Rzecz Pięćdziesiąta Piąta

10 2 4
                                    

Trochę o Galczce

Szesnastoletni Reren Geregar został oficjalnie mianowany na strażnika murów Galczki. Otrzymał swój własny mundur, czapkę oraz dwa błyszczące miecze. Chłopak dumnie przechadzał się po murze, obserwując z niego widoki, które rozciągały się na ogromne miasto. Owszem miało ono swoje pewne wady, ale Reren był dumny z tego, że mógł go teraz strzec. 

Wtedy za jego plecami w ziemię uderzyła błyskawica i pojawił się olbrzym. Gigant wsparł się na murze ogromną łapą i uniósł wielgachną głowę. Jego oczy znalazły się na wysokości młodego Rerena. W pierwszej chwili chłopaka ogarnął strach, ale już w następnej młodzieniec zebrał w sobie odwagę potrzebną mu na walkę z potworem. 

- Cokolwiek zamierzasz, nie pozwolę ci na to! - krzyknął Reren, dobył mieczy i ruszył w stronę ręki olbrzyma. 

Zwinnie na nią wskoczył, przebiegł po wielkim ramieniu, wspiął się po uchu olbrzyma, wbiegł na czubek jego głowy i wyskoczył wysoko w górę, żeby spadając uderzyć ostrymi mieczami w kark giganta. 

Nie zdążył jednak powstrzymać olbrzyma, przed tym, co ten chciał zrobić. Gigant przechylił swoją głowę nad murami i... Potężnie zwymiotował, zalewając alejki przy murze falą cuchnącej, zielonej brei. Olbrzym padł nieprzytomny na mur, a Reren odbił się od jego głowy.

Reren wypuścił z rąk miecze, by złapać się za krawędź muru. Wspiął się po nim i z rozpaczą spojrzał na miasto w wymiocinach. Ludzie w dole przeklinali zawistnie i rzucali obelgami w młodego strażnika. Ktoś też rzucił w niego starym pomidorem. Reren zrozumiał, że do niczego w życiu nie doszedł. Niczego nie mógł zmienić. Ten sam olbrzym już od dziesięciu lat pojawiał się przy murze i regularnie wymiotował na miasto. 

Podobnie jak kilkanaście innych olbrzymów, które regularnie odwiedzały Galczkę. Powodem ich odwiedzin był miejscowy alkohol. Żeby odrobinę przybliżyć jakiej jakości były trunki w Galczece, warto tu wspomnieć o pewnym genialnym, aczkolwiek mało znanym naukowcu, który w zaciszach swojej piwnicy stworzył pierwszy i właściwie jedyny reaktor termojądrowy w Trawelii, by na bazie jego radioaktywnych odpadów, pędzić nową odmianę bimbru. Ów trunek miał drobną szansę na znalezienie się w pierwszej dziesiątce najmocniejszych Galczkanskich alkoholi. 

Nie tylko olbrzymy pojawiały się w Galczce, żeby się w niej sromotnie upić. Co jakiś czas pośród galczkańskich uliczek dało się spotkać ludzi, którzy opowiadali przedziwne historie, że spadli z dachu, rozjechał ich jakiś wóz, gdzieś wypadli ze statku i utonęli w zimnej wodzie. Przypominali sobie najdrobniejsze szczegóły ze swojego poprzedniego życia, lecz nie byli w stanie sobie przypomnieć, że tak naprawdę poprzedniego wieczoru wyszli na parę piw ze znajomymi. Ci znajomi później byli trochę zmartwieni stanem swoich towarzyszy, którzy większość życia spędzali na próbach powrotu do swojej wymyślonej rzeczywistości. 

Jednym z takich ludzi był młody Subara, który naiwnie wierząc w ludzką dobroć i uczciwość zaczął się pytać przypadkowych przechodniów gdzie się znalazł. W dziesięć minut poznał jedną z najważniejszych zasad Galczki, że nie ma takiej rzeczy, której dałoby się ukraść. Przekonał się o tym, kiedy stanął zupełnie nagi na środku głównego rynku, a pewna poczciwa kobieta wręczyła mu sakiewkę ze srebrnymi monetami, żeby można było mu później co zabrać.

To nie było do końca tak, że ludzie w Galczce nie uznawali własności prywatnej. Uznawali ją, jak najbardziej, ale nikt nie miał najmniejszych skrupułów, aby ją sobie bezczelnie przywłaszczać. Dotyczyło to w równej mierze biednych ludzi i bogatych.  Złodziejstwo doszło do tego poziomu, że ludzie przestali zamykać drzwi do własnych domów, żeby potencjalny złodziej nie porąbał ich siekierą, lub nie wybił okna. Właściciele takich domów żyli w przekonaniu, że zawsze sami będą mogli okraść kogoś innego, więc w sumie nigdy nic nie tracili. Oczywiście w Galczce, jak w każdym mieście Trawelii istniały pewne służby porządkowe. Przynależność do nich dawała przywilej kradzieży zgodnie z prawem. 

Na ten moment mogłoby się wydawać, że w Galczce żyli mieszkali wyłącznie złodzieje i alkoholicy. Galczka miała jednak także swoich bohaterów. Niemalże każdy dzień budził w niektórych mieszkańcach miasta iskrę bohaterstwa. Wschodzącą gwiazdą Galczki był człowiek nieznany z imienia, lecz rozpoznawany ze swego pseudonimu. 

Mówiono o nim: Bohater Z Gaciami Na Głowie.

Po tym, że nosił je na głowie dało się wywnioskować, że nie nosił ich tam gdzie powinien. Wywoływało to wystarczające zaskoczenie na złoczyńcach, uniemożliwiające im obronę przed Legendarną Patelnię Do Jajek, która była słynną bronią Bohatera Z Gaciami Na Głowie. Mieszkańcy w Galczce wychwalali słynnego herosa, często rysując jego wizerunki na ścianach, murach i drzewach. 

Młody Tom Thomas Tommy Sawklik również był kimś w rodzaju bohatera. Dzień zaczynał od zeskoczenia z sufitu, na którym spał, po czym dosłownie wylatywał przez okno, by wzlecieć na szczyt stupiętrowego domu, skąd miał dość dobry widok na wydarzenia dziejące się w mieście. Tom wcale nie był nietoperzem. Był człowiekiem, który po prostu w swoim życiu nie uznawał żadnych praw fizyki. 

Warto tu nieco więcej wspomnieć o owym cudzie galczkańskiej architektury, jakim był stupiętrowy dom. Właściwie pięter miał on sto dwa. Posiadał nawet windę, która może i działałaby, gdyby ktokolwiek w Galczce wiedział jak jej używać. Mieszkańcy w Galczce nie używali schodów, ponieważ były zawsze kradzione przez miejskiego fanatyka stopni. Dlatego na szczyt stupiętrowego domu wchodziło się po linach, drabinach, rusztowaniach i różnych dziwnych skomplikowanych konstrukcjach. Był to ogromny wysiłek, ale mieszkańcy miasta często się go podejmowali.

Po mieście krążyła bowiem legenda, że na ostatnim piętrze żyje mistrz złodziei, ukrywający tam swoje liczne skarby. Ludzie tłumami próbowali go okraść, lecz gdy docierali do jego kryjówki, okazywało się, że mieszkał tam jedynie brudny gnom ze starym kotem. Rozczarowani zdobywcy wieżowca, nie chcąc się przyznać do tego, że naiwnie uwierzyli w plotkę, rozpowiadali, że znaleźli mnóstwo skarbów, co zachęcało kolejnych ludzi do ciężkiej wspinaczki. Ci wracali również rozczarowali i dalej powtarzali plotkę o skarbach. Czasem jednak znajdował się ktoś gotów do przyznania się do tego, że nic nie znalazł. Taka osoba była zwykle wyśmiewana przez wzgląd na swoją nieudolność i brak sprytu, przez co często wracała na szczyt, żeby udowodnić sobie i innym, że jest w stanie zdobyć jej skarby. 

Galczka była pełna absurdów i oszustów, a także złych mocy. W jednym z domów diabeł chciwie zacierał ręce, podpisując diabelski pakt ze sprzedawcą podeszw. Ten zaś uśmiechał się złowieszczo, gdyż na piekielnym dokumencie podpisywał się imieniem sąsiada. Gdy między diabłem, a kupcem doszło do porozumienia i oboje złowieszczo się roześmiali, na dom spadła monstrualnie wielka krowa. Diabeł został zgnieciony, a kupiec stracił dom. Zyskał za to zapas wołowiny na najbliższe dziesięć lat, co za bardzo go nie pocieszało, gdyż dosłownie nie trawił krów. 

Dwóch ludzi, widząc to zdarzenie zaczęło się spierać, czy krowa spadła przypadkiem, czy to przeznaczenie ją zesłało. Prawdę znał jedynie człowiek, który tę krowę zesłał, a ponieważ nie miał ochoty jej wyjawiać, zagadka krowy pozostała nierozwiązana. 

Spośród wyżej wymienionych zdarzeń tylko jedno miało wkrótce wpłynąć na losy Feelana. Pozostałe miały na celu wyłącznie nieco zobrazować jak chaotycznym miastem była Galczka. 

Rycerska OpowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz