bitter necessity [Hyu]

476 42 24
                                    

01.11
__________

Wedle zaleceń przyszedłem na kontrolę po tygodniu od mojego załamania. Na wejściu pani doktor już wiedziała, że kryzys zażegnany. Usiadłem na krześle a kobieta poprawiła okulary.

- dzień dobry Hyunjin, widzę że już lepiej u ciebie - wpatrywała się we mnie składając dłonie w piramidę.

- dzień dobry, tak, dziękuję - uśmiechnąłem się - już jest wszystko dobrze

- jak się czujesz? - zapytała unosząc brew

- to zależy... - mruknąłem a doktor Lee wpatrywała się we mnie w oczekiwaniu na kontynuację - wróciła moja równowaga psychiczna, pogodziliśmy się - uspokoiłem ją - ale ja zaczynam czuć się jakbym nie mógł oddychać kiedy nie ma go obok. Boję się bo jeżeli kłótnia tak źle na mnie wpłynęła to... - przerwałem nie wiedząc nawet co chcę do końca powiedzieć - ech - westchnąłem - zaczynam myśleć że nie traktuje go tylko jako przyjaciela

- to pierwsza taka sytuacja odkąd straciłeś Jin-ę? - zapytała mimo że wiedziała że tak jest

- tak - przytaknąłem - dotychczas nie traktowałem żadnej znajomości tak... poważnie

- i jakie masz plany co do tej konkretnej znajomości? - stukając palcami jednej dłoni i drugą

- nie mam... - szepnąłem - on już z kimś jest - dodałem wbijając wzrok w tabliczkę na
biurku - tylko że jak jest ze mną... to się zachowuje jakby nie liczyło się nic poza nami

- twoja dezorientacja w tej sytuacji jest zrozumiała - oznajmiła kobieta spokojnym głosem - wypadałoby to ustalić

- wiem - szepnąłem, chcąc jak najszybciej zmienić temat dodałem -  a... nie brałem większej dawki leków bo pogodziliśmy się w ten sam wieczór w który u pani byłem

- tak jak mówiłam, wolałabym żebyś został na mniejszej bo sobie dobrze radzisz wiec bardzo mnie to cieszy. To co, widzimy się za tydzień? Tak dla pewności - zapytała unosząc brew

- tak jest! Dziękuję - dodałem wstając

- dziękuję za dziś, do zobaczenia i w razie czego dzwoń do mnie od razu.

Ukłoniłem się lekko i pełen optymizmu wyszedłem z gabinetu. Byłem w wyśmienitym humorze mimo, że w moim sercu gościło wiele obaw. W tym momencie to się nie liczyło.
Liczył się tylko ostatni pocałunek, tak inny niż do tej pory.
Pełen uczuć.

03.11
__________

Ten piątkowy wieczór był naprawdę udany. Bawiłem się świetnie i to bez narkotyków. Jakby nic mi nie dolegało. W towarzystwie chłopaków czułem że jestem w odpowiednim miejscu. Jednak jak zaczęli mi opowiadać o początkach swojej przyjaźni, poczułem lekkie ukłucie w sercu, zazdrość, z pewnością trochę żalu. Żałowałem że nie spotkałem ich wcześniej na swojej drodze, chociaż w wieku 7 lat to było niemożliwe. Całe życie chodziłem do najlepszych prywatnych szkół w mieście, bo przecież inaczej nie wypada synowi ministra spraw wewnętrznych. Jednak mimo tego starałem się wieść spokojne jak na nastolatka życie. Najgorsze było to, że nigdy nie wiedziałem czy moi ówcześni przyjaciele byli prawdziwi.
A potem zdarzył się „wypadek" i życie zweryfikowało, że nie byli.
Okazało się, że ciężarówka wjechała w nasz samochód celowo. W aucie miałem być tylko ja i kierowca, sprawca nie przewidział że będzie tam też Jin-ah. Później wyszło, że wypadek nie był wypadkiem a miał być ciosem wymierzonym w mojego ojca. Rodzice się rozstali ale to w żadnym stopniu nie wpłynęło na moje życie. Ojca i tak nigdy dla mnie nie było.
Kiedy Jin-ah zginęła ja walczyłem o życie. Nikt nie zapytał mojej matki co ze mną. Poza prasą oczywiście.
Kiedy mój organizm jednak postanowił wygrać tę walkę i się wybudziłem z radością przywitała mnie tylko moja mama. Ojciec nie pojawił się ani razu. Pod ciężarem wiadomości, że z wypadku wyszedłem jako jedyny żywy złamałem się a jak okazało się że to moja śmierć była celem rozsypałem jak domek z kart. Nie mogłem sobie wybaczyć, że posłałem na tamten świat osobę, którą kochałem całym swoim szesnastoletnim sercem. Moja Jin-ah umierała na mnie, trzymając mnie za rękę. Nie byłem w stanie jej pomóc. Zanim przyjechała pomoc leżała na mnie, już martwa. Wraz z nią umarło moje serce.
W wypadku doznałem wielu obrażeń. Przebite płuco, pęknięty kręgosłup, rozbita głowa, wybity bark, złamane 4 żebra, noga z przemieszczeniem. Moja klatka piersiowa była w rozsypce. To cud że udało się mnie poskładać. Nie chciałem tego. Nawet nie mogłem przeżyć swojej żałoby, nie mogłem pożegnać mojej nastoletniej miłości bo pogrzeb odbył się kiedy byłem jeszcze nieprzytomny.
Po 3 miesiącach na intensywnej terapii przenieśli mnie na prywatną salę. Miałem tam dochodzić do siebie bo stan się ustabilizował. Żyłem chociaż tego nie chciałem. W najgorszym wypadku miałem być sparaliżowany od pasa w dół a w najlepszym - jedynie częściowy niedowład prawej ręki. To bolało, nie dość że straciłem miłość to jeszcze moja pasja do rysunku również została pogrzebana.
Pewnego dnia w szpitalu odwiedził mnie niespodziewany gość. Nie, nie był to mój ojciec. Przyszła do mnie matka Jin-y. Była strasznie blada, schudła. Z pewnością nie mogła pogodzić się z jej śmiercią tak jak ja. Przyszła powiedzieć mi że nie ma do mnie żalu, że jej córka przecież mnie kochała, że jestem jeszcze dzieckiem i nie mogłem mieć na nic wpływu. Powiedziała też ze muszę walczyć, bo Jin-ah tego właśnie by chciała, żebym był zdrowy i szczęśliwy. Wręczyła mi jej szkicownik. Rysunek był naszą wspólną pasją - poznaliśmy się na dodatkowych lekcjach rysowania. Na początku nie byłem zbyt dobrym kolegą ale po czasie coś między nami zaiskrzyło. Wydawało nam się, że nic nie będzie w stanie nas rozdzielić. Nie miałem odwagi przejrzeć tego przy jej matce. Życzyła mi szczęścia i odeszła. Nigdy więcej jej już nie spotkałem.
Dopiero tydzień po jej wizycie odważyłem się otworzyć szkicownik. W środku były przepiękne rysunki. Zawsze zazdrościłem jej kreski a ona mi dokładności. Szkice przedstawiały kilka krajobrazów, kwiaty i nas, razem. Zrozumiałem, że jej matka miała rację - ona też mnie kochała. Szkoda, że nie zdążyliśmy sobie tego powiedzieć.
Po pół roku niewyobrażalnej pustki mama uznała że musimy przenieść się do Minnesoty, dopóki się nie pozbieram w całość. I tak spędziliśmy tam dwa lata - mama pracowała jako dyrektor banku w Szwajcarii więc musiała co jakiś czas tam polecieć. Wtedy zostawałem sam i czułem się jakbym tonął.
Mimo wszystko lekarze i rehabilitanci uzdrowili moje ciało. Nikomu i niczemu nie udało się uzdrowić mojego serca i głowy.
Co by nie mówić było mi dobrze w Stanach. Nikt mnie nie znał, nie pokazywał palcami, nie pytał. Takie życie mi odpowiadało. Uczyłem się w domu, szlifowałem angielski, musiałem poświęcić dużo czasu na ćwiczenia żeby móc wrócić do pełnej sprawności. Odzyskałem ją, odzyskałem całkowicie swoje zdrowie fizyczne. Tylko kilka blizn zdradzało że coś wydarzyło się w moim życiu. To były znamiona mojej przeszłości, które nigdy nie pozwolą mi zapomnieć.
Wróciłem do Korei. Fizycznie byłem zdrowy, psychicznie ledwo dawałem radę. W domu wszystko mi o niej przypominało. W każdym pomieszczeniu czułem jej zapach, w każdym kącie słyszałem przepiękny, melodyjny śmiech. Zamykając oczy widziałem jej martwy wzrok wpatrzony we mnie, czułem jej zimną dłoń na swojej.
Moja mama kolejny raz zaczęła szukać dla mnie najlepszego specjalisty w kraju. Za to mój ojciec wpadł na świetny pomysł żeby wysłać mnie do wojska. Mimo wypadku i błagań matki dostałem powołanie, przecież wystarczyło pociągnąć kilka sznurków. Wtedy znienawidziła go jeszcze bardziej.
Przez pierwsze pół roku nie było dnia gdzie nie myślałem żeby ze sobą skończyć. Już dawno przekroczyłem skraj. Wtedy, będąc już w najgorszy stanie poznałem Bina. Był moim wsparciem już do końca służby. Wiedział o wypadku ale nie wiedział o Jin-ie. Nie byłem w stanie o niej wspomnieć. A później trafiłem do doktor Lee. Gdyby nie ona na pewno nie byłoby mnie tutaj.
I tak wsłuchując się w szczęśliwą historię przyjaźni moich towarzyszy zatapiałem się we własny ból. Znowu czułem się jakbym tonął. Jakby zimna, martwa dłoń Jin-y ciągnęła mnie w ciemną toń.

- szkoda, że wcześniej was nie poznałem. Może wszystko potoczyłoby się inaczej - rzuciłem starając się brzmieć naturalnie. Jednak ton który wydobył się z mojego gardła był daleki od naturalności za to przepełniony bólem i pustką, tą która gościła w moim sercu prawie 7 lat. Kiedy chciałem już się poddać tej toni poczułem jak na ziemię sprowadza mnie drobna dłoń zaciskająca się na moim udzie. Była przyjemnie ciepła, odruchowo splotłem nasze palce czując się jakbym łapał się koła ratunkowego. Podniosłem wzrok i zatopiłem się w tych czekoladowych oczach przepełnionych uczuciami. Widziałem w nich wszystko to co widziałem kiedyś w oczach Jin-y. Lód w moim sercu delikatnie się skruszył.
Z najpiękniejszego momentu od 7 lat wyrwało mnie chrząknięcie. Zabrałem dłoń i spojrzałem na kolegów.

- Hyu? - powiedział niepewnie Minho kiwając za mnie głową. Odwróciłem się a za moimi plecami stał Jae Hyun. Momentalnie się spiąłem.

- możemy na słówko, kotku? - zapytał krzyżując ręce na piersiach.
Przepraszając kolegów powoli wstałem. Felix wgapiał się w Jae Hyuna z tymi samymi kurwikami w oczach jak wtedy we mnie kiedy się poznaliśmy. Wyszliśmy zapalić.

- lepiej żebyś miał dobry powód bo nieźle wkurwiłeś moją randkę - zaśmiałem się odpalając papierosa

- widziałem, dobrze, że wzrok nie może zabijać - rzucił Jae Hyun zaciągając się - a powód mam i to ważny jeśli chcesz żebym żył i dalej cię zaopatrzał to musisz mi pomóc.

- w co się znowu wpakowałeś?

- wiszę handlarzom samochodami 50 baniek - powiedział szybko nawet na mnie nie patrząc

- ile? - nawet mnie ta suma ścięła

- kurwa 50 milionów wonów, dotarło? - spojrzał na mnie zaszklonymi oczami

- na kiedy?

- dwa tygodnie - zapadła grobowa cisza. Po chwili się odezwał - błagam, tylko ty mi możesz pomóc

- zobaczę czy dam radę to ogarnąć i czy całość, daj mi 3 dni - westchnąłem ciężko. Wiedziałem że jestem jego ostatnią deską ratunku. Jae Hyun wyrzucił niedopałek i w przypływie radości wziął mnie w ramiona podskakując.

- dziękuję dziękuję dziękuję - krzyczał - na pewno się odwdzięczę kotku

- to że raz się przespaliśmy nie daje ci prawa nazywania mnie kotkiem - syknąłem

- mieliśmy o tym nie wspominać... - puścił mnie i odsunął odpalając kolejnego papierosa - aa, widzę że dobrze ci idzie, chyba twój chłoptaś się zrobił zazdrosny jak cię od nich zabrałem - zaciągnął się - już cię rozumiem, słodki jest jak się tak wkurwia

- jeszcze słowo a ci przypierdolę a kasy nie zobaczysz na oczy - żachnąłem się

- przepraszam - uniósł ręce w geście obronnym - jak to wypali to masz u mnie towar za free do końca życia - dodał dopalając

- ta, dzięki ale to już raczej nie będzie konieczne - wymruczałem - zorientuję się i dam znać, w kontakcie - rzuciłem jeszcze z zamiarem powrotu do środka.
Wiedziałem, że żeby mu pomóc muszę odezwać się do ostatniej osoby na świecie z którą mam ochotę rozmawiać.
Do ojca.

________________________________

jedyne co mi się układa w ten weekend to włosy...
więc wrzucam rozdział żebyście chociaż wy mieli lepszy dzień.
fvck everything

bad addicted (to you) [HyunLix]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz