XVII.

9.8K 317 50
                                    

05.12.2020r.

Bycie na świeczniku całej wyspy było codziennością naszej rodziny, jednak tego jednego dnia w roku wszystkie głosy zdawały się być głośniejsze, a plotki mnożyły się ze strojoną mocą. Dzisiaj swoje pięćdziesiąte siódme urodziny obchodził nie kto inny, jak Valerio Pastorini. Nie byłby sobą, gdyby nie zaplanował ogromnego przyjęcia zapraszając na nie wszystkich wysoko postawionych mieszkańców Palermo.

Co roku udawało mi się jakoś przetrwać te kilka godzin chowając się z Eleną w jakimś odosobnionym miejscu i wciskając w siebie tonę wykradniętego z bufetu jedzenia. Tym razem moja serdeczna przyjaciółka i jej rodzina wybrała się do Wielkiej Brytanii na cały tydzień ze smutkiem oświadczając swoją nieobecność na dzisiejszym przyjęciu. Siostra mamy rudowłosej chorowała od jakiegoś czasu i niefortunnie zaplanowali calutki wyjazd kilka dni przed dostarczeniem do nich kopert z ręcznie zdobionymi kartkami zaproszeniowymi.

Co za pech.

Zerknęłam na godzinę w telefonie i podniosłam się z krzesła przy toaletce odkładając czerwoną szminkę na stolik. Stanęłam przy podłużnym lustrze zdobiącym jedną ze ścian mojej sypialni i skanowałam swoje ciało zaczynając od bordowej, satynowej sukienki z wyciętymi plecami, a kończąc na czarnych szpilkach ze szpicowatymi noskami. Nie było aż tak tragicznie, a wyprostowane włosy układały się wyjątkowo znośnie, jak na zwyczajną dla nich niesforność. Nie wiem, czy chciało mi się śmiać, czy płakać przez to, że szykowałam się kilka godzin na imprezę, którą zapewne spędzę panosząc się po obrzeżach wilii nie odzywając się do nikogo.

—Aria? — Ciche pukanie rozeszło się po pokoju, a zaraz po nim dostrzegłam w progu uśmiechniętego Ernesta, który na mój widok podniósł krzaczaste brwi niemalże do linii włosów. — No no no. Wyglądasz zjawiskowo.

—Dzięki Erni. — Odparłam parskając śmiechem i dopiero wtedy dostrzegłam w jego dłoni szklankę z jakimś niezidentyfikowanym, mętnym napojem w kolorze jasnej zieleni.

—To sok z kiszonych ogórków, żebyś jutro nie miała kaca. — Podał mi naczynie dumnie wypinając klatkę piersiową. — Nie ma za co.

—Bardzo dziękuję, ale ja tam jadę autem. Nie będę piła.

Najchętniej doprowadziłabym się do takiego stanu, w którym nie pamiętałabym z imprezy absolutnie nic, lecz niestety nie spotkałoby się to z aprobatą ojca. A ja nie mogłam mu aktualnie podpadać. Nie kiedy prowadziłam sekretną działalność dosłownie działając przeciwko niemu.

—Autem? Przecież twojego auta nie ma. — Zmarszczył brwi przyglądając mi się ze zdziwieniem. — Marco go gdzieś nie brał? Masz kluczyki?

Zerknęłam na ceramiczną podstawkę otrzymaną od Eleny kilka lat temu na święta i z narastającą irytacją uświadomiłam sobie, że nie ma na niej kluczyka, choć to tam zawsze go odkładałam. Nie należałam do najczystszych osób i wielokrotnie zdarzało mi się produkować w okół siebie obrzydliwie wielki rozgardiasz, ale dbałam o umiejscowienie kluczy w jednym, wybranym miejscu. Nie było szans, bym położyła je gdzieś indziej.

—Za 10 minut muszę wyjechać. — Jęknęłam sama do siebie i wybrałam numer do męża strosząc się, jak wściekłe ptaszysko.

Nie rozmawiał ze mną od incydentu z Gabrielem i przewracał oczami za każdym razem, gdy tylko byłam w pobliżu. Znosiłam to ze stoickim spokojem, nawet kiedy go o coś pytałam, a on odpowiadał, jak za karę. Absolutnie dostosowałam się do jego żałosnego zachowania, ale to? Zabranie mi auta bez pozwolenia w dzień urodzin ojca? Jak ja niby miałam tam dojechać?

Ernest opuścił pomieszczenie, a ja stąpałam z nogi na nogę wsłuchując się ze zniecierpliwieniem w sygnał połączenia.

—Gdzie jest kurwa moje auto? Pojebało cię już do reszty? Zabrałeś mi jebane kluczyki i ukradłeś samochód głupku! — Wykrzyczyłam, gdy tylko odebrał i zaciskałam telefon tak mocno, jakbym chciała go złamać w pół. — Za pół godziny muszę być na pierdolonej imprezie razem z tobą i nie obchodzi mnie, gdzie teraz jesteś, ale masz przyjechać do domu i oddać mi Jeepa!

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz