LXI.

10.8K 471 116
                                    

Zacisnęłam dłoń na aksamitnej pościeli i nieprzerwanie patrzyłam się w sufit czując, jak z każdą sekundą wzrok staje się coraz ostrzejszy.

Plażowanie poza czułościami zawarło również omówienie planu działania przeciwko Valerio Pastorini. I poza fotografiami blizn, które miałam wykonać, Finnian z niechęcią poinformował mnie również o konieczności zgromadzenia nieco rzetelniejszych dowodów.

W praktyce musiałam sprowokować ojca, pozwolić mu się skrzywdzić i jeszcze nagrać to z ukrycia. Tak, by nikt nie miał wątpliwości o sprawcy tych wszystkich ran, rozcięć i wypukłych, czerwonych kresek układających się w śliczny napis.

Roznosiło mnie od środka na samą myśl. A najgorsze w tamtej chwili było to, że nie mogłam się do niego choćby przytulić.

Finnian Trovato naprawdę wykupił osobny apartament po przeciwnej stronie korytarza, by udowodnić mi, że da radę się powstrzymać.

Z całego serca pożałowałam wypomnienia mu sytuacji z przeszłości, bo gdyby nie to, tkwiłabym w jego ramionach zamiast zajmować głowę rzeczami, na które póki co nie miałam większego wpływu.

Sprawdziłam godzinę w telefonie i ze znudzeniem przeglądałam portale społecznościowe nie natrafiając na nic ciekawego.

Dochodziła północ, a ja przewracałam się z boku na bok próbując odnaleźć najwygodniejszą pozycję.

Wreszcie zrozumiałam, że takowej nie było. Przynajmniej dopóki leżałam samotnie.

Już w zalążku zadusiłam myśl o pójściu do niego. A takowa pojawiła się i to nie raz.

Nie chciałam przegrać. Choćbym miała przez to cierpieć katusze, nie mogłam się złamać.

Tylko, że to wcale nie były katusze.

To, co przeżywałam zdawało się znacznie gorsze. Największe, najtragiczniejsze męki i tortury z najmroczniejszych koszmarów.

Przecież leżałam w pachnącej pościeli po długim, gorącym prysznicu, a za sobą miałam kilka godzin brodzenia w morzu z przerwami na opalanie się. Powinnam czuć błogość, spokój i zmęczenie, a zamiast tego byłam bliska wbicia paznokci w ścianę i drapania jej do utraty tchu.

Zacisnęłam szczękę podobnie, jak powieki i cierpliwie oczekiwałam na sen, który z niewiadomych przyczyn tamtej nocy nie chciał wybawić mnie z nurtującej męki.

Oczekiwanie było nadaremne.

Zaszłam na sam koniec własnych emocjonalnych możliwości, by wreszcie odpuścić. Z wielkim bólem, nienawiścią do własnej słabości, ale odpuścić.

Żałośnie się poddać.

Trudno.

Nie zawsze się wygrywa.

Zresztą w przegrywaniu też nabyłam już doświadczenie. Nie mogłam przesadzać.

Delikatnie podniosłam się na duchu i wstałam z łóżka mając już w głowie tylko prędkie opuszczenie smutnego, pojedynczego apartamentu.

Minęłam korytarz z tak zawrotną szybkością, jakbym brała udział w maratonie.

Stanęłam przed drzwiami ściskając w dłoni kartę, którą Finnian kazał mi zabrać, jakby wiedział, że wreszcie się złamię.

Miał rację.

Zwątpiłam.

Już postawiłam krok do tyłu, by na nowo pomyśleć o samotności. Bezsenności i kilkugodzinnej irytacji, którą przeżyłabym słuchając się własnej dumy.

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz