XLIX.

10.3K 524 201
                                    

   Życie przestało mieć znaczenie. Mój los był w jego rękach, choć to ja trzymałam za spust w każdej chwili mogąc przestrzelić mu głowę na wylot.

—Zależę od ciebie.

  Ton jego głosu pozbawiał mnie wszystkiego, co wydawać by się mogło, że posiadałam.

Zdrowy rozsądek wiedział swoje, jednak ciało i fizyczna, niemal żałosna potrzeba dotyku przewyższały jakiekolwiek inne przeciwności.

Moje ciało poprowadziło partię za mnie, a dłonie same wyrzuciły pistolet gdzieś w bok. Gdzieś w bok spadł też rozum.

  Finnian Trovato znów ofiarował mi swoje życie pozwalając zrobić z nim, co chcę.

—Do sypialni. — Wycedziłam ledwo otwierając usta. — Już.

  Nie musiałam mówić nic więcej. Zareagował, jak żołnierz na rozkaz dowódcy. Wziął mnie na ręce dbając, by moje uda okalały jego tors.

—Gdzie jest sypialnia?

—Na pierwszym piętrze po prawej. — Odpowiedziałam topiąc dłonie w jego włosach, które tamtej nocy zdawały się miększe od kaszmiru. Zdecydowanie bardziej lśniące od diamentu.

A jego usta... jego usta tamtej nocy sprawiły, że po raz pierwszy uwierzyłam w uczucie, które nie wygasa. W prawdziwe uczucie, które rośnie z każdą chwilą i trwa bez końca.

   Pocałował mnie po raz pierwszy, gdy przekroczyliśmy pierwszy stopień. Czułam jego emocje. Dawał mi je w postaci długich, agresywnych pocałunków odbierających mi tech. Zdawał się być stęskniony. Jakby czekał z tak rażącym utęsknieniem na tą chwilę.

   Gdy pokonaliśmy połowę drogi oderwał się ode mnie na sekundę tylko po to, by wyrównać krótki, płytki oddech i przylgnął do moich ust po raz kolejny.

—Ostrzegam, że nie sprzątałam. — Wydyszałam chwilę przed przekroczeniem progu pokoju. — Ale przy zgaszonym świetle nie będzie nic widać. — Dodałam wodząc pamięcią po mym porannym pozostawieniu sypialni w stanie milion razy gorszym, niż salonu i kuchni.

  Finnian, jakby na przekór moim słowom zapalił światło zaraz po wejściu do pomieszczenia. Nie zeskanował jednak wzrokiem rozgardiaszu w pełnej okazałości. Zignorował go, uparcie trwając przy mierzwieniu moich roztrzepanych włosów.

—Zazwyczaj robię to przy zgaszonym świetle. — Chrypka w jego głosie zdawała się nasilać z każdą wymawianą sylabą, gdy ułożył mnie na niezaścielonym łóżku i zawisł prosto nad moją twarzą. — Ale nie z tobą chemiczko. Chcę widzieć każdy milimetr ciebie. Nie. Każdy nanometr. — Poprawił się.

  Srebrny łańcuszek drgał z każdym jego najmniejszym ruchem, podobnie, jak zawieszka w kształcie krzyżyka przyczepiona do kolczyka zdobiącego ucho.

  Musnęłam palcem skrawek czarnej koszulki, a on słusznie uznał to za sygnał, by się jej pozbyć dorzucając coś swojego do sterty moich ubrań na ziemi.

  Przed oczyma znów błysnął ogromny tatuaż kruka z rozpostartymi skrzydłami. Dotknęłam go. Delikatnie, opuszkiem kciuka, jakby zaraz miał odlecieć. Jego mięśnie napinały się pod moim dotykiem, a on niezmiennie tkwił w tej samej pozycji pozwalając mi badać każdy skrawek własnego ciała.

—Dlaczego akurat kruk? — Zapytałam.

—Dla mnie to symbol wieczności.

—A ten? — Przejechałam ręką po drugim tatuażu, tym umiejscowionym przy żebrach w kształcie krzyża stworzonego z dwóch łacińskich słów. — „Memento mori".

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz