II.

13K 420 22
                                    




   Pół godziny nieco za szybkiej jazdy skończyło się na placu przed śnieżnobiałą willą. Budynek nie wyglądał, jak ten, w którym dorastałam. Był nowoczesny, prosty, a zarazem elegancki i dostojny. Nie tak, jak pałac postawiony przez mojego ojca, z ogromnym dworkiem z niezliczoną ilością fontann i jakiś bliżej niezidentyfikowanych mi posągów.

  Wjechałam na ogród  już nie mogąc doczekać się, aż razem z Eleną wskoczymy do ogromnego basenu kompletnie pijane korzystając z nieobecności mojego męża. Ahh, jaki świat wydawał się piękny, gdy nie czułam na plechach zimnego oddechu Valerio Pastorini.

  Zaparkowałam Jeepa dostrzegając wychodzących z posiadłości lokajów i zmarszczyłam brwi widząc na podjeździe kilka nadprogramowych samochodów. W tym jedno czarne Lamborghini. To nie mógł być ktoś z obsługi, a Marco jeździł przecież Mercedessem.

Ciekawe do kogo należał, a przede wszystkim, jakie kompleksy leczył sobie tym niewygodnym gównem, które poza ceną nie powalało niczym.

—Dzień dobry Pani Ariadno. — Odezwał się jeden z mężczyzn ubranych w schludne komplety czarnych, garniturowych spodni i kamizelek, pod którymi lśniły białe koszule. — Proszę sobie wejść do środka, my wszystko przeniesiemy. — Podbiegł do mnie, gdy zabrałam się za wyciąganie tony toreb i walizek z bagażnika.

—Jak masz na imię? — Zapytałam.

—Ernest. — Wydukał nieśmiało, a ja podałam mu dłoń i uścisnęłam ją żwawo.

—A wy? — Zwróciłam się do pozostałej trójki i przewróciłam oczyma rozpoznając te ich wystraszone miny. Przecież nie gryzę. To mój ojciec gryzie, a właściwie to pożera. Ja nim kurwa nie jestem.

—Tobias

—Max

—Miguel

—Ja jestem Ariadna, możecie mi mówić Ari, albo jak tam chcecie. Miło mi was poznać. — Powiedziałam po przywitaniu się z każdym z osobna i nieco mi ulżyło widząc, że już się trochę uspokoili. — Teraz musimy przenieść to wszystko na moje piętro. — Ponownie chwyciłam za dwie torby i powędrowałam w kierunku drzwi stukając czarnymi sandałkami na obcasie o marmurowe schody.

Nie było mowy o jednej sypialni nie wspominając już o wspólnej łazience, toteż wymusiłam na mym mężu równy podział, który ku jego niechęci ustaliliśmy dzień przed ślubem zaraz po wybraniu domu. Jego ojciec zajmował się między innymi nieruchomościami i to takimi z najwyższej półki, dlatego mogłam przerzucać w ofertach i wybrać budynek, który najbardziej mi odpowiadał. Poza takimi dogodnościami, jak dwa piętra z niemalże tym samym wyposażeniem, ta willa była najbliżej uniwersytetu. Na tym zależało mi najbardziej.

Postawiłam kilka kroków z zamiarem zbliżenia się do schodów, gdy dobiegły mnie głosy z salonu. Już miałam je zignorować i niepostrzeżenie wejść na górę, gdy moją obecność wyczuł Marco.

—Ariadna? Przyjechałaś już? — Krzyknął, a ja niechętnie weszłam do pomieszczenia wciąż trzymając w dłoniach niebywale ciężkie torby.

—Hej. — Odezwałam się dosyć cicho napotykając na kilka nieznajomych twarzy zajmujących skórzaną kanapę. To byli jego koledzy? Dziwne. Nie było ich na ślubie, a przynajmniej ja ich nie dostrzegłam.

—Pięknie wyglądasz. — Szatyn o krótkich włosach ściętych na jeża podszedł do mnie z zamiarem pocałowania mnie w policzek, jednak w porę się odsunęłam i uniosłam prawą brew ku górze. Przecież inaczej to sobie ustaliliśmy. — Trochę się podpiłem. — Dodał uśmiechając się niezręcznie, gdy dwójka obcych mi facetów bacznie przyglądała się tej sytuacji.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz