Rzecz Sześćdziesiąta

14 2 4
                                    

W której Feelan Koei stoczył walkę z satyrem z Kniei Niegodziwców

Odgłosy, za którymi kierował się Feelan Koei, rozbrzmiewały coraz głośniej. Chłopiec z każdą mijającą minutą i każdym kolejnym krokiem, czuł się coraz mniej pewnie. Obawiał się, że czekała go ciężka i brutalna walka. Musiał zabić satyra. W walce, w której stawką było czyjeś życie, również i sam Feelan mógł umrzeć. Jego strach stawał się coraz silniejszy.

Choć Feelan już niejeden raz uniknął śmierci, to jednak nigdy tak mocno nie czuł na sobie tak blisko jej chłodnego oddechu. Ręce chłopca zaczęły się pocić, w brzuchu odczuwał nieprzyjemny ból. Cienie między czarnymi drzewami wydawały się być jeszcze mroczniejsze i skrywały w sobie nienazwaną grozę. 

Przez chwilę Feelan miał ochotę zawrócić i uciec z przerażającego lasu. W głowie tłoczyły mu się myśli, że ze swoimi odczuciami i wątpliwościami nie będzie w stanie pokonać satyra. Zginie w bezsensownej walce. Może zdołałby wytłumaczyć to jakoś Sir Marselowi. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że rycerz prawdopodobnie nawet by go nie wysłuchał i tym sposobem Feelan mógłby zapomnieć o ratowaniu księżniczki. 

Ryk łosia rozbrzmiał za rosnącym obok Feelana drzewem. Chłopiec zrozumiał, że to ostatnia chwila, w której mógł podjąć decyzję, by zawrócić. Ciężar wszystkich myśli musiał wziąć wyłącznie na siebie. Nie miał w tej chwili w pobliżu nikogo, kto by mu doradził, co powinien zrobić. Na kilka sekund Feelan zamknął oczy i wziął kilka głębszych wdechów i wydechów. Pomyślał o tym, ile już do tej pory przeżył, ile stoczył walk oraz z ilu sytuacji zdołał jakoś wyjść cało. W niemalże każdej przygodzie istniało zagrożenie, w każdej walce mógł stracić życie. 

Mimo to, Feelan się bał, lecz uznał, że jego zadanie było dużo ważniejsze, niż ogarniający go strach. Nawet jeśli w następnej walce miał umrzeć, to zdecydował, że lepsze to, niż życie w hańbie i przypominaniu sobie każdego dnia, że zawiódł księżniczkę i nie zrobił nic, by zapobiec okropieństwom, które miały ją spotkać.

- Dobra Felek, dasz radę! - powiedział sam do siebie chłopiec, klepnął się w policzki i minął drzewo.

Za nim zobaczył ryczącego łosia. Był to dość makabryczny widok. Zwierzę leżało na ziemi z połamanymi i powykręcanymi kończynami. Z licznych zadrapań na ciele łosia spływała krew. Jego rany nie były głębokie i żadna nie wyglądała na śmiertelną. Musiały jednak sprawiać ogromny ból, cierpiącemu stworzeniu. 

- Bucku wszechwiedzący... - powiedział przerażony Feelan i ostrożnie podszedł do łosia. - Kto ci to zrobił?

- Pół koza, pół człowiek - odpowiedział z bólem łoś. - Kim jesteś? Co tu robisz?

- Jestem Feelan. Feelan Koei - odrzekł chłopiec. - Przybyłem tu zabić stworzenie, o którym mówisz.

- Marna to pociecha - łoś prychnął obojętnie. - Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to zakończ moje cierpienia. Po tym, co zrobił mi ten stwór, nigdy już nie stanę na nogi... Nie chcę jednak umierać przeciągającą się, bolesną śmiercią. Mogę cię o to prosić?

- Ja... Eee... - Feelan zawahał się. W oczach błysnęły mu łzy. Przybył do Kniei Niegodziwców, żeby stoczyć walkę z potwornym satyrem, a nie po to, by zabijać niewinne i bezbronne stworzenia. - Na pewno nie można niczego innego zrobić? Może jest tu w lesie ktoś, kto mógłby cię uleczyć? Sam cię uleczę! Znam się trochę na magii! 

Feelan położył dłonie na ciele zwierzęcia i spróbował sobie wmówić, że jego ręce posiadają leczniczą moc. Zamknął oczy i powtórzył sobie w głowie, że kiedy je otworzy, łoś będzie cały i zdrowy, wstanie, podskoczy parę razy i miło podziękuje Feelanowi. Kiedy jednak chłopiec spojrzał na biedne zwierzę, te pozostawało cały czas w tak samo opłakanym stanie.

Rycerska OpowieśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz