XLIV.

11.6K 497 129
                                    

10.02.2021r.

Powroty bywały trudne. Nagle tętniące życiem i wiecznie promienne Palermo stało się zadziwiająco szare. Smutne, samotne.

Jakby bez duszy.

Problemy, które w mieście hazardu i zabawy nie istniały, tutaj odżyły na nowo. Ojciec nadal chodził po wściekle drogich dywanach zdobiących monstrualne korytarze domu zapewne obmyślając plan, jak wyssać ze mnie całą energię.

To miasto sprawiało, że usychałam. Odkąd wypełzłam z łona matki.

Tak było. Nawet przyjaciele, którzy codziennie, bezwiednie podnosili mnie z mentalnego dna nie byli w stanie tego zmienić.

—Aria, ty zdziro. I tak jestem w szoku, że się z nim nie pieprznęłaś.

—„Pieprznęłaś"? Co to jest w ogóle za słowo? — Obdarowałam chichrającego się Gabriela rozgoryczonym spojrzeniem, jednak on nie zrobił z tym faktem absolutnie nic. Dalej się ze mnie śmiał.

Dopiero po powrocie z naszego kilkudniowego wypadu do Stanów, miałam tak naprawdę okazję dłużej i z większymi szczegółami opowiedzieć o tym wszystkim, co wydarzyło się na randce.

Gołąbki najwidoczniej zmówiły się przeciwko mnie, bo przez 3 bite godziny tłukły mnie niewidzialnym młotkiem, bym wreszcie rozwiązała tą sprawę, jak dorosły człowiek, którym przecież byłam.

—Normalne słowo. Może wyleciało z twojego słownika, odkąd żyjesz w celibacie, ale teraz powinnaś znów je dodać.

—Elena, spierdalaj. — Sięgnęłam po paczkę chipsów leżącą na stoliku kawowym i wpakowałam do ust sporą garść. — Fajnie jest mieć cały dom dla siebie. — Dodałam ledwo wyraźnie przez wciąż przeżuwany pokarm i pobieżnie rozglądnęłam się po salonie.

Towarzyszyły mi chwilowe przypływy zastanowień, gdzie jest, i co robi Marco. Nie dawał absolutnie żadnego znaku życia, a za tydzień miała odbyć się uroczysta, niedzielna kolacja w moim domu rodzinnym, na którą oczywiście byliśmy zaproszeni. Jako małżeństwo, za które postrzegał nas mój ojciec.

—W ogóle Aria, zapomnieliśmy ci powiedzieć. Byłaś w innym uniwersum po tej randce i stwierdziliśmy, że poczekamy na lepszy moment.

Spojrzeli na siebie znacząco, a ja już dobrze wiedziałam, co takiego chcieli przede mną wyjawić. Najwyraźniej mieli mnie za skończoną idiotkę, jeżeli myśleli, że nie widzę, jak ukradkiem się do siebie ślinią. I to jeszcze intensywniej, niż wcześniej.

—Ja i ruda jesteśmy razem!

W jego niebieskich oczach zakwitł blask tak oślepiający, że z tego miejsca zazdrościłam mojej przyjaciółce najmocniej, jak tylko potrafiłam.

Gabrielowi zresztą również, bo uśmiech, jaki rodził się na jej twarzy, gdy tylko na niego spoglądała był nieziemski.

—No Gabi, lepiej trafić nie mogłeś. — Poklepałam go po ramieniu uśmiechając się szeroko, by następnie skierować uwagę na siedzącą obok dziewczynę. — Ty za to mogłaś.

—Świnia. — Trzepnął mnie puchową poduszką w głowę i z oburzeniem zerknął na swoją kobietę, którą niebywale rozbawiły moje słowa. — No cudownie.

—Nie spytałeś o moje błogosławieństwo surferze. Bardzo mi to uwłacza.

—Zapytałbym, gdybyś w Las Vegas nie była zbyt zajęta błogosławieniem czegoś innego. Ciała nie Chrystusa, a Finniana Trovato.

—Dosyć. — Machnęłam dłonią niezadowolona z jakże przedniego żartu.

—A tak w ogóle, to twój kochaś się odzywał od powrotu?

Senza FineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz