XL.

12K 488 115
                                    

                                    Ariadna

Zatrzymałam wzrok na potężnym, drewnianym stole z zieloną matą wewnątrz i czerwonym podpisem „craps".

Prosta, dynamiczna, losowa gra polegająca na obstawianiu rzutów dwiema kośćmi. Wybrałam ją bez zawahania. Nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia, gdyż uczestniczyłam w owej rozgrywce tylko jeden jedyny raz, ale przecież to szczęście odgrywało główną rolę. Nie taktyka i spryt.

Oddałam zakład w ręce z losu z ogromną nadzieją, że ten będzie mi sprzyjał.

Usiadłam przy blacie bacznie przyglądając się sekcjom, na jakie został podzielony i pozwoliłam pamięci wydostać z czeluści wszystkie wspomnienia, jak dokładnie się w to grało.

Chłopcy bez słowa zajęli wybrane przez siebie miejsca po obu przeciwnych stronach, a obok zjawił się jeden z krupierów w granatowej marynarce i tego samego koloru muszce.

Minimalna kwota stołu okazała się wynosić marne 25 dolarów, więc ja obstawiłam ich aż 6 tysięcy. Dla adrenaliny.

—Aria rozjebiesz to. Jestem pewna. — Przyjaciółka poklepała mnie po plecach, gdy bawiłam się żetonami w oczekiwaniu na nadchodzącą rozgrywkę.

Krupier po krótce objaśnił nam zasady, aż w końcu nakazał wybrać, kto w pierwszej rundzie zostanie rzucającym.

Padło na mnie.

—Mam nadzieję, że chujowo obstawicie. — Uraczyłam ich serdecznym uśmiechem biorąc do rąk czerwone kostki od mężczyzny i cierpliwie czekałam, aż Finnian i Milo zdecydują, co takiego wyrzucę.

Finnian ułożył całe swoje tokeny zaraz obok białego podpisu „Don't Pass Line". Zdziwiłam się tym ryzykiem, bo raczej nikt o racjonalnym myśleniu nie postawiłby wszystkiego na starcie. Jego kolega już nieco rozsądniej wystawił jedynie niewielką część żetonów przy przeciwnym napisie „Pass Line".

Wyrzucenie 7 i 11 poskutkuje wygraną Milo, a gdy na kostkach pojawi się 2, 3 lub 12, to Finnian zwycięży w tej rundzie.

Wyrzuciłam kości z dłoni zaraz po podmuchaniu w nie na szczęście. Nie wiedziałam nawet do końca, komu kibicować, bo kolejnej victorii tego oszołoma chyba mentalnie bym nie zniosła, a z drugiej zaś strony pójście z nowopoznanym przychlastem na randkę też nie wydawało się przyjazną opcją.

Wypadło 4. Liczba ta stała się tak zwanym punktem i moim celem zostało wyrzucenie jej ponownie przed wyrzuceniem siódemki.

Więc grałam dalej czując narastający z każdą sekundą dreszczyk emocji.

Drugi rzut rządził się już nieco innymi prawami.

Teraz wykonując seven out*, to Finnian zwyciężał.

Miałam cholerne, nadludzkie zdolności, gdyż te dwie kosteczki już po chwili wskazywały 5 i 2. Niestety, ale umiałam dodawać i w odruchu bezwarunkowym spoglądnęłam na niewzruszonego bruneta nie robiącego sobie nic z wygranej.

Ale spokojnie. Dopiero zakończyła się pierwsza runda.

Krupier przekazał kości Milo, gdy ja zastanawiałam się, co obstawić. Krótka chwila namysłu i przypływ czegoś w rodzaju intuicji skłoniły mnie do przesunięcia ćwierci żetonów pod napis „Pass Line". Sekundę później Finnian też obstawił, jakby czekał, aż zrobię to pierwsza.

Z tym, że on znów wybrał przeciwną stronę.

Przeklęłam pod nosem mając ochotę ukarać czerwone kostki za ta nieprzychylne dla mnie punkty.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz