewskich Rycerzy. Ci szlachetni wojownicy dysponowali większą siłą, niż Pradawni. Od najmłodszych lat byli szkoleni do walki z najgorszym złem. Ich niezłomna postawa czyniła ich odpornymi na uroki wiedźm. Bardzo łatwo było jednak ich przejrzeć. Nici ich przeznaczenia były bardzo wyraźne. Morgiana sprawdzała, czy żadna z nich nie prowadziła na Łysy Szczyt. Potężnymi zaklęciami z bezpiecznej kryjówki sprawdziła intencje wszystkich uczestników sabatu. Ostatecznie głośno się zaśmiała.

- Wygląda na to, że nie przybył nikt, żeby cię uratować, księżniczko! - wykrzyknęła wiedźma.

Alisandra cicho stęknęła. Próbowała wcześniej uciec przed Morgianą, ale wiedźma bardzo szybko ją znalazła i spętała uniemożliwiającymi ruch zaklęciami. 

- Jakie to uczucie, mieć świadomość, że wszyscy o tobie zapomnieli? - drwiła złośliwie Morgiana. - Zostawili cię na pastwę losu... Twoi rycerzykowie, jednorożce i czarodziejskie łabądki. Nikt nie przybędzie, żeby cię ocalić.

Księżniczka zacisnęła mocno powieki, wstrzymując łzy. Wciąż próbowała sobie wmówić, że wiedźma się myliła. Że kłamała i mówiła tak tylko, by ją upokorzyć. Serce jednak podpowiadało Alisandrze, że Morgiana miała rację. Wszyscy ją porzucili. Została sama i czekał na nią okrutny los.

- Nie ma co zwlekać, moja droga. Wszyscy już na nas czekają. Widzę, że zebrało się trochę gnomów, saytrów, driad, dzikołaków. Parę ogrów, chochlików oraz impów. Wszyscy będą świadkami twojego upokorzenia. Nie martw się jednak. Z twojego chwilowego cierpienia wyniknie samo większe dobro. 

Kilka łez spłynęło po policzkach Alisandry i spadło na ziemię. Morgiana uśmiechnęła się z satysfakcją. Chwyciła księżniczkę za podbródek i przeteleportowała się z nią na Łysy Szczyt.

Kamienny krąg wypełniony był straszliwymi poczwarami. Alisandra słyszała ich odrażające śmiechy i okrzyki. Czuła ohydny smród potu i plugawych kadzideł. Obawiała się otworzyć oczy, gdyż wiedziała, że ich widok musiał być dużo gorszy od tego, który śnił jej się w najgorszych koszmarach.

Rycerska OpowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz